Wigilia i tradycje

Wigilia

„Z wielkiej kuchni gospodyni

Śle delicję za delicją

Sutą ucztę pilnie czyni

Uważając na tradycję.

Teraz wisi ot, na włosku

Cnej jejmości słuszna sprawa

Więc jest szczupak po żydowsku:

Prym jegomość temu dawa!

Zasię potem lin w śmietanie

I karp tłusty w sosie szarym –

Jedz – nie pytaj, mości panie,

I zapijaj węgrem starym.

Jedz – nie pytaj! – a gdyć mało

Starodawną znaj wiliję:

Masz tluczeńców misę całą

I zamorskie bakalije!

(Or-Ort)

Wigilia w Polsce od stuleci miała swój własny, nienaruszalny od pokoleń rytm. I nikomu nie przyszło do głowy, że można tu coś zmienić. Zarówno w chłopskiej chałupie, szlacheckim dworku, czy w pokojach mieszczańskich wiadomo było , ze wigilia będzie postna, z sianem pod obrusem i snopami zboża w jadalni, z opłatkiem.

Jednak nad magią i rytuałami tego dnia królował stół, który bielał świątecznie i czekał na pierwszą gwiazdę. W rogach pokoju czy izby chłopskiej stawiano snopki zboża, przewiązane powrósłami. Siano dawano także pod obrus. Snobek symbolizował urodzaj, a zarazem był życzeniem przyszłego urodzaju. Zwyczaj ten wywodził się ze słowiańskiej magii rolniczej. Ale miał też chrześcijańską interpretację: „ Na Boże Narodzenie po izbie słać słomy, że w stajni Święta Panna leżała połogiem”.

Czynili tak chłopi i dwory ziemiańskie, w mniejszym zakresie i miasta. Z czasem zwyczaj ten zaniknął i ograniczył się do kosmyczka siana przewiązanego wstążką leżącego na talerzyku.

Wieczerza zaczynała się równo z pierwszą gwiazdką. Kończył się całodzienny post, łagodzony śledziem i kartoflami w mundurach. Rozpoczynano ją odczytaniem fragmentu dotyczącego narodzin Jezusa z Ewangelii według św. Łukasza, a następnie łamano się opłatkiem , składając sobie życzenia. Był to najważniejszy moment świąt Bożego Narodzenia. A potem zasiadano do stołu do obfitej, ale bezmięsnej wieczerzy.

Wigilią rządziła magia pewnych liczb. Tak więc ilość osób przy stole musiała być parzysta – w przeciwnym wypadku któremuś z ucztujących groziła śmierć. Szczególnie obawiano się liczby 13, aby uniknąć analogii do Ostatniej Wieczerzy, do której Chrystus zasiadł z 12 Apostołami. Aby uniknąć tego przesądu, gdy liczba osób przy stole była nieparzysta, proszono kogoś ze służby czy czeladzi.

Jedno miejsce przy stole należało pozostać wolne dla przygodnego gościa.

Liczba spożywanych potraw musiała być parzysta – dla szlachty i mieszczan i nieparzysta – dla chłopów. Wahała się od 7 (u chłopów) do 12 (u szlachty), czasami by ich więcej w zależności od sposobu liczenia. Tradycja wymagała skosztowania każdej potrawy , bo; „Kto ilu potraw nie skosztuje, tyle go przyjemności w ciągu roku ominie”.

Na chłopski stół wigilijny trafiał barszcz z grzybami, zupa z konopii zwana „siemieniuchą”, kapusta z grochem, kluski z makiem, cukrem albo miodem, rzepa suszona lub gotowana, polewka z suszonych śliwek , gruszek bądź jabłek. Zawsze też musiały być ryby i strucle.

Tak wyglądała wigilia u Boryny w „Chłopach” Reymonta: „Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całemi, a potem przyszły śledzie w mące obmaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem równie omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki, z miodem zatarte i w makowym oleju uprażone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego”

W domach szlacheckich też spożywano zupy, ryby i kompot z suszu. Różniły się one jednak składnikami i sposobem przyrządzania od potraw chłopskich. Zup było cztery: grzybowa, rybna, migdałowa, barszcz czerwony. Wszędzie przygotowywano ryby: w galarecie, smażone, gotowane, pieczone w różnych sosach i z dodatkiem różnych składników , np. wina, piwa, grzybów. Czego tam nie było! Karp w szarym sosie, po żydowsku, po polsku lub smażony z sałatką z czerwonej kapusty, lin w śmietanie, sandacz w galarecie, smażony, faszerowany, z jajkami lub w jarzynach, szczupak w szarym sosie, po polsku, po żydowsku, w sosie chrzanowym. Ale najpopularniejszy był szczupak i karp w szarym sosie.

Na stole pojawiały się też potrawy w kapusty i grzybów, takie jak pierogi z kapustą czy kapusta z grochem.

Do picia podawana kompot z suszonych śliwek ( śliwki symbolizowały uśpione życie), bądź jabłek i gruszek.

Ciasta wypiekane na Boże Narodzenie nie były tak urozmaicone jak na Wielkanoc. Głównie spożywano pierniki i makowce oraz bakalie (suszone i smażone w cukrze figi, rodzynki, daktyle, orzechy, migdały). Alkoholi zwykle nie podawano.

Na stole wigilijnym nie mogło zabraknąć potrawy rodem z Litwy i Rusi, sporządzanej z pszenicy, maku i miodu – czyli kutii. Jak pisał Gloger – „bez kucyi nie było w Polsce uczty wigilijnej, ani u kmiecia, ani u magnata”. Kmieć przyrządzał kutię z pęcaku lub były to kluski, a magnat z ryżu lub kaszy perłowej. Ale jeden i drugi dodawał miodu i maku.

Wigilia w pałacu u Czapskich w Przyłukach wyglądała następująco: „Uczta wigilijna w naszym domu była tradycyjna, postna, z kutią, grzybową zupą z uszkami, szczupakiem po żydowsku, łamańcami, kompotem ze śliwek i jabłek suszonych. Siano pod obrusem i cztery snobki zboża w czterech rogach gabinetu ojca w tym okresie służącym za jadalnię. Przed wilią rodzice, a następnie sam ojciec, ze starszą siostrą, schodził do sutereny, gdzie stały stoły zastawione dla służby i łamali się opłatkiem, potem z nami. Następowała chwila oczekiwania, chwila osobliwa, nagle otwierały się drzwi do jadalni, gdzie stała na długim stole ustawionym w poprzek Sali rozłożysta choinka, aż po sufit, w blasku świeczek, pod choinką podarunki, każdy miał swoje miejsce albo stolik; rodzice, nauczycielki i goście również, pod oknem stół z bakaliami. (M. Czapska, Europa w rodzinie)

Choinka jako zupełna nowość pojawiła się ok. 1830 r. najpierw w Poznańskiem, następnie w domach warszawskich, a potem szybko rozpowszechniła się po całym kraju. Jak wspomina w swoich pamiętnikach Antoni Kieniewicz : „O ile mój ojciec dbał bardzo tradycję i wymagał, by co roku było to samo menu na wieczerzy wigilijnej i rozkoszował się kolędami, o tyle nie cierpiał choinki. Twierdził, ze to zwyczaj niemiecki. Z dawnych moich lat dziecinnych pamiętam, choinka urządzana zwykle bywała w sali na starej górze. Nigdy mój ojciec nie bywał obecny. Później już godził się z widokiem choinki nawet w salonie”.(A. Kieniewicz, Nad Prypecią , dawno temu…).

Jak widać, choinka szybko zadomowiła się po dworach i wraz z prezentami stanowiła największą atrakcję dla dzieci . I tak zostało do dzisiaj.

Ale na wsi jeszcze do II wojny światowej „drzewko” nie było modne. Jego dekoracyjne funkcje pełnił „sad” czy „podłaźniczka”, czyli jodełka zawieszona u sufitu wierzchem do dołu. Podłaźniczka była przystrojona jabłkami, orzechami i musiała błyszczeć i kolorowieć się od ozdób.

Po wieczerzy młodzi zajmowali się wróżbami. Wyciągano siano spod obrusa. Kto wyciągnął zielone ździebełko – ożenek w karnawale, kto żółte – trzeba poczekać, kto zeschłe – kawalerstwo do końca życia. Gospodarze ruszali do sadów, pukali w ule, by obwieścić pszczołom dobrą nowinę, czy uderzali siekierą w drzewka owocowe „będziesz rodziło czy nie będziesz?”. W imieniu drzewek odpowiadali domownicy, zawsze twierdząco. A potem chodzono do obory, by z bydłem podzielić się opłatkiem i resztkami ze stołu wigilijnego. Tylko konie nic nie dostawały, bo – zgodnie z tradycją – nie było ich przy Żłobku. Niektórzy mówili, że bydło o północy przemawia ludzkim głosem. Byli tacy, co słyszeli. „Kto ino bezgrzeszny zagadnie – ludzkim głosem odpowiedzą” – mówiła Dominikowa (Reymont, Chłopi)

Ale zewsząd słychać już kolędy. Czas zbierać się na Pasterkę.

 

Korespondencja: Izabela Gass

 

 

ALL RIGHT RESERVED

 

 

ALL RIGHT RESERVED




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *