Między niebem a ziemią – winobranie w Cinque Terre – Serendipità

Wspinaczka po stromych ścieżkach przypominających nierówne schody o ogromnych stopniach jest męczaca. Pomimo rześkiego powietrza, mocno i nieustępliwie grzejące słońce daje się we znaki. Wciąż pachnie latem. Oddycha się ciężko, aż zapiera dech, koszulka natrętnie przykleja się do ciała. Zmęczenie narasta z każdym krokiem, staje się nieznośne. Właśnie wtedy gdy myślisz że już opadły z ciebie wszystkie siły wystarczy jeden ruch, wystarczy szybki rzut okiem na odległą linię horyzontu, tam gdzie morze zlewa się z niebem aby natychmiast zapomnieć o zmęczeniu.

To właśnie morze które rozpościera przed tobą szablon niewyrażalnych słowami niebieskości dodaje ci otuchy i energii. Ono nigdy nie przestaje szumieć i falować. Stan klęski powodziowej który miał miejsce jesienią zeszlego roku szybko poszedł w zapomnienie, jest to naturalna reakcja dla ludzi przyzwyczajonych do ciężkiej pracy, dla ludzi którzy, kamień po kamieniu wyrwali ziemię morzu aby przystosować ją pod tereny uprawne.

Pomimo dosyć sprawnego opanowania sytuacji, ślady ogromnych spustoszeń których dokonały ulewy są jednak nadal widoczne w wielu miejscach; porzucone tereny i szczątki po rozpadniętych w gruzy murkach kamiennych podtrzymujących tarasowe uprawy są dowodem ogromu poniesionych strat. Ale wystarczy polożyć rękę na rozgrzanych kamieniach żeby poczuć że te murki budowane specjalną techniką “na sucho” czyli bez użycia cementu, są konstrukcjami nadal pulsującymi życiem, potrzebującymi ciągłej troski.

Wydawać by się mogło że prowadzenie upraw na tych skomplikowanych terenach ma w sobie coś bohaterskiego, gdyż bez wysiłku i wkładu pracy ludzkiej nie byłoby to możliwe. To dzięki ich pracy co roku dokonuje się tutaj cud. Praca ludzka, w wypadku stromych upraw w Cinque Terre jest czynnikiem dużo ważniejszym niż uprzemysłowienie czy zmechanizowanie produkcji, co zresztą jest tutaj po prostu niemożliwe. Nie chodzi więc o żadne bohaterstwo, ale raczej o pasję i miłość do ziemi i do natury.

Winobranie dla Cinque Terre to Swięto; ciche i dyskretne. Jest to dziedzictwo sięgające daleko w przeszłość gdy tak jak i dzisiaj, proporcje między wkładem pracy a osiąganymi wynikami są absolutnie nieporówywalne. Produkcja wina nie przynosi odpowiednich zysków, nawet gdy mówimy o tak cennym i kosztownym winie jak Schiacchetrà.

Trzymając delikatnie w ręku ciepłe, ogrzane słońcem grono winogron, które porwałeś z kosza jak mewa która uchwyciła w locie swoją ofiarę obserwujesz jego idealnie okrągłe owoce. Przenoszenie koszy pełnych winogron to ciężka i męczaca praca, ale jest też płynąca z tego wysiłku wspólna radość.

Tubylcy, ludzie powściągliwi i twardzi, malkontenci, z natury podobni do charakteru morza, którego fale nieustannie rozbijają się o chropowate skały wybrzeża, to są ci sami ludzie którzy z radością otwierają przed tobą drzwi swoich spiżarni, aby pokazać ci piękność winogronowych kiści zawieszonych wzdłuż rzedów słupków które je podtrzymują, czule osłoniętych specjalnymi okapami lub rozłożonych na specjalnych siatkach aby się suszyły i nabrały złocistego koloru zanim przemienią się w cenny napój bogów.

Podczas winobrania może ci się przydażyć wszystko, możesz np. zjechać ze stoku w niestabilnym wózeczku kolejki zębatej jak kosz winogron lub niespodziewanie zaproszą cię na domowe przyjęcie, weselny obiad lub wspólne grillowanie. “Serendipità” – określenie przypominające łamańca językowego w rzeczywistosci oznacza stan duchowy którego można doznać wówczas gdy dokona się nieoczekiwanego i niespodziewanego odkrycia podczas gdy się szukało czegoś innego. Takie nieoczekiwane szczęście to właśnie winobranie w Cinque Terre.

To hołd niesiony bogom natury, licznym dobrodziejstwom jakie daje praca a jednocześnie powolnym rytmom tej pracy dyktowanym przez warunki geograficzne, radości ze wspólnego przebywania. Nie można ani opisać ani zatrzymać w czasie wszystkich wrażeń i emocji płynących z tego jedynego w swoim rodzaju okresu w Cinque Terre. To trzeba po prostu przeżyć.

Korespondencja z Ligurii: Dorota Czalbowska

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Doroty Czalbowskiej




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *