Martyna Urbaniak z Pizy: „Dbam o to, by piękno, które mnie otacza, nie nabrało wymiaru codzienności…”

Zapraszamy na rozmowę z dr Martyną Urbaniak, badaczem kultury włoskiego średniowiecza i renesansu, wieloletnim pracownikiem naukowym w Scuola Normale Superiore w Pizie.

Pani Martyno, zacznijmy od pierwszego przyjazdu do Włoch: kiedy to było i czy pamięta Pani swoje pierwsze wrażenia z tego pobytu?

Oj, to było bardzo dawno temu, jeszcze w szkole średniej, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Mój pierwszy wyjazd do Włoch to była wycieczka klasowa zorganizowana w ramach programu wymiany między Liceum Ogólnokształcącym im. Stefana Batorego w Warszawie a Liceo Parini w Mediolanie. W klasie o profilu humanistycznym, do której chodziłam, język włoski był przedmiotem obowiązkowym i wyjazd, podczas którego byliśmy goszczeni przez włoskie rodziny, miał być pierwszym poważnym sprawdzianem naszego poziomu językowego. Spędziliśmy trzy dni w Mediolanie, zwiedzając miasto i najważniejsze muzea, jedno popołudnie w Parmie, a potem kolejne dwa dni w Wenecji. Było poza sezonem, bez upału i natłoku turystów. Pamiętam szybko zapadający zmrok i częste mgły. Nie zrobił na mnie wrażenia Mediolan, ani, o dziwo, Wenecja, ale Piazza del Duomo w Parmie – surowość katedry i monumentalizm baptysterium. Wyobrażałam sobie, że takie właśnie wrażenie pragnęli wywrzeć na wiernych architekci średniowiecznych katedr. Widok fasady Santa Maria Assunta wprowadził mnie wręcz w stan oszołomienia. Nawet nie w poczuciu otaczającego mnie piękna, co raczej tajemnicy, odmienności, nieprzeniknienia… Poczułam, jakby nagle otworzył się przede mną nowy wymiar rzeczywistości. Nie umiałam jej wtedy odczytać, ale poczucie zdezorientowania dało mi do myślenia. Zrozumiałam, jak wiele mi umyka, jedynie poprzez fakt braku możliwości obcowania z tym światem.

Dużo się zmieniło od tego czasu?

Oczywiście. Dziś, po piętnastu latach spędzonych w Pizie, patrzę na Włochy z zupełnie innej perspektywy, choć staram się nie zatracić dawnej „świeżości” spojrzenia. Dbam o to, by piękno, które mnie otacza, nie nabrało wymiaru codzienności, by nigdy nie stało się czymś oczywistym, czymś na co w natłoku spraw nie zwraca się już uwagi.

Scuola Normale Superiore w Pizie to prestiżowa uczelnia, jedna z najlepszych nie tylko we Włoszech ale i w Europie, z pewnością niełatwo było dostać się tutaj… Jak potoczyła się pani kariera naukowa i czym dokładnie  się Pani zajmuje?

To długa historia, pełna zwrotów akcji. Zaczęłam studia w Scuola Normale w 2003 roku, dzięki trzyletniemu stypendium doktoranckiemu. Miałam dużo szczęścia: liczba stypendiów dla obcokrajowców była wtedy bardzo ograniczona – dwa miejsca dla kandydatów z krajów Unii Europejskiej i dwa dla reszty świata. Polska nie była jeszcze członkiem Unii, więc szanse były tym bardziej nikłe. I rzeczywiście, sklasyfikowano mnie na trzecim miejscu, tylko że amerykańska badaczka, która zajęła pierwsze miejsce, ubiegała się o roczne stypendium, a nie o trzyletnie studia doktoranckie. W ten sposób, gdy wyjaśniono błąd, mnie przypadło drugie miejsce.

Po obronie doktoratu z historii średniowiecznych Włoch, zaproponowano mi pracę w Centro di Elaborazione Informatica di Testi e Immagini nella Tradizione Letteraria (CTL), laboratorium należącym do Scuola Normale i zajmującym się zastosowaniem technologii cyfrowych do badań nad literaturą i historią sztuki. Jeden z pierwszych projektów, w jaki zostałam zaangażowana, poświęcony był recepcji poematu Ariosta. Orlando furioso ma dość wyjątkową historię: stał się absolutnym bestsellerem niemalże od pierwszego wydania, które ukazało się w 1516 roku. Czytali go wszyscy, od księcia po pachołka, a sukces wydawniczy bardzo szybko przypieczętowany został publikacją całej serii wydań ilustrowanych i opatrzonych komentarzem. Ilustracje i glosy miały przyciągnąć czytelników, ale i pomóc im w ogarnięciu niezwykle zawiłej treści poematu. Ułatwiały identyfikację głównych postaci i zapamiętywanie kluczowych wątków oraz same w sobie nadawały dziełu wagi, ponieważ w tym formacie wydawniczym publikowane były dzieła klasyków epoki antyku i średniowiecza. I to właśnie te ilustracje i komentarze nas interesowały. Ciekawiło nas, według jakich kryteriów ich autorzy dokonywali selekcji materiału, które wątki poematu podkreślali, które natomiast nie znajdowały odbicia w paratekstach. Jednym słowem chcieliśmy zrozumieć jak szesnastowieczni autorzy komentarzy i ilustracji pracowali edytorsko nad tekstem, by ugruntować sławę Orlando furioso jako “klasyka współczesności” i zapewnić mu długotrwały sukces wydawniczy. Okazało się, że technologie cyfrowe mogą być cennym narzędziem w tego rodzaju badaniach i tak oto tamten początkowy projekt, który zaowocował stworzeniem archiwum www.orlandofurioso.org, otworzył nam drogę do całej serii badań nad kulturą wizualną włoskiego renesansu, finansowanych już nie przez Scuola Normale, czy włoskie ministerstwo edukacji, a w ramach bardzo prestiżowych projektów badawczych European Research Council.

Opowie nam Pani o swojej pasji do Ariosta? Chyba wciąż mało jest znany w Polsce, prawda? Czy „Orlando furioso” („Orland szalony”) może być jeszcze fascynujący dla dzisiejszego młodego pokolenia?

Myślę, że tak, tylko że czyta się go mało i często czyta się go źle. Orlando furioso jest klasykiem literatury światowej, ponieważ traktuje o sprawach uniwersalnych, ponadczasowych, choć w trudnej do strawienia dla dzisiejszych czytelników formie poematu rycerskiego. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego rodzaju obrazowania, technika en entrelacement nas meczy i odstręcza. Koniec końców nasza uwaga zbyt łatwo skupia się na warstwie wierzchniej tekstu i wydaje nam się, że dzieło pozbawione jest głębi, że to tylko nużąca opowieść o fantastycznej quête średniowiecznych rycerzy. Trzeba czasu, by wniknąć w świat stworzony przez poetę, nauczyć się czytać między wierszami i dostrzec obecność stałego dialogu z literaturą antyku i średniowiecza. Dopiero wtedy można docenić jak Ariosto umiejętnie zmienia czas narracji i odniesienia do rzeczywistości historycznej. Trzeba cierpliwości by zrozumieć jak misternie utkany jest poemat, w którym autor tak zagęszcza sprzeczne ze sobą punkty widzenia, że wręcz nie sposób dojść jaka jest interpretacja, której od nas oczekuje, jakie przesłania kryją się za tym, co nam opowiada. W pewnym momencie ma się wrażenie, że świat widziany oczami Ariosta to gabinet luster, w którym nic nie jest tym czym się wydaje.  Mnogość punktów, z których można spojrzeć na dane wydarzenie czy postać jest potencjalnie nieskończona i równouprawniona, a co za tym idzie materia poematu nie poddaje się jednowymiarowej ocenie. Rodzi się wtedy poczucie niezwykłej bliskości z poetą, któremu przenikliwa inteligencja pozwoliła nie tylko wątpić w istnienie „obiektywnej rzeczywistości”, ale i intuicyjnie odczuć istnienie, w każdym z nas, różnych poziomów świadomości oraz pojąć  konieczność patrzenia na rzeczywistość w jej nieskończonej złożoności. Akceptacja tych głębokich prawd to dla wielu z nas ciągłe wyzwanie, choć współczesnemu czytelnikowi jakże

pomocne są  teorie Sigmunda Freuda, a także interpretacje Humberto Maturana, Francisco Varela, czy synteza Edgara Morain’a.

W zeszłym roku Włosi obchodzili 500-lecie poematu, zadedykowano mu wiele wystaw i konferencji, ale w tym roku także można jeszcze obejrzeć kilka ciekawych wystaw, m.in „L’eroico e il meraviglioso” w Palermo. Czy coś jeszcze mogłaby Pani polecić naszym czytelnikom we Włoszech?

Wystawa w Palermo jest jednym z wydarzeń zamykających huczne obchody pięćsetlecia pierwszego wydania Orlando furioso. Myślę, że warto było ją obejrzeć, także, dlatego, że recepcja poematu na Sycylii ma dość szczególny charakter, i wyraża się, z jednej strony, w wyszukanej tradycji collezionismo a, z drugiej, przenika głęboko do kultury ludowej. Wystarczy wspomnieć wciąż żywą tradycję pupi siciliani. Jedna z sekcji wystawy prezentuje szkice do ilustracji poematu Tassa Gerusalemme Liberata, autorstwa Bernarda Castello, w których pobrzmiewa wyraźnie wpływ wcześniejszych wydań ilustrowanych poematu Ariosta. Kto chciałby głębiej prześledzić te związki, może sięgnąć do archiwum cyfrowego, stworzonego przez zespół badawczy CTL w ramach ostatniego projektu, poświęconego wpływowi Orlando furioso na kulturę i rynek wydawniczy XVI i XVII wieku (www.galassiariosto.sns.it).

Pełne informacje o wydarzeniach kulturalnych związanych z obchodami pięćsetlecia znaleźć można na stronie (https://www.furioso16.it/).

Czy spotkała Pani może innych Polaków na tym uniwersytecie?

Tak. Dwa razy zdarzyło mi się spotkać w Scuola Normale badaczy z Polski, ale szybko rozjechali się po świecie i, jak to się często zdarza, kontakty się urwały.

Porozmawiajmy jeszcze o pani pobycie we Włoszech? Jak wygląda Pani życie codzienne w Toskanii? Czy to naprawdę idylliczna kraina, czy może te pierwsze zauroczenie turysty mija po pewnym czasie…? Myślała Pani o zamieszkaniu tu na zawsze?

Jak większość osób, które wyjeżdżają na dłuższy czas z ojczyzny, przeszłam różne etapy emigracji, od bezkrytycznego zachwytu i nadziei, że teraz wszystko „samo się ułoży”, po poczucie obcości i alienacji. Rzeczywistość jest, jak zawsze, bardziej skomplikowana. Bycie tu nie rozwiązuje automatycznie żadnych problemów, ale stwarza szanse i otwiera możliwości, o które trudno byłoby gdzieś indziej. Wszystko ma jednak swoją cenę. I tak, Scuola Normale dała mi bardzo dużo: dobre wykształcenie i wyjątkowe doświadczenie zawodowe. Prowadzone tu badania są na najwyższym światowym poziomie. Z drugiej strony, wybór Pizy i Włoch może okazać się dość kosztowny z punktu widzenia kariery zawodowej. Brak funduszy na projekty badawcze i zredukowany turnover sprawiają, że większość badaczy mojego pokolenia chcących pracować we Włoszech boryka się z ciągłą koniecznością pozyskiwania coraz to nowego dofinansowania i bardzo wysokim poziomem niepewności zawodowej. Te trudności kompensowane są po części poziomem jakości życia, który pomimo wieloletniego kryzysu i trudności z jakimi boryka się Italia, jest nadal dość wysoki. Bo jakość życia ma się nie tylko poziomem wynagrodzeń (często niższym zresztą niż w innych krajach Europy Zachodniej). To również  urok miejsc w których się żyje, otwartość lokalnej społeczności, jakość szkół i uniwersytetów, bliskość morza, poziom służby zdrowia, łagodność klimatu czy dobra kuchnia. To najróżniejsze duże i małe sprawy, które składają się na naszą codzienność. Dopóki ten bilans jest dodatni, warto walczyć, ale w pewnym momencie może się okazać, że konieczne są zmiany.

Pani ulubione miejsce w Pizie? Gdzie najchętniej chodzi Pani na spacery? I czego trzeba koniecznie spróbować w lokalnych restauracjach?

Bardzo lubię wieczorne spacery po centrum historycznym i po „Placu Cudów”, który naprawdę staje się takim po zmroku. Zachęcam wszystkich, którzy mogą zatrzymać się w Pizie na noc, by zajrzeli na plac katedralny po zachodzie słońca. Nie tylko dlatego, że mniej tu wtedy turystów, ale także dlatego, że wyjątkowe oświetlenie zabytków nadaje im naprawdę nieoczekiwany, odrealniony charakter. W ciągu dnia, natomiast, idealne miejsce na spacer, czy jogging, to nieco oddalone od centrum Viale delle Piagge: park ciągnący się kilometrami wzdłuż brzegu Arno i tętniące życiem „zielone płuco” Pizy. Bardzo urokliwe, a zdecydowanie mniej znane, są też okolice Pizy.

Ja jestem szczególnie przywiązana do Calci: małej miejscowości położonej u podnóża Monte Serra, pełnej gai oliwnych i winnic, która może się poszczycić wartą odwiedzenia kartuzją (Certosa di Calci) oraz urokliwym kościołem romańskim (Pieve dei San Giovanni ed Ermolao) notowanym od 1116 r. A kto porusza się samochodem powinien zwiedzić również położoną nieopodal Pieve di Santa Giulia w Capronie: dającą rzadko już dziś spotykaną możliwość podziwiania zabytku sztuki romańskiej  położonego nie w mieście, a jak dawniej, wśród pól uprawnych. Jeśli zaś chodzi o przysmaki kuchni toskańskiej, to na pewno warto spróbować tzw. „pizzy z metra” serwowanej w restauracji Le Scuderie, wyśmienitych podrobów i flaków (trippa alla pisana) w trattorii S. Omobono, położonej w bardzo urokliwej części historycznego centrum miasta; typowo zimowej zupy bordatino alla pisana podawanej w restauracji Galileo Galilei no i serwowanej tam tagliata di mucco pisano, wołowiny pochodzącej z hodowli w San Rossore.

Zdradzi nam Pani jeszcze swoje plany i marzenia na ten rok?

Marzeń i planów jest sporo, a ja, w tej kwestii, jestem nieco przesądna, więc powiem tylko, że życzę nam wszystkim, użytkownikom portalu Polacy we Włoszech, oby to był dobry i sprzyjający radości życia rok.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiała: Agnieszka B. Gorzkowska

Wywiad autoryzowany. Wszystkie prawa zastrzeżone. ALL RIGHTS RESERVED




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *