Czy wenecki lew zaryczał?

Niedziela, 22 października 2017, niewielka miejscowość na południu od Vicenzy, region Wenecji Euganejskiej. Niecałe 2.000 mieszkańców. 27 km do Padwy, niecałe 50 do Verony, godzina drogi i jest się już w Alpach, godzina z haczykiem i można pochodzić po piaszczystej plaży nad Adriatykiem. Jest prawie 10 rano. Zaprowadzam młodszego synka na kościelną katechezę. W szkole mają niby religię, ale na katechezę też trzeba chodzić, jeśli się chce, żeby dziecko było dopuszczone do pierwszej komunii. Przed oratorium przy kościele zebrała się już spora grupka dzieci szkolnych w wieku od 7 do 10 lat – zaraz zaczynają. Mamy podchodzą, chwilę rozmawiają i odchodzą. Jest dość chłodno, parę osób założyło już zimowe kurtki. Szarawo, bo od kilku dni utrzymuje się lekka mgła, ale nie do końca wiadomo czy to mgła czy smog, najprawdopodobniej i jedno i drugie. Alarm smogowy w całych północnych Włoszech utrzymuje sie od kilkunastu dni. Poziom pyłków jest kilkakrotnie wyższy – mówili w radio i tv. To właściwie „nius” każdego dnia. Tłumaczą to suchym i gorącym letem, a że jesień też prawie bezdeszczowa…. wiadomo. Zatem czekamy na deszcz.

Na przeciw kościoła municipio – urząd gminy. Znaczy na parterze, bo na pierwszym piętrze mieści się gimnazjum. Dzisiaj sale szkolne na pierwszym piętrze zamieniły się w lokal wyborczy. Okiennice są otwarte. Dzisiaj się głosuje. Referendum w sprawie zwiększenia autonomii. Widzę, że parę osób wchodzi, ktoś już wychodzi. Pozdrawiają się, tu prawie każdy się zna, a jak Cię nie znają to znaczy, ześ „foresto” – po wenecku: nie stąd, nie nasz.

Wracam do domu i mijam się z Bepim, emerytem. Mieszkamy na tej samej ulicy. Od dawna jesteśmy na ty, tu taki zwyczaj. Jak jesteś na ty, znaczy skracamy dystans. Jeśli do kogoś zwracam się per pan lub pani, znaczy, my tylko formalnie, pozostajemy na stopie prawie urzędowej. Nie ma „buongiorno signor Mario” jak idę po bułki, witamy się od „Ciao Mario”, mimo że jest znacznie starszy ode mnie, bo to znaczy, że się znamy i się lubimy. Gbybym paniowała mojemu piekarzowi, znaczy zadzieram nosa. Moje polskie wychowanie nadal czasem toczy wewnętrzną walkę, szczególnie przed starszymi osobami, ale po tylu latach spasowałam. Nawet w urzędzie gminy od lat jesteśmy na ty, to też znak, że mnie zaakceptowali.

Bepi to trochę takie większe dziecko, ma swoje fochy. Kiedyś pracował w szkole jako woźny, od kilku dobrych lat na emeryturze. To taki „utrwalacz lokalnych wydarzeń” – od lat 80 tych robi zdjęcia i kręci filmiki ze szkolnych przedstawień, uroczystości, wystaw, dożynek czy… gdy zaleje ulice i nie można przejechać, spadnie grad czy śnieg… od czasu do czasu w miejscowym teatrze odbywają się pokazy jego filmowych kronik sprzed wielu lat, przychodzą na nie zwłaszcza starsze osoby. Szukają siebie, kolegów, znajomych i głośno komentują. Nostalgiczne nastroje.

Bepi pokazuje mi z uśmiechem kolorową karteczkę. „Co to?” – pytam. „To zaświadczenie, że się dzisiaj głosowało” – odpowiada. Włosi do głosowania oprócz dowodu osobistego muszą zabrać specjalną imienną kartę wyborczą, w lokalu wyborczym wbijają ci pieczątkę świadczącą o obecności. Ale dzisiaj pieczątki nie przybijają, nie można, bo to referendum regionalne, a nie ogólnonarodowe, tłumaczy mi. Ale kartę trzeba zabrać i pokazać wraz z dowodem. Nie wiedziałam. Bepi też nie wiedział. To pierwszy raz. A na kolorowej karteczce flaga regionu.

Bepi śmieje się: „Chyba sobie to oprawię w ramkę”. Patrzy na karteczkę, myśli. Czyżby mu się zakręciła łza? A może się mylę. „Ładna ta flaga, prawda? – zagaduje – wenecki lew, nie ma co. Zobacz, co tu jest napisane pod łapą? Pierwsze słowo to PAXpace. Nikt nie chce wojny z Włochami, nikt nie będzie walczył. To nie tak jak w Katalonii. My tu głosujemy konstytucyjnie i pokojowo. Jak na tej fladze. A Ty wiesz, to już któreś podejście do takiego referendum. Wcześniej wszystkie prośby o referendum rząd włoski odrzucał. Niby wbrew prawu i konstytucji. Teraz wydali zgodę, to trzeba iść. Pomyśl, taka sama data jak dwa wieki temu, 22 października. Wtedy nas oszukali nas. Nas – popolo veneto – naród wenecki. Nie wierzę, że wtedy prawie 100% wenecjan głosowało, żeby wrócić do Włoch. Jak to wrócić? Przecież te ziemie zawsze weneckie. Kiedyś tu były tylko bagna, potem przyszła republika, wybudowali kanały i można było uprawiać ziemię. To dziś trzeba głosować i skreślic SI. Jak wygramy, to powieszę flagę wenecką przed domem.”

Od tygodni w regionie wrze. Głosować czy nie? Iść na referendum, a może nie warto? Warto było to organizować i wydawać pieniądze, kiedy taki kryzys?

A może to wyrzucanie pieniędzy w błoto? Czy to coś zmieni? Sama dostałam wiele wiadomości i fimików, dlaczego głosować, dlaczego iść, po co to wszystko. Jedni są za, inne namiawiają do bojkotowania. Niektóre wiadomości-fotki są nawet śmiesze: „jeśli jesteś na tak, na karcie postaw krzyżyk na TAK, jeśli jesteś na nie, to skreśl TAK” – subtelna gra słów, tutaj lubią sobie tak żartować.

Południe, kończy się msza. Przejeżdżam samochodem. Powoli. Patrzę na plac. Wiekszość osób idzie prosto z kościoła do urzędu. Będą głosować. Tworzą się grupki, komentują. Kto skończył, wraca do domu na obiad. Niedzielny obiad święta rzecz. Zrestą coraz bardziej pochmurno.

Po 14-ej idziemy z mężem do lokalu wyborczego. Trzeba zagłosować. Siostra męża też idzie. Mieszka zagranicą, ale akurat w ten weekend przyjechała odwiedzić mamę. Wiele lat temu wyjechała, bo nie mogła tutaj znaleźć pracy. Skończyła studia chemicznez wyróżnieniem – 110 e lode. Przez dwa lata szukała pracy, nie było. Znaczy była, ale tylko dla tych, co mają znajomości. Zrobiła master w Dublinie i od tamtej pory pracuje przy badaniach onkologicznych w jednych dublińskich szpitali. Sporo młodych osób po studiach stąd wyjechało w ostatnim dziesięcioleciu. Dane oficjalne podają, że ponad 8% procent mieszkańców Veneto upoważnionych do głosu mieszka poza Włochami.

A w prowincji górskiej Belluno to ponad 25%, co czwarty mieszkaniec tej części regionu czasowo przebywa za granicą, za chlebem. Kryzys ostatnich lat sprawił, że większość zakładów i fabryk zbanktrutowała lub się przeniosła tam, gdzie podatki są mniejsze lub pracownik mniej kosztuje.

W lokalu mijamy kilkoro znajomych. Siadam sobie w holu na parterze. Obok otwarte okienko urzędu. Dzisiaj pani urzędniczka od dowodów pracuje. Musi. Rano była jej koleżanka, po południu ona. Pracuje, bo wydaje zapominalskim tymczasowe dowody osobiste lub karty (te na pieczątki obecności). Takie zasady obowiązują, gdy we Włoszech się głosuje. Zapominalscy zawsze się znajdą. Pani jednak zadowolona. Dzisiaj jest spokój – twierdzi.

Witam się z kolegą z pracy, idzie głosować. Młody chłopak, 20 lat, na imię ma Mohamed. Urodził się w Maroku, w wieku 6 lat mama go przywiozła tutaj ze sobą. Jego matka wtedy pracowała w lokalnej fabryce, pakowała mięso z kurczaków i indyków. On od razu do szkoły, do pierwszej klasy, mimo że nie znał włoskiego. Powtarzał klasę. Teraz czasem się śmieje, ze nadal nie zna włoskiego, że lepiej mu się mówi dialektem weneckim niż gada po włosku. Do 18 roku życia był „tylko marokańcem” jak mówi, niedawno dostał obywatelstwo włoskie i może teraz głosować, to jego pierwszy raz. Mohamed to jeden z tzw. „nowych Włochów”. W tym regionie to spora grupa, w zależności od prowincji lub miasta to kilka do kilkunastu procent mieszkańców urodziło się poza Włochami lub urodziło się już tutaj, ale oboje rodzice są obcokrajowcami i obywatelstwo mogli dostać dopiero po 18. roku życia. Sporo. Przyjeżdżali w latach boomu gospodarczego. Głównie z Maroko, Indii, Pakistanu, Filipin, Albanii, Serbii, Rumuni czy krajów Ameryki Południowej. Polacy też się zdarzali. Teraz już te złote czasy się skończyły. Gdy zamykali fabryki lub redukowali zatrudnienie przyjezdni szli na zwolnienie w pierwszym rzędzie.

Idziemy z mężem do baru na kawę. Przy stoliczkach toczą się dyskusje. Podsłuchuję.

Zero włoskiego, rozmawiają po wenecku. Komentują. Że w wiadomościach w południe powiedzieli , że niby tylko 20 procent poszło do urn… że niby słaba frekwencja… pewnie chcą nas znowu oszukać, znaczy CI W RZYMIE… oni i tak nas nie lubią… TAM tylko by siedzieli w urzędach i przekładali papierki… i wymyślają, jakimi podatkami nam jeszcze do kopać… a co my, dojne krowy? Mamy tylko płacić i płacić i milczeć. „Toni, taci e tasi!” – krzyczy jeden. Pozostali rechoczą. Znowu typowa gra słów po wenecku. Od kilku lat słynne tutejsze powiedzenie. Taci znaczy milcz, stól dziób. TASI to skrót jednego z podatków. Taci e tasi! Stól dziób i płać podatki!

Pod wieczór przechodzi potężna ulewa. Jak dobrze, że pada. Oczyści powietrze. Grzmi. Leje jak z cebra. Niektóre ulice zalane. Znowu. Jesienne liście zapychają studzienki, a na ich sprzątanie gmina nie ma funduszy. Na wiele rzeczy ich nie ma. Włoski rząd w ostatnich latach wymusza na samorządach, by oszczędzały. To oszczędzają. Gołym okiem widać na co brak pieniędzy. A podatki jakimś cudem wyższe z roku na rok.

Godzina 23. Nadal pada. Lokale wyborcze w Veneto zostają zamknięte. Maraton wieczorów wyborczych w kilku regionalnych kanałach telewizyjnych rozpoczęty. A zwykli ludzie idą spać. Jutro trzeba wstać do pracy. Jak co dzień.

Poniedziałek 23 października, 7 rano. Słońce już wzeszło, niebo czyste i błękitne. Dawno tak czystego nieba nie widziałam… w oddali widać nawet szczyty Alp. To rzadkość, jakość powietrza na to nie pozwala. Jak co dzień w kuchnii jest włączone radio. Wiadomości, podają wyniki. Mąż już przeczytał informacje w internecie. Jest quorum, prawie 60% frekwencja, ponad 95 procent zakreśliło TAK. Popolo veneto – naród wenecki potwierdził, że chce większej autonomii dla swojego regionu. Tak podają.

W pracy też tylko o tym. Wszyscy poszli do urn. Fausto też jest za autonomią, za to jego bracia nie głosowali. Bo są przeciwko. Dlaczego? – dziwię się. „Bo to rolnicy. Ktoś im powiedział, że jak zagłosują na tak, to im nie dadzą dotacji na tytoń. Głupi są. Szkoda gadać.” – macha ręką. W lokalnej gazecie piszą o historycznej chwili. Mario w piekarni też się dzisiaj jakby więcej uśmiechał. Zagaduje wszystkich klientów. „Głosowałeś? Tak? Nie? Od razu widać, że coś ważnego się wydarzyło. Ta wieczorna burza spłukała to wszystko i dzisiaj aż się chce oddychac pełną piersią. Czyżby to jakiś znak?” – pyta retorycznie.

Wracam do domu i mijam dom Bepiego. Wenecka flaga z lwem trzepocze się na wietrze. Tak jak obiecał.

Korespondencja z Wenecji Euganejskiej: Agnieszka Kluzek




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *