„Włochy to ojczyzna upadłych aniołów”

Morawscy to niezwykle zasłużona rodzina w Wielkopolsce. Jej przedstawiciele: Kajetan (1817 – 1880) właściciel Jurkowa, poseł na Sejm Rzeszy i jego syn Kazimierz (1852 – 1925) historyk, profesor, rektor UJ, kandydat na prezydenta Rzeczypospolitej zapisali się dobrze w dziejach Polski. Obydwaj jako młodzi chłopcy odbyli podróż do Włoch, po której zostały wspomnienia i listy.

W 1839 r. Kajetan chory na gruźlicę pojechał do Włoch. Z tej podróży zachowały się nieliczne listy, wydane przez jego wnuka Krzysztofa.1 Listy są pełne refleksji o Italii i jej mieszkańcach. ‘”Jestem pewien, że [Włochy] to ojczyzna upadłych aniołów. Stwórca w swej dobroci stworzył tę ziemię tak piękną, tak bogatą we wszystkie dobra, aby im mniej dać odczuć utratę raju. Charakter mieszkańców utwierdza mnie w mojej hipotezie. Zbliżają się do boskości poprzez piękno fizyczne mieszkańców, przez arcydzieła sztuki, które stwarzają. Wszystko inne jest diabelskie: bandyci, złodzieje i żebracy”.2 Trasa podróży prowadziła z Neapolu do Rzymu, potem przez Toskanię. Kajetan zwiedzał Florencję, Lukkę, Pizę, Livorno. Podróżował powozem z Anglikiem. Narzeka, że wszędzie pełno Anglików , którzy „włóczą się jak Cyganie”. Podziwia Angielki wracające z Egiptu. Zachwyca się Toskanią : „Kraj między Rzymem a Florencją jest wspaniały, ludność pracowita, zaradna. Pola, winnice są dobrze uprawione, w końcu wszystko w stanie kwitnącym”.

W Lukce poznaje pianistę Liszta, mówi już bardzo dobrze po włosku. Służy za tłumacza Anglikowi, Francuzowi, Włochowi, Rosjaninowi i Niemcowi, z których każdy znał tylko swój język. Przez Triest wraca do Polski. Ta podróż pozostawiła Kajetanowi wrażenia na całe życie.

W 1877 r., a więc w trzydzieści lat później jego syn –Kazimierz odbył swoją pierwszą podróż do Włoch. Podróż finansowała jego siostra Konstancja, stąd często w listach do niej powtarza, że za każdym wydatkiem czuje wyrzuty sumienia i wdzięczność do siostry.

Pierwszym włoskim miastem na trasie była Wenecja. Jest styczeń, akurat trwa karnawał.

„Plac św. Marka i Piazetta to cuda. Maski karnawałowe się kręcą. Kobiety z niższych warstw przyprawiają o utratę przytomności. Włosy i oczy prześliczne. Pałace cudne, ale znać wszędzie upadek.” Kazimierz je codziennie rizzotto, pije chianti, znane mu z Berlina, chodzi do opery. Cieszy się, że nie spotyka Niemców.

Z Wenecji jedzie do Rzymu. Nadal trwa karnawał. Po rzymskim corso jeżdżą ukwiecone powozy pełne pięknych kobiet. Kazimierzowi udało się zobaczyć Małgorzatę, królową Włoch , znaną z urody i uroku osobistego. Rzucano w nią kwiaty, „ale żadnego entuzjazmu nie było”. Za najbardziej udaną uznał maskaradę z „Aidy” – ogromny wóz ciągniony przez 30 koni pełen aktorów w bogatych strojach egipskich.

W Rzymie zostaje przyjęty na audiencji u papieża Piusa IX, zwiedza kościoły, galerie, bierze udział w uroczystościach Wielkiego Tygodnia. Pisze do rodziny, że w Wielkim Poście Rzym był pusty, mieszkańcy spędzali bowiem czas w kościołach. Sam codziennie chodził do bazyliki Św. Piotra, gdzie „świata wielkiego dużo i piękności nadzwyczajnych nie mało”.

Chór śpiewa przepiękne psalmy , Lamentacje i Miserere Meluzziego, dyrygenta kapeli watykańskiej. Słucha je , stojąc obok królowej Małgorzaty, która przybyła do bazyliki z orszakiem. Narzeka jednak, że w kościołach rzymskich spacerują jak na corso, „tylko tyle, że cygar nie palą”.

Po Wielkanocy wziął udział w murowaniu tablicy w domu, z którego Mickiewicz w 1848 r. przemawiał.

Wiosną jedzie do Neapolu, gdzie jednak „długo bym nie chciał, bo hałas za wielki, i Rzymianie milsi, i Rzymianki ładniejsze.” Ale „morze było szafirowe, Capri, Ischia i Prosida na tle, z boku Wezuwiusz, cudny widok na zatokę, Sorrento, skały rozciągające się przy Neapolu; wracaliśmy nad samym morzem. Żaden obraz tego cudu oddać nie potrafi.” I Neapol zaczyna mu się podobać. Na ulicach piękne ekwipaże, służba w perukach i w kostiumach. Zdumiewa go opera, gdzie był na przedstawieniu „Aidy”. Neapol – zdawałoby się, że to najbogatsze miasto i kraj na świecie.

Ze znajomymi popłynął na Capri. Morze było wzburzone, większość podróżnych zaczęła cierpieć na chorobę morską.

Jedna panna zemdlała „ tak że z niej gorset i suknie musiałem rozrywać”, druga panna wymiotowała, „trzeba było głowę jej trzymać”. W Sorrento połowa towarzystwa wysiadła. Kazimierz czuł się dobrze i zdecydował się płynąć z pozostałymi osobami na Capri. „Wjazd do groty przy wietrze silnym był bardzo groźny, ale prześliczny, widok wynagrodził emocje. Na wyspie jeździłem konno, a moja towarzyszka na ośle.”

Zachwyca się – jak ojciec – Włochami, które „rajem mi się zdają. Nie wiem – jak ludzie podróżujący dla przyjemności do Paryża jeździć mogą.” I jak ojciec zauważa, że „Anglików zatrzęsienie”.

Ale czas podróży się kończy. Wraca do Polski, by objąć stanowisko docenta na UJ. Ta pierwsza włoska podróż zaowocowała pracą o wykopaliskach i odkryciach chrześcijańskiego Rzymu, która została wydrukowana w „Przeglądzie Polskim” w 1878 r.

Do „raju włoskiego” wracał niejednokrotnie.

1 K. Morawski, O Kazimierzu Morawskim. Wydawnictwo Literackie. Kraków 1973

2 Tamże, s.16

Korespondencja: Izabela Gass

ALL RIGHT RESERVED




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *