Skrawek nieba w Monte Cassino

Wojna to krwawa historia, dla której śmierć, kolejna ofiara to nic wielkiego, wręcz przeciwnie, coś powszedniego. Wojna to policzek dla moralności, godności ludzkiej, czy poszanowania życia. Wojna to miliony życiorysów pojedynczych ludzi splecionych nie zawsze szczęśliwie. Losów odmiennych, ukształtowanych przez inne wyznania, tradycje, pochodzenie, czasami układających się w piękny wzór, ale często zaplątanych w kłąb, który trudno jest bezboleśnie rozsupłać.

Hainza Bejfusa poznałam w 65 rocznicę bitwy pod Monte Cassino w 2009 r. Był przydzielony do grupy reprezentującej Dywizję Spadochronową na uroczystościach jubileuszowych na niemieckim cmentarzu w Caira, gdzie pochowanych jest 20 057 niemieckich żołnierzy. Grupa nasza składała się z 30 osób. Obowiązek opieki starym weteranem przypadł mojemu mężowi i mnie.

Wszystkich mieszkańców cmentarzy łączy jedno: cisza. Kiedyś spotykali się w huku armat, dzieliła ich nienawiść. Dziś weterani spotykają się w Cassino, często łączy ich przyjaźń. Wieczorami wspominają bitwę, pokazują zdjęcia, jak starzy znajomi ze wspólnej linii frontu.

Kompletnie zaskoczyła mnie serdeczność z jaką powitali niemieckiego weterana. Większość z nich wspominała Cassino ze smutkiem i goryczą, „puste zwycięstwo” – powiadali. W ciągu 5 miesięcy walk wiele jednostek zostało całkowicie zniszczonych. Codzienność życia żołnierzy przypominała Stalingrad. To była najgorsza zima we Włoszech, jaką pamiętano. Ludzie zamarzali na górskich posterunkach. Walczyli o każdy budynek wśród rozkładających się ciał.

Smród był tak straszny, że musieli nosić maski przeciwgazowe. Strategicznie zaplanowane było okrążenie i zniszczenie całej armii niemieckiej, ale dbałość o własny wizerunek przesądziła o tym, że gen. Mark Clark chciał przede wszystkim triumfalnie wkroczyć do Rzymu. W rezultacie zginęło dużo więcej żołnierzy, niż było to konieczne. Klęska „w krwawej rzece” spowodowała, że dwa regimenty musiały być  całkowicie odtworzone, całkowite straty aliantów szacuje się na 105 tys. Dla Polaków nie mających możliwości uzupełnień strata prawie 1 tys. zabitych i 3 tys. rannych, była szczególnie bolesna.

Weterani wspominali podstępny plan, który zmusił Niemców do przemieszczenia kluczowych dywizji na północ, w pobliże Rzymu, gdzie spodziewali się desantu. Do sukcesu przyczyniły się brytyjskie oddziały inżynieryjne i błyskawiczne natarcie Korpusu Francuskiego przez wzgórza na południe od Cassino.

Polacy gdy tylko znaleźli się na polu walki atakowani byli niemiecką propagandą: „Polacy, dajcie spokój, Rosjanie nadchodzą”, nadawaną z Rzymu po polsku. Żołnierze Andersa mieli uczucie, że tylko oni stanowią wolną Polskę i jedyną nadzieją dla wolnej ojczyzny.

Angielski saper Ecke wspominał: „ Pierwszy raz spotkaliśmy ludzi z polskiej dywizji, kiedy odpoczywali przy naszym śnieżnym posterunku. To byli dziwni żołnierze, czyści, schludni, pachnący perfumami. Palili papierosy w długich fajkach i źle mówili po włosku. Do kobiet odnosili się szarmancko i signorine były pod wrażeniem takiego traktowania. Mimo delikatności, Polacy byli nieustraszeni i odważni, co udowodnili w ciągu następnych tygodni”.

Fred Majdalany z Lancashire: „Czasami ich powaga wyraźnie kontrastowała z niedbałością ich kolegów z brytyjskiej 8. Armii. Polacy sądzili, że jesteśmy zbyt niedbali we wszystkim, ponieważ nie oddychaliśmy ślepą nienawiścią cały czas”.

Ta bojowa determinacja Polaków była zauważalna w kontraście  do kryzysu moralnego wojsk amerykańskich i brytyjskich. Pod koniec 1943 r panowała taka plaga dezercji, że planowano wprowadzić karę śmierci za ucieczkę z pola walki.

Franciszek Sawczyk: „pamiętam, że podczas walki na wzgórzu wybuchła panika wśród żołnierzy.

Zaczęło brakować amunicji, a zalewający wszystko ostrzał artylerii niemieckiej, uniemożliwiał transport, który odbywał się na koniach, albo mułach. I stała się rzecz niemożliwa. Jakiś żołnierz wolno wstał, słychać strzał – padł martwy. Inni z wściekłością zaczynają wyrywać kawały skały i rzucać w Niemców. Nagle sierżant Czapliński zaczyna śpiewać polski hymn narodowy, wszyscy przyłączają się do chóru. Ostrzał umilkł, Niemcy sądzili, że to kolejna grupa przystąpiła do ataku. W tym czasie dotarł transport z amunicją.

Opowieść Hainza Beifusa: do Cassino dotarłem w lutym 1944 r. Zatrzymaliśmy się we Frosinone w starym opustoszałym klasztorze. Było nam tu dobrze, tym bardziej że piwniczka była dobrze zaopatrzona w wino. Na początku marca skierowano nas do obrony dworca w mieście. Był to ważny punkt obrony, ponieważ pociągami dowożono amunicję i uzupełnienia. 15 marca nastąpił dywanowy atak bombowy. To było piekło, nie było czym oddychać, dym gryzł w oczy, a w ustach mieliśmy sam piach. W nalotach brało udział od 36 – 48 samolotów. Ukryliśmy się w piwnicy domu, który wkrótce zawalił się, ale kolejna bomba otworzyła przejście i mogliśmy uciec. Widok był straszny, nie widziałem żadnego ocalałego budynku, same gruzy. Słychać było krzyki zasypanych kolegów, ale nie mogliśmy im pomóc. Nad miastem unosiła się marznąca mgła. Niemożliwe było grzebanie ciał, pod gruzami leżała cała kompania 270 osób. Wśród ruin grasowały szczury i bezdomne psy. Byliśmy tak spragnieni, że niektórzy nie zważając na snajperów szli po wodę prosto pod kule. Woleli śmierć, niż dalszą walkę. Nie mieliśmy amunicji, ani prowiantu, do tej pory kolejką górską docierało nasze zaprowiantowanie. Byliśmy tak brudni i śmierdzący, że nawet wrogowie patrzyli na nas z współczuciem. Pamiętam Kanadyjczyka, który rzucił chleb w moim kierunku. „Boże, żebym go tylko nie zastrzelił”, myślałem. Ocalało nas trzech i ukryliśmy się w leju po bombie, wypełnionym błotem. Po zapadnięciu nocy wspinaliśmy się w kierunku naszych pozycji.  Następnego dnia nastąpił kolejny zmasowany nalot bombowy. Na naszych oczach klasztor benedyktynów zamienił się w ruinę. W pieczarze, w której przeczekiwaliśmy nalot, znajdowały się kobiety z dziećmi. Jedna z nich była w trakcie porodu, coś było nie tak, bo nieludzkie wycie zagłuszało nawet odgłosy wybuchów. Próbował jej pomóc nasz sanitariusz – student, który dotarł do nas kilka dni temu jako uzupełnienie. Nie wiem co się z nim stało, ale nigdy nie zapomnę jego determinacji i rozpaczy kiedy nocą odeszliśmy. On został z tą rodzącą kobietą.

Na niemieckim cmentarzu znajduje się rzeźba „Rodzice pogrążeni w rozpaczy” Obok siebie klęczy matka i ojciec poległego żołnierza. Polegli Niemcy byli bardzo młodzi, leży tu sporo Ślązaków. Jeśli odłączy się ideologię od naszych wzajemnych kontaktów, zostanie wojna taka jaką jest: okrutna, bez etykietki narodowościowej: trupy, jeńcy, uchodźcy i zniszczone miasta.

Pozycja frontowego żołnierza jest identyczna, strach przed śmiercią jest ten sam i taka sama rozpacz po utracie bliskich.

Dla portalu Polacy we Włoszech napisała korespondentka z Niemiec, Alina Bala. 




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *