Z cyklu opowiadania, cz.4: No i te granie, melodyjne, tęskne, zawodne

Już jesień zagościła w nasze strony, nawet lubiłam ją i w dzieciństwie, roboty polowej było mniej, co niedziela mama gotowała przepyszny rosół z kury, dopiero po ugotowaniu dzieliła na części. Do rosołu nie dodawała żadnych specjałów dla poprawienia smaku, oczywiście marchewka, pietruszka, koperek, koniecznie. A makaron swojej roboty nawet na surowo był pyszny, uwielbiałam rosół z ziemniakami, i ziemniaki miały swój smak, nie było tej chemii w glebie, pojazdów mechanicznych rzadkość, spaliny nie osiadały na pobliskie pola i ogrody, oprysków jeszcze nie znano i nie stosowano, były niepotrzebne, dzisiaj opryskujemy drzewa owocowe, warzywa, zboża, i mamy to co mamy, postęp zbyt wielki by coś zmienić.

Ale wracając do kurczaka, mama dzieliła wg uznania, moim ulubionym smakiem było serce, wątróbka, żołądek, później młodsza siostra upodobała sobie żołądek, i musiałam z niego zrezygnować, dostawałam coś w zamian.

Raz się przydarzyła taka mała historia, były to czasy kiedy przez Ostrów wędrowały włoskie tabory cygańskie, wiosną, latem i wczesną jesienią można było spotkać na naszych drogach.

Dla dzieci frajda, coś się działo, wybiegałyśmy na ulicę, by popatrzeć, zawsze dwa konie zaprzężone do jednego wozu, wozy kryte płótnem naciągniętym na łukowate pałąki, obudowane od złej pogody, dość wysokie, tak zapamiętałam, jak raz starsza Cyganka narobiła rejwachu, nie mogła zejść z wozu, a Cygan złapał ją w pół i na ziemię postawił. Cygan kierujący wozem siedział na przedzie w kapeluszu, fajkę palił, i konie poganiał, w głębi siedziały kobiety z dziećmi, często grajkowie jechali ze skrzypcami, i innymi instrumentami, ale przeważały skrzypce, i granie aż dech zapierał, a konie maści różnej, przeważnie gniadej, kolorowymi wstążkami grzywy zakręcone, dzwonki, ogony uczesane, niektóre w kok podwinięte do góry zaplecione, kopyta podkute, konie mocne, przyzwyczajone do dalekiej drogi, Cygan machał batem u góry w supeł zakręcony, do wyglądu bata przywiązywano pewną uwagę, i super konie, no i te granie, melodyjne, zawodne, tęskne, raz Cyganka rozprawiała, że tęsknią za swoją ojczyzną stąd tęsknoty i dumy nachodzą, im bogatszy był tabor tym wozów było więcej i wozy ładniejsze, oj, było na co popatrzeć. Jednego razu zatrzymywał się wóz cygański przed naszą cha, Cyganki rozeszły się po domach, niby za wróżbą, niby coś kupić, zahandlować, a my samo zasiedliśmy do stołu, i czekałyśmy na rosół, raptem drzwi się otwierają i wpada starsza Cyganka, miała na sobie czerwoną spódnicę, mocno fałdowaną, i kaftanik coś w tym rodzaju, miała na sobie pełno błyszczących wisiorków, koralików, bransolet, narobiła specjalnego rumoru, krzyku, wrzawy, a nas zatkało ze strachu, bo nie mogłyśmy nic zrozumieć z jej mowy, bałyśmy się poruszyć, w końcu po polsku zaczęła mówić, że chce coś kupić, bo tabor odjeżdża, spojrzała na kuchnię, a tam rosół się gotował, sprytnie chwyciła za pokrywkę nie pytając się nikogo najzwyczajniej na świecie wyciągnęła z garnka koguta, i tyle ją widzieliśmy, pewnie, że wybiegłyśmy na ulicę, a tu panował istny rwetes, niecodzienny widok, Cyganki wychodziły z sąsiednich zagród, kury gdakały, koguty na płotach pieli ze strachu, nawet podejrzałam Cygankę łapiącą kurę, coś do niej mówiła, i mówiła, a kura słuchała przekrzywiając łepek raz w lewo raz w prawo i siadała posłusznie ani się poruszyła.

Na koniec Cyganie krzyczeli i wołali na swoich, nie zagrzali zbyt długo w jednym miejscu, ciągle uciekali.

Jak któryś z dzieciaków był niegrzeczny, mówiono „uważaj bo cię Cyganie złapią i wywiozą aż do Włoch”. Jednym słowem było wesoło.

Autorka opowiadania: Celina Rapa

 




One thought on “Z cyklu opowiadania, cz.4: No i te granie, melodyjne, tęskne, zawodne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *