Z cyklu opowiadania, cz.8: Chodziła boso po łąkach, ugorach, miedzach

Wspominałam wiele razy, że kiedyś było inaczej,  przychodził sąsiad, znajomy, nagłe odwiedziny, normalka, gospodarz jadł obiad  z rodziną, gość siedział na ławie i opowiadał, jabłka, gruszki, śliwki  były pod ręką, dzisiaj czasy są inne,  częstujemy gorącą herbatką, ciastkami,  trzeba się pokręcić, przygotować, i na pewno dzisiaj dużo lepiej powodzi się ludziom, nawet na pierwszy rzut oka, domy, obejścia, mówią o dostatku.  Nie wiem może i się mylę.

I moda siadywania na ławce przed domem było zwyczajem od wielu lat, prawie przed każdą chatą stała drewniana ławka, plecy opierało się o ścianę, siadał zdrożny wędrowiec, kosiarz, żniwiarka, siadał kto chciał, u sąsiadów też była ławka i przy dalszych domach też stały ławki,  siadywano i na drewnianym progu chaty,  wchód  do chaty był od drogi, tak że widziało się wszystko kto jedzie lub wraca z pola, widziało się gospodynie wracające z ogrodu, niosły na plecach  tobołki z warzywami, też siadały na ławkę,  odsiedziały chwilkę, i dalej szły, dzisiaj nie ma  miejsca na ławki przed domem,  i zresztą kto by siedział na ławce, każdy gdzieś pędzi przed siebie, na piechotkę mało kto chodzi.

A kiedyś opowiadano o  sprawach dotyczących życia gospodarskiego, familijnego czy nawet politycznych zawirowań i co najważniejsze odchodząc dziękowano za użyczenie ławki  i mówiono „ostańcie z Bogiem”.

Było wesoło i gwarno na ulicy, dziś pędzą samochody, trzeba uważnie przechodzić przez jezdnię, a kiedyś cała zabawa dzieciaków odbywała się na drodze, i jakoś tak nie komunikujemy się jak dawniej, no chyba że w niedziele idąc do kościoła albo w dzień targowy nasze życie się ożywia.  Albo kto by pomyślał, by gotować zupę na pokrzywie, moja starsza siostra często wspomina, że w dzieciństwie jadała taką zupę u koleżanki, babcia jej gotowała i pierogi z bobu.

Tamta rodzina ratowała się, by przeżyć, a dzisiaj tak na to patrzeć mówimy zdrowa żywność, bomba witaminowa.       Czy ktoś śpiewa tak po prostu na ulicy,  przed domem, powiedziano by, że coś z nim nie tak,  chory, albo nawiedzony, a kiedyś śpiewano wracając z pola, śpiewano i przed domami, będąc małą dziewczynką często słyszałam przepiękny śpiew kobiecy dobiegający zza łąki i bagna, od dawnej ulicy zwanej Zagacią, wieczorem było dobrze słychać, z rosą, w powietrzu panowała bezdenna cisza, tylko było słychać tą pieśń o miłości, o tęsknocie do ukochanego, pieśń o Jaworze.

Siadałyśmy na progu domu i słuchałyśmy śpiewania. Przypominam sobie też  jedną staruszkę, nie pamiętam nazwiska ani imienia, tyleż lat upłynęło, w maju, w czerwcu  chodziła boso po łąkach, ugorach, miedzach, zrywała zioła i wrzucała je do dużej lnianej chusty,  zarzucała tobołek na plecy, i tak szła, siadywała na naszej ławce, utkwiło mi to w pamięci, wracała późnym wieczorem, żaby dawały koncert słowiki dodawały magii,  a księżyc ogromny jak zaczarowany,  niczym w bajce turlał się po niebie, i ta staruszka siedząc komunikowała się z przyrodą mówiła, że  Bóg do ludzi przemawia w tak  cudowną noc, wyciągała z tobołka zioła i tłumaczyła jak służą człowiekowi.

 

 

Autorka opowiadania: Celina Rapa




One thought on “Z cyklu opowiadania, cz.8: Chodziła boso po łąkach, ugorach, miedzach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *