Villa Emma w Nonantola. Epizod wojenny.

Nonantola, niewielkie misteczko położone w prowincji Modena, podczas wojny stało się symbolem walki z rasizmem i przykładem niezwykłego męstwa Za ukrywanie Zydów Włochom groziła

kara śmierci, w najlepszym razie obóz koncentracyjny. Mimo wszystko mieszkańcy Nonantola uratowali od śmierci 73 osierocone dzieci hebrajskiego wyznania.

W Jugosławi przebywało około 300 dzieci przywiezionych z Niemiec, Austrii i Polski, czekających na transport do Palestyny. Po wkroczeniu Niemców na Bałkany, sytuacja tych dzieci stała się

rozpaczliwa. 23 zostało natychmiast rozstrzelanych, reszta ukrywała się w okolicznych lasach. Swiatowa organizacja DELASEM otrzymała zgodę rządu włoskiego na przyjęcie żydowskich

sierot. W tym celu w Nonantola burmistrz miasta Samuel Friedmann przeznaczył spory budynek na przyjęcie dzieci, gromadząc odpowiednie środki na ich utrzymanie.

W 1942 r dotarła tu grupa 43 dzieci z zajętego przez Niemcy Zagrzebia. Grupą opiekowała się Recha Freier Polka, urodzona na Dolnym Sląsku w Głogowie.

Recha mieszkała w Berlinie i już w 1938 r organizowała pomoc i wyjazd dzieci , których rodzice i opiekunowie osadzeni zostali w obozach koncentracyjnych. Zbierała pieniądze i przy pomocy

żydowskich organizacji wysyłała dzieci do Palestyny. W 1940 r sama musiała uciekać z Niemiec.

Na południu od Belgradu zorganizowała obóz tranzytowy dla dzieci oczekujących na wyjazd do Palestyny.

17 czerwca 1942 r na dworcu w Nonantola Samuel Friedmann, lekarz Giuseppe Moreali i młody ksiądz Don Arrigo Beccari, przyjęli pierwszy transport dzieci z Belgradu. Wszyscy zostali zakwa- terowani w stojącej na skraju miasteczka willi, nazwanej od żony właściciela, Emmą.

Pierwsze noce były ciężkie, dzieci spały na podłodze. Opustoszały budynek nie był przygotowany na przyjęcie tak dużej ilości dzieci. Dla bezpieczeństwa do willi wprowadzono młodych kleryków,

którzy dodatkowo pełnili rolę opiekunów. Dzieci zostały ukryte w pomieszczeniach gospodarczych. Zimne i wilgotne pomieszczenia, nie było prądu. Długo nie dało się utrzymać w tajemnicy ich pobytu. Brakowało wszystkiego, nie starczało też wyżywienia dla tak dużej grupy osób.

Ksiądz Don Arrigo zwrócił się do mieszkańców Nonantola o pomoc. Reakcja przeszła oczekiwanie księdza, mieszkańcy natychmiast zorganizowali ratunek. Starsi chłopcy zostali zatrudnieni u miejscowych rzemieślinków, dziewczęta pomagały w gospodarstwach, opiekowały się maluchami.

Po latach wspominali, że były ich to pierwsze w życiu wakacje, zapomnieli o dramatycznych wydarzeniach. Mogli się swobodnie poruszać po okolicy, otoczeni życzliwością i przyjaźnią, uczyli

języka włoskiego. Po kilku miesiącach trudno było ich odróżnić od miejscowych dzieci.

Kolejny transport dzieci polskich dotarł do Nonantola w 1943 r. Miejscowy szpital został przejęty przez Niemców dla rannych żołnierzy Wermachtu. Sytuacja stawała sią dramatyczna, Niemcy

przeczesywali domy w poszukiwaniu ukrywających się Zydów. Josef Indig z księdzem Arrigo musieli natychmiast szukać nowych domów dla podopiecznych. Część została schowana w seminarium duchownym i w kościele u księdza Don Arrigo.

Mimo grożącego im niebezpieczeństwa włoskie rodziny z Nanantola ukryły w swoich domach ponad 60 dzieci. Po wylądowaniu aliantów na Sycylii w prowincji Modeny zostały rozmieszczone jednostki SS. Niemcy dotarli do Nonantola. Trzeba było szybko szukać nowego schronienia.

W tej sytuacji opiekun dzieci Goffredo Pacifici i Friedmann udali się do Ponte Tresa leżącej na granicy szwjcarskiej szukać kontaktu z przemytnikami, krórzy za odpowiednią opłatą mogliby przeprowadzić dzieci do Szwajcarii.

Kardynał Boetto z Genui zajął się dostarczeniem sfałszowanych paszportów, a katolicka organizacja Opera di San Rafaelle zabrała potrzebne pieniądze na opłatę przemytników.

Trzem chłopcom udało się dotrzeć do patryzantów, doczekali wyzwolenia. 9 dziewcząt ukryło się w Rzymie. Recha Freier udała się do Szwajcarii szukać pomocy w międzynarodowych organizacjach humanitarnych i interwencji rządu szwajcarskiego.

18 letni Josef Indig wspominał, że na dworcu czekali przemytnicy ze sporą grupką innych uciekinierów. Zapamiętał młodego mężczyznę z dwójką maluchów ciągle płaczących i wołających matkę, zastrzeloną przez oddział SS.

W zacinającym deszczu i śnieżycy maszerowali tylko nocą. Obarczeni bagażami, zmieniali się niosąc na rękach najmłodsze dzieci.

Niemcy wiedzieli już o dużej grupie zbiegów kierujących się w stronę granicy szwajcarskiej.

Natychmiast zorganizowali pogoń, w góry zostali wysłani doświadczeni strzelcy Wermachtu z wyszkolonymi psami.

Za plecami czuli zimny oddech śmierci. Któregoś ranka stwierdzili, że uciekli przewodnicy.

Wybuchła panika, Pacifici przejął dowództwo i w szaleńczym tempie maszerowali do granicy.

Nocą dotarli do jeziora Lozańskiego i w najpłytszym miejscu zaczeli organizować przeprawę.

Goffredo Pacifici przepłynął jezioro mocując sznury do przeprawy, starsi chłopcy z przywiązanymi maluchami weszli do wody. Nie było odwrotu.

W pamiętniku Josefa Indig czytamy: „ Było sztrasznie zimno, zacinał deszcz, ale chłopcy uznali, że jest to najlepszy czas na przeprawę. Strażnicy graniczni schowali się przed deszczem w

budce wartowniczej. Na plecach niosłem 6 – letniego Feliksa przywiązanego rzemieniami, do tego dwa wypchane worki. Pierwszy do wody wszedł młody Włoch z dwójką dzieci, okazało się że

po wodą prąd jest tak silny, że porwał przywiązane walizy. Nie było czasu na strach, w oddali słyszeliśmy ujadające psy. Wszyscy wskoczyliśmy do wody nie dbając o resztę bagażu. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się na drugim brzegu“.

Ukryci w zaroślach czekali na umówiony sygnał. Niemieccy wartownicy zawsze o tej samej porze szli do pobliskiej knajpy. Przed zaskoczonymi szwajcarskimi strażnikami stanąło 53 dzieci prowadzonych przez Goffredo Pacifici – opiekuna grupy. Nie oczekiwały na nich organizacje charytatywne ani przedstawiciele ambasady , jak się spodziewali. Nie było też Rechy Freier.

Byli sami. Strażnicy domyślali się, że są to żydowskie dzieci, ale paszporty które sprawdzali, nie były oznaczone literą „J“, określająca pochodzenie żydowskie.

Sami Szwajcarzy nie wiedzieli co zrobić, ale litość i współczucie dla płaczących i błagających o pomoc dzieci, nie pozwoliły im odesłać ich z powrotem, albo przekazać Niemcom.

Wszyscy zostali internowani w małym obozie koło Lozanny. Kilka dni później dotarła tu Recha i przedstwiciele Czerwonego Krzyża.

Goffredo Pacifici wrócił do Nonantale po 9 dziewcząt, którym nie udało się przedostać do aliantów. Pięciokrotnie przeprowadzał inne dzieci do Szwajcarii.

Wkrótce dołączyły do internowanych dzieci z willi Emma.

Za wyjątkiem małego Salomona Papo, który chory został w szpitalu w Genui, wszyscy zostali uratowani. W 1944 r mały Salomon i bracia Pacifici zostali zamordowani w Oświęcimiu.

Recha Freier uratowała 12 tys. żydowskich dzieci. Po wojnie współpracowała z Fondazione Villa Emma we Włoszech, organizując dokumentację, wystawy, festiwale muzyczne.

Zmarła w 1984 r.

Mieszkańcy Nonantale zapoczątkowaną przyjaźń w 1943 r, z żydowskimi sierotami, przekazują kolejnym pokoleniom.

Dziś, nawet we Włoszech ten epizod bezprzykładnego bohaterstwa misteczka Nonantola, wydaje się być zapomniany. W kwietniu 2002 r w parku koło miejskiego ratusza stanęła rzeźba niemieckiej rzeźbiarki Ingeborg Hunzinger „La Malodia Perturo“(Zapomniana Melodia), będący symbolem wdzięczności uratowanych dzieci z willi Emma.

Dla portalu Polacy we Włoszech napisała korespondentka z Niemiec, Alina Bala.




One thought on “Villa Emma w Nonantola. Epizod wojenny.

  1. Ja sam

    Moze sie czepiam, ale:
    1. wg Wikipedii Recha Freier urodzila sie w Norden (Fryzja);
    2. kiedy Recha Freier przyszla na swiat, Glogow, w ktorym rzekomo sie urodzila, nie nalezal do Polski od ponad pol wieku.
    Moze warto sprawdzic, o czym sie pisze?

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *