Urszula z Rzymu: „Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi”

Zapraszamy na rozmowę z panią Urszulą Dąbrowską z Rzymu:

Pani Urszulo, od jak dawna mieszka Pani w Rzymie?

Mieszkam w Rzymie niecałe dwa lata, ale znam to miasto od prawie 19 lat. Pierwszy raz przyjechałam do Włoch i Rzymu w 1996 roku. To był obóz studencki zorganizowany przez 'Almatur’ z metą w Campomarino Lido, na granicy Molise i Apulii. Zauroczyło mnie przepiękne Vieste, Półwysep Gargano i Wyspy Tremiti. Wtedy to wszystko było jeszcze dzikie, w San Giovanni Rotondo poniżej starego kościoła rosły piękne pinie. Dziś Apulia jest jednym z najmodniejszych kierunków wakacyjnych i dobrze, bo to przepiękny region. W programie obozu były również dwa wyjazdy jednodniowe: do Neapolu i do Rzymu, tyle że podróż w jedną stronę trwała ponad 4 godziny.

Neapol przyprawił mnie o ból głowy: utknęliśmy w korku w samym centrum miasta, a autokar wyglądał jak w tym dowcipie o autobusach z Wąchocka. Dlaczego autobusy w Wąchocku są szersze niż dłuższe? Bo wszyscy chcą siedzieć obok kierowcy:). I tak było: wszystkich podniecił ten niecodzienny chaos, podchodzili do przodu obserwować ten  niesamowity dla nas spektakl, dla Neapolitańczyków ich codzienność. Samochody jechały jak chciały, a między nimi przeciskały się skutery, mamy z wózkami i kelnerzy roznoszący kawę.

A Rzym? Zmęczył mnie i zdecydowanie odradzam takie długie, jednodniowe wyprawy. Nie byłam w stanie cieszyć się jego pięknem, taki klasyczny bieg od Bazyliki św. Piotra poprzez rzymskie place po Koloseum. 5 minut na zdjęcie i dalej. Może kilka minut postoju na jakieś lody, na kawę już zabrakło czasu. Do tego upał, tłumy na ulicach, bezustanne trąbienie kierowców, nawet kiedy nie było ku temu powodu. To był jeszcze inny Rzym, można było parkować przy Via della Conciliazione czy Łuku Konstantyna. Od 2000 roku słono płaci się za wjazd do miasta, dlatego większość grup porusza się metrem.

Czułam wielki niedosyt po tej wyprawie, bo o Rzymie marzyłam od dziecka, kiedy zaczytywałam się mitologią, więc musiałam wrócić. I wróciłam, tyle że z turystami. Włochy cieszyły się ogromną popularnością. W Watykanie był polski papież, więc objazdówki sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Przez kilka lat pilotowałam polskie grupy po całej Europie, ale do Włoch i Grecji mam największy sentyment. Chcę w tym miejscu wspomnieć wspaniałego i nieodżałowanego przewodnika po Rzymie – prof. Andrzeja Litwornię, klasa, niestety, zmarł przedwcześnie. We Włoszech mieszka jego żona, Krystyna, artystka, która również od czasu do czasu oprowadzała polskie grupy, nie wiem, czy jeszcze to robi. To była bardzo sympatyczna para.

Pracowałam również z włoskimi grupami w Polsce, a te były bardzo rozrywkowe, zwłaszcza Sycylijczycy. Do dziś pamiętam, jak jedna z uczestniczek dała koncert fortepianowy w pałacu w Rydzynie, a grupa balowała w pałacowym ogrodzie w takt „Wiśniowego sadu”. Pracownicy pałacu byli zachwyceni, nigdy wcześniej nie gościli takich szalonych turystów. A Włosi są spontaniczni i radośni, szczególnie południowcy. To moje wrażenia. Im dalej na południe Włoch, tym ludzie są bardziej serdeczni. Jeden z Sycylijczyków wysłał mi nawet szalik do domu, żebym nim owijała moje obolałe gardło (od mówienia non stop) i przez wiele lat słał świąteczne życzenia.

Potem pracowałam ponad 7 lat w Dublinie u największego irlandzkiego tour operatora, organizując wyjazdy praktycznie w każde miejsce świata. Włochy były atrakcyjne, choć wybierano nie Rzym, a Jezioro Garda. Irlandczycy uwielbiali także śluby w scenerii Umbrii czy Toskanii oraz miesiąc miodowy na Wybrzeżu Amalfi. Klient anglojęzyczny ma inne wymagania. Przywiązuje bardzo dużą wagę do dobrych hoteli i rozrywki, barów w szczególności. Taka mentalność wyspiarzy. Zwiedzanie tak, ale bez przesady. Czasami wystarczy przejazd turystycznym autobusem hop on-hop off. A kiedy moi kochani rodzice obchodzili 35 rocznicę ślubu, podarowałyśmy im z siostrami tygodniowy pobyt w Wiecznym Mieście. Oni mieli romantyczną podróż, a ja przypadkiem poznałam swoją drugą połówkę :). I nie było wyjścia, serce na zawsze pozostało w Rzymie :).

Urszula

Stosunkowo niedawno zaczęła Pani pisać blog Voice of Rome, pomysł przyszedł z tzw. potrzeby serca, czy raczej znajomi i bliscy w Polsce chcieli dowiedzieć się wciąż nowych opowieści o Wiecznym Mieście?

Po przyjeździe do Rzymu wreszcie zaczęłam go smakować tak, jak chciałam, wcześniej zawsze brakowało czasu. W końcu zebrało się tak dużo materiału, że szkoda było pozostawić go w domowym archiwum. Zauważyłam też, że wszyscy piszą po raz tysięczny o tych samych miejscach, a nikt nie pokazał codziennego Rzymu, bo Rzym turystów i Rzym mieszkańców to dwa światy. Chciałam pokazać Wieczne Miasto z perspektywy Rzymian. Jego smaki, koloryt, jego rytm w ciągu całego roku, rzymskie tradycje, zwyczaje, ulubione miejsca mieszkańców. Zwykły turysta nigdy tego nie dostrzeże, bo wpada tu tylko na chwilę, więc trzeba mu pomóc. Poza tym rodzina męża jest stąd, teść pamięta jeszcze czasy, kiedy jako dziecko tuż po wojnie kopał piłkę na Placu św. Piotra, pamięta, jak burzono borgo, aby wybudować Via della Conciliazione i jej inaugurację w 1950 roku, z okazji Roku Świętego. Te wspomnienia są bezcenne.

Voice of Rome od początku był zaplanowany jako międzynarodowy projekt, stąd dałam mu angielską nazwę i pracuję nad jego angielską wersją, gdyż zagląda tu sporo cudzoziemców. Sama nazwa nie ma jednak nic wspólnego z popularnymi programami muzycznymi typu the 'Voice of Poland’ lub 'the Voice of Italy’. Uwielbiałam twórczość Iwaszkiewicza, jego sensualną prozę. Genialnie pisał o Włoszech, nikt mu w tym nie dorówna. Jedno z jego opowiadań to były właśnie 'Voci di Roma’ i to ono mnie zainspirowało. Zaczęłam jednak od polskiej wersji, bo kocham język polski i piszę od zawsze. Mam za sobą solidne wykształcenie polonistyczno-dziennikarskie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. To pomaga w pisaniu, bo prowadzenie takiej strony to nic innego jak praca dziennikarska. Zbieranie materiału i zdjęć, redagowanie całości, ale i oczytanie, na to pracuje się latami. Blogowanie natomiast jest tylko jej częścią, bardzo pomocną w utrzymaniu dyscypliny.

Zastanawiałam się mocno nad formą. Jak pisać, aby nie zanudzić. A ponieważ Włosi kochają jedzenie, wyobraziłam sobie Rzym jako znakomitą restaurację z różnorodnymi daniami. Czytelnik przychodzi tu i może sobie sam skomponować menu tak, aby zadowoliło jego gusty. Nie chciałam tworzyć długich tekstów, bo nawet 1000 znaków to już jest spora objętość, więc zaproponowałam rzymskie impresje. Lekkie teksty, ale dopracowane merytorycznie, przydatne zarówno turyście, który po raz pierwszy odwiedza Wieczne Miasto, jak i profesjonaliście, który szuka inspiracji. Możemy dyskutować na temat czytelnictwa, prawda jest jednak brutalna, ludzie mają dziś bardzo mało prywatnego czasu i niekoniecznie pożera go facebook, ale obowiązki: praca, zarabianie na życie, rodzina, utrzymanie domu. Czasem nawet pomimo wielkich chęci brakuje sił na czytanie. A taki tekst przeczytany przy porannej kawie lub wieczornej herbacie, w drodze do pracy czy w kolejce do lekarza nie zabiera wiele czasu i z pewnością zostanie na dłużej w pamięci niż długa tyrada pełna dat. Przywiązuję również wagę do strony graficznej i bardzo lubię multimedia oraz wszelkie nowinki techniczne.

Fontanna Tiary - Watykan

Fontanna Tiary – Watykan

 Na blogu opisuje Pani mniej znane przeciętnemu turyście zakątki Rzymu, jak np. kamienice Art Nouveau, historie ciekawych postaci uwiecznionych na pomnikach i płaskorzeźbach, zapomniane fontanny,… itd.  To wynik osobistych poszukiwań i wędrówek po mieście, czy bazuje się Pani na książkach historycznych i szczegółowych przewodnikach lokalnych?

Chciałam udowodnić, że każdy może poczuć się Rzymianinem, nawet jeśli jest tu pierwszy raz. Nie musi przy tym rezygnować z największych atrakcji, ale tak ułożyć sobie trasy spacerów, aby zobaczyć coś ekstra. Mówi Pani zapomniane fontanny, a one wcale nie są zapomniane. Fontanny Lombardiego to część historii Rzymu, zna je każdy Rzymianin, a ręczę, że przynajmniej dwie z nich znają także nasi rodacy, choć nie zdają sobie z tego sprawy, wymienię tylko Fontannę Pinii przy Placu Weneckim, niedaleko Bazyliki św. Marka czy Fontannę Tiary po prawej stronie Placu św. Piotra, tuż za kolumnadą Berniniego. Na ponowne otwarcie Fontanny Amfor na Piazza Testaccio przyszły trzy pokolenia mieszkańców, babcie z wnukami, które same jako dzieci bawiły się przed wojną na jej stopniach. To niesamowite, ale Rzymianie są bardzo przywiązani do tradycji.

Fontanna Pinii

Fontanna Pinii

Wszyscy chcemy zobaczyć Fontannę di Trevi, to symbol Rzymu, ale zamiast przeciskać się przez tłumy, wystarczy zboczyć jedną przecznicę i zobaczyć wspaniałą Galerię Sciarra (otwarta tylko od poniedziałku do piątku). A dwa kroki od niej,  przy Via San Marcello, 19 znajduje się historyczna pijalnia piwa Peroni – l’Antica Birreria Peroni, gdzie można dobrze zjeść, nie rujnując portfela (nieczynna w niedzielę). W połowie drogi między Schodami Hiszpańskimi a Fontanną di Trevi    jest kościół Sant’Andrea della Fratte, a w nim oryginalne anioły Berniniego przeznaczone na Most św. Anioła. Kto zna cudowną szopkę dei netturbini (pracowników przedsiębiorstwa oczyszczania miasta), którą co roku zachwycał się Jan Paweł II? Jest o dwa kroki od kolumnady Berniniego (Via dei Cavalleggeri, 5), za darmo i otwarta przez cały rok. To arcydzieło, przedstawia Jerozolimę z czasów narodzin Chrystusa i w dodatku to wszystko jest dziełem pracownika-pasjonata. Wszyscy idą odwiedzić Usta Prawdy, a stąd już tylko krok do wyjątkowo urokliwego getta. A z getta niedaleko na Campo dei Fiori, ale po drodze możemy odwiedzić Palazzo Spada i genialną perspektywę Berniniego. Możliwości jest wiele.

Oczywiście, Rzym to moja pasja. Lubię być przygotowana, aby nie marnować czasu, zwłaszcza kiedy idę po raz pierwszy odwiedzić jakieś miejsce, a poza tym jestem jak niewierny Tomasz, najpierw muszę zobaczyć i dotknąć, aby później móc opowiedzieć. To jeszcze stara szkoła dziennikarska, nie fantazjuję. Mój wspaniały promotor, prof. Tadeusz Zgółka, wybitny językoznawca nauczył nas kultury słowa i szacunku dla czytelnika. Materiał musi być dobrze przygotowany, a to pochłania wiele czasu.

Z rozkoszą czytam wspomnienia starszych ludzi, a pasjonatów nie brakuje, bo bardziej od dat interesuje mnie życie, historia, którą może mi opowiedzieć jakieś miejsce. Przeglądam sporo publikacji w kilku językach, ale zawsze sprawdzam dokładnie wszystko, zanim opublikuję, bo czasem nawet solidne źródła są pełne sprzeczności.

Która dzielnica lub zakątek są Pani szczególnie bliskie i dlaczego?

Nie będę oryginalna, kocham Awentyn i jeśli ktoś ma chwilę czasu, powinien tam pójść. Najlepiej rano, kiedy nie ma nikogo, słychać tylko szczekanie psów i dzieci udające się do szkoły. Mieszka tu Roberto Benigni i przy odrobinie szczęścia można go spotkać na porannej przechadzce z psem. To moja oaza ciszy. Dwa kroki od hałaśliwego Rzymu i znajdujemy się na wsi. Spokój, woń roślin, a teraz kwitną róże w ogrodzie komunalnym, osławiona dziurka od klucza Kawalerów Maltańskich, rankiem widać przez nią także pracujących ogrodników i psy pilnujące posesji, kopułę Bazyliki św. Piotra nieco gorzej, bo okrywa ją poranna mgła. W krużgankach cudownej Bazyliki św. Sabiny kryje się inna magiczna dziurka :). Są jeszcze schody świętego Aleksego z tej legendy, którą torturowano nas w liceum. I cudowny ogród pomarańczy, z tarasu którego roztacza się jedna z najpiękniejszych rzymskich panoram. Koniecznie.

Kocham również przyrodę i każdemu polecę spacer po Via Appia Antica. Nie ograniczajcie się tylko do katakumb i grobowca Cecylii Metelli. Pospacerujcie, dotknijcie własnymi stopami kamieni 'królowej dróg’. Przetrwały wieki. A po drodze jest Villa Capo di Bove czy Mauzoleum Romulusa i Cyrk Maksencjusza – obie atrakcje gratis. Miłośnikom starożytności polecam również Park Akweduktów. Bajeczne miejsce, uwiecznione także w filmie ”Wielkie Piękno’ (dojazd metrem A – Subaugusta – Via Lemonia, 256).

Cyrk Maksencjusza Via Appia Antica

Cyrk Maksencjusza Via Appia Antica

Od kiedy otwarto linię metra B1, można bez problemu dojechać do Mauzoleum św. Konstancji (stacja Sant’Agnese/Annibaliano) – to magiczne i mistyczne miejsce, nic dziwnego, że przyciąga tylu nowożeńców. Kto ma więcej czasu, może rano zwiedzić Villę Torlonia – siedzibę Mussoliniego (od niedawna udostępniono również jego bunkier), Casina delle Civette – domek księcia Torlonia z przepięknymi witrażami. A potem popołudnie spędzić właśnie w Mauzoleum Konstancji i Bazylice św. Agnieszki i na koniec podjechać w okolice Piazza Buenos Aires, aby odwiedzić bajkowe Coppedè.

A moje magiczne miejsce latem to il Silvano Toti Globe Theatre. Tak, tak, szekspirowski teatr w samym sercu Villa Borghese, który od lipca do września wystawia sztuki Szekspira (niestety, tylko po włosku). Gigi Proietti, genialny włoski aktor, reżyseruje wiele z nich. Wewnątrz dekoracje jak w oryginalnym londyńskim teatrze. Ten sam układ sceny, drewniana konstrukcja, drewniane siedzenia. Ludzie przynoszą ze sobą poduszki, aby było wygodniej. I jest pięknie, kiedy księżyc dodatkowo oświetla scenę, bo budynek nie ma dachu. Polecam, nawet jeśli nie znacie języka. Za magiczną atmosferę, a i ceny biletów przyzwoite.

Teatr Szekspirowski Villa Borghese

Teatr Szekspirowski Villa Borghese

Poleci Pani naszym czytelnikom jakąś wyjątkową restaurację czy lokal gastronomiczny i co tam koniecznie trzeba spróbować?

Rzym jest ogromny i wciąż otwierają nowe, świetne lokale. Wiele z nich polecam na mojej stronie.  Trudno wybrać jedno miejsce. To zależy od tego, gdzie się znajdujemy. Postawiłabym jednak na rzymską kuchnię. O pijalni piwa Peroni już wspominałam. W pobliżu kościołka św. Barbary jest osławiony Dar Filettaro (Largo dei Librari, 88), a w nim klimat dawnej osterii, papierowe obrusy i zapach smażonej ryby. Serwują tu tylko smażonego dorsza (ale jak przyrządzony), puntarelle (rzymska specjalność) z sardelami i same sardele z masłem, ewentualnie sałatę. Tłumy z całych Włoch pielgrzymują do tego miejsca (zamknięte w niedzielę). A dobre jedzenie wcale nie musi wiele kosztować.

Jak dobra kuchnia rzymska, to raczej Testaccio niż Trastevere, które zrobiło się bardzo turystyczne. Świetna knajpka to Flavio al Velavevodetto (Via di Monte Testaccio, 97), a w niej pasty rzymskie: cacio e pepe, l’amatriciana czy carbonara, karczochy i inne delicje.

W pobliżu Santa Maria della Pace i wejścia na Chiostro del Bramante po lewej stronie polecam pizzerię La Foccaccia – doskonała pizza neapolitańska, a specjalność lokalu to saltimbocca (i nie jest to znana wszystkim cielęcina z szałwią, lecz rodzaj faszerowanej pizzy z rukolą, szynką, pomidorkami i mozzarellą w środku). Pizza rzymska jest z kolei cienka i chrupiąca.

W pobliżu Watykanu są historyczne delikatesy Franchi (Via Cola di Rienzo, 200) i tam królują supplì, krokiety ziemniaczane, calzoni z szynką i mozzarellą, karczochy, lasagne i inne delicje. To bardzo dobra i ekonomiczna propozycja obiadowa zamiast wszechobecnego menu turystycznego.

Cudne cappuccino serwuje Bar del Cappuccino (Via Arenula, 50). Lubię to miejsce również za atmosferę, prowadzi je przemiła rodzina. Król espresso to wciąż Sant’Eustachio. Nie polecam kawy w Tazza d’Oro, wiecznie przypalona, natomiast serwują tam najlepszą w Rzymie granitę: o smaku kawowym lub cytrynowym, znakomitą na letnie upały. Na Zatybrzu u stóp Janikulum trzeba zgrzeszyć we francuskiej cukierni Le Levain (Via L. Santini, 22-23). Mają pyszne rogaliki pistacjowe i najlepsze makaroniki.

A kto chce wydać fortunę, minimum 350 euro na osobę bez wina, może udać się do restauracji La Pergola – jedynej restauracji w Rzymie z trzema gwiazdkami Michelin. Prowadzi ją Heinz Beck w hotelu Cavalieri Waldorf Astoria (Via Alberto Caldolo, 101), przez profesjonalistów uznanym jednogłośnie najlepszym hotelem we Włoszech.

A gdzie najlepiej wybrać się z dziećmi, poleca Pani jakąś nietypową atrakcję?

Dzieci kochają wodę i najlepiej zabrać je do Zoomarine, tyle że jest poza miastem, więc albo trzeba wynająć samochód, albo pojechać autobusem z Termini, który odjeżdża z Via Marsala o 9.30 (więcej informacji na www.zoomarine.it). A w Rzymie parki – wzgórze Janikulum, gdzie o 12  odpala działo i dzieciom się to strasznie podoba. Jest tam teatrzyk kukiełkowy, ale to bardziej dla miejscowych, bo spektakle są po włosku. I można przejechać się na koniku.

Villa Borghese ma wspaniały ogród zoologiczny, tam na milusińskich czeka wiele atrakcji (www.bioparco.it). W czerwcu powinni już otworzyć nowoczesne akwarium w technice 4D w EUR, ale oficjalnych informacji na razie brak.

Miejscowe muzea dbają o edukację kulturalną najmłodszych – są nawet specjalne trasy i audioprzewodniki dla dzieci powyżej 6 lat. Fajna sprawa, choć to także propozycja dla mieszkańców.

Villa Capo di Bove Via Appia Antica

Villa Capo di Bove Via Appia Antica

Jak Pani odbiera Rzym dzisiaj, jako dobrze zadomowiona już mieszkanka, czy wciąż zauroczona przyjezdna?

Rzym zawsze pozostanie dla mnie najbardziej fascynującym miastem świata. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. Sama czuję się jednak obywatelką świata. Jestem otwarta na wszystko: od kuchni po wielojęzycznych przyjaciół. Nie można przywiązywać się wyłącznie do jednej kultury, każdy kraj ma coś do zaoferowania. W Dublinie pracowałam z ludźmi z kilku kontynentów: byli Australijczycy, Brazylijczycy, Amerykanie, Kanadyjczycy i mozaika europejska. A wszystkich łączył jeden język. Doceniam walory wielokulturowości. Znajomość języków otwiera świat i poszerza horyzonty.

Czy rzymski dialekt sprawia jeszcze Pani trudność, jakie wyrażenie lub zwrot najbardziej Panią bawi? A jakie zwroty powinien zapamiętać na wszelki wypadek przyjeżdżający tu turysta.

Moja przygoda z dialektem rzymskim rozpoczęła się od filmów z Alberto Sordim, którego twarz z powodzeniem mogłaby zastąpić logo Rzymu. Osłuchałam się już z nim, rozumiem go jako tako, czasem przechadzając się rankiem po Zatybrzu można usłyszeć kwieciste dialogi po rzymsku, ale nie zamierzam go pogłębiać. Ulubione i bardzo rzymskie zdanie to : E chi se ne frega?A kogo to obchodzi?

Najbardziej pomocne słowo w tych czasach to carabinieri. Nie chcę nikogo straszyć, ale Rzym zrobił się niebezpiecznym miastem. Kradzieże w metrze, które zawsze były, nasiliły się, a plagą są młodzi Romowie, zwłaszcza nastoletnie dziewczyny, które okradają. Bandy Romów okupują także automaty do biletów na stacjach metra i wyrywają pieniądze. Jeśli możecie, kupujcie bilety w kioskach (tabacchi).

Oczywiście zawsze są mile widziane zwroty grzecznościowe. Dziękuję (grazie) nie kosztuje, a otwiera wiele drzwi. Poziom znajomości angielskiego również poprawił się, więc nie ma problemu z komunikowaniem się, jeśli ktoś nie zna włoskiego.

Radzę też za każdym razem sprawdzać rachunki, gdyż rzymskie lokale słyną z oszustwa i dopisywania tam rożnych rzeczy. Oraz unikać zakupów w pobliżu Piazza Navona, Schodów Hiszpańskich, Fontanny di Trevi i Panteonu, czyli w 'turystycznym Trójkącie Bermudzkim’. Ceny są potrójne, a kilka uliczek dalej jest już normalnie.

Porozmawiajmy teraz o życiu codziennym. Bo przecież Rzym ma nie tylko piękne oblicza.  Czy życie w tak dużym, wielokulturowym i zatłoczonym mieście jest trudne? Co Panią najbardziej męczy i denerwuje?

Zaskoczyły mnie wszechobecne numerki w sklepach, piekarniach, aptekach, a nawet na niektórych straganach, bo Włosi nie wiedzą, co to kolejka. Kiedy pierwszy raz poszłam po warzywa na pobliski bazar, zostałam wyświęcona przez lokalne babcie za to, że nie wzięłam numerku, a ja nawet o tym nie pomyślałam. Ale sprzedawcy powiedzieli, żebym się nie przejmowała, bo te zie i nonne pomimo numerków i tak buszują za ich plecami i same się obsługują :). Pamiętam nasz pobyt w Polsce, jakaś para brała ślub na warszawskiej starówce i wszyscy grzecznie ustawili się w kolejce z życzeniami. Mój partner był zdumiony, że można tak kulturalnie.

Denerwuje mnie hałas w lokalach, gdzie nie można swobodnie porozmawiać, trzeba krzyczeć. To bardzo hałaśliwy naród. Ostatnio święciliśmy pokarmy na Wielkanoc w polskim kościele i wszystkie dzieci siedziały jak poświęcone. Mój mąż śmiał się, że gdyby wkroczyły tu włoskie dzieci, byłoby jak w ulu.

Poruszanie się po mieście – to już materiał na film. Aglomeracja Rzymu liczy 5 milionów. Ile czasu spędza się w korkach, a ile szukając miejsca do zaparkowania. Obwodnica Rzymu jest wiecznie zakorkowana. Kiedy ISIS zaczęła straszyć miasto zamachami, internauci odpowiadali: przyjeżdżajcie, przyjeżdżajcie i tak zakończcie swoją podróż na raccordo. Mieszkańcy pokupowali samochody, żeby łatwiej dotrzeć do pracy, ale w mieście nie ma gdzie parkować, więc wyjeżdżają wcześniej z domu, by upolować sobie miejsce. Władze zachęcają do korzystania z komunikacji miejskiej, tymczasem nie ma gdzie zostawić auta i nie wiadomo, czy je zobaczymy po powrocie. A żona burmistrza Rzymu, używająca służbowego samochodu, notorycznie parkuje w miejscu dla inwalidów. Skuter pozostaje wybawieniem, jeśli ktoś nie boi się go prowadzić. Dotrzemy szybciej i nie trzeba płacić za parkowanie. Samochód kosztuje nas €1.50 za godzinę.

A poza tym te same problemy co wszędzie, niski przyrost naturalny, brak żłobków państwowych, horrendalne ceny za pobyt dziecka w prywatnym żłobku. Dziki pęd rodziców, aby wychować dwujęzyczne dziecko, bo panuje moda na angielski. Śledzę blog Marty z Warszawy: Włoski od kołyski. To bardzo mądra mama i ona z pewnością nauczy swoją córeczkę języka w naturalny sposób. Ale pogoń za modą, bo tak robią inni, wydaje mi się bezsensowna. Tym bardziej, że to język chiński będzie językiem przyszłości. Sam Rzym przeżywa w tej chwili najazd turystów z Dalekiego Wschodu. Japończycy, Chińczycy i Koreańczycy (tym ostatnim sprzedano nawet historyczną lodziarnię Fassi – Palazzo del Freddo). To oni mają dziś pieniądze i rozdają karty.

Wreszcie drażnią mnie wszechobecne anglicyzmy w mediach, chociażby ostatnio na Expo: children park, la lake czy l’ultimo step… Na litość boską, tego nie da się czytać ani słuchać! Dlaczego kaleczy się piękny język Dantego? Polski również, ba nawet Francuzi przez tyle lat walczący o czystość języka, zaczynają pisać podobnie.

Jak ocenia Pani czystość i rzetelność miejskich usług? Jaka jest pani opinia o komunikacji miejskiej: punktualność? strajki? informacje o trasie kursów? A gdzie najlepiej szukać czystych i łatwo dostępnych toalet (w barach, muzeach, centrach handlowych…?)

Pamiętajmy o tym, że Rzym to specyficzne miasto. Nigdy nie doczeka się takiego systemu metra, jaki ma Paryż. Gdziekolwiek zaczyna się kopać, napotykamy antyczne ruiny. I sprawa się komplikuje. Linia metra C powstaje w bólu. Pieniądze przeznaczone na jej budowę cudownie zniknęły. No to może chociaż nowe linie tramwajowe? Nie ma mowy, ulice są za wąskie, bo kierowcy z braku miejsc parkingowych, parkują w dwóch rzędach. Rzecz niespotykana w żadnym innym mieście.

Muszę przyznać, że metro i tramwaje są w miarę punktualne. Z autobusami już gorzej, bo blokują je korki uliczne. Na przystankach nie ma rozkładu jazdy, ale w centrum miasta od niedawna czytniki elektroniczne wyświetlają czas oczekiwania na autobus.

Czwartek w tradycji rzymskiej to dzień klusek. A piątek stał się dniem strajków. To bardzo uciążliwe, ale niestety, taki urok stolicy. W Rzymie jest polityka i przyjeżdżają ludzie z całego kraju. A żeby było ciekawiej to transport miejski też strajkuje przynajmniej raz w miesiącu.

Toalety najłatwiej znaleźć w barach, w muzeach dopiero po kupnie biletu. McDonald’s też już zakodował wejścia do toalet (za wyjątkiem Via delle Muratte). Na Via del Tritone pozostał jeszcze Burger King, gdzie można skorzystać z bezpłatnej toalety, ale nie wiem, jak długo to potrwa. W centrum nie ma typowych galerii handlowych, więc nie znajdziemy toalet. Na stacjach metra są klaustrofobiczne toalety na monety, więc odradzam. Watykan jest lepiej zorganizowany i tam nie ma problemu. Toalety są również wewnątrz Bazyliki św. Jana na Lateranie.

W Rzymie znajduje się oczywiście wiele polskich placówek, instytucji i polonijnych stowarzyszeń, czy łatwo jest nawiązać z nimi kontakt, czy jednak odczuwa Pani niedosyt lub brak informacji na temat polskich sklepów, punktów gastronomicznych, bibliotek i innych lokali?

Przede wszystkim cieszę się, że są tu polskie placówki, bo to zawsze prestiż dla kraju, a także udogodnienie dla Polaków, którzy tu pozostali po wojnie lub urodzili się. To możliwość kontaktu z językiem i kulturą. Są również potrzebne osobom, które tu mieszkają, a nie odnalazły się we włoskiej rzeczywistości, która nie jest taka różowa. Wiele z nich to osoby samotne, oddalone od swoich bliskich w kraju. Władze w Polsce przymykają oczy na ludzkie dramaty, które kryją się za takimi decyzjami wyjazdu. Cierpią i młodzi, którzy nie mogą znaleźć pracy, i starsi, którzy ją tracą w średnim wieku lub tuż przed emeryturą. Widziałam wiele kobiet i mężczyzn, którzy stracili pracę w Polsce i byli zmuszeni szukać jej w innym miejscu świata, pozostawiając w kraju niepełnoletnie dzieci, to jest tragedia. Jakoś nie bardzo widzę Włocha czy Włoszkę w podobnym wieku, którzy zdecydowaliby się na taki krok.

Mam za sobą dość długi pobyt w Irlandii i pewną skalę porównawczą, jeśli chodzi o działalność instytucji. W Dublinie było wielu młodych ludzi i im się jeszcze chciało działać, irlandzką stolicę odwiedzali wszyscy muzycy od O.S.T.R., Raz Dwa Trzy po Kult czy Annę Marię Jopek,  odwiedzali kabareciarze, to było żywe miasto i Polska do nich przyjeżdżała. Rzym, Paryż to stare ośrodki emigracyjne, a tam, gdzie jest stare, czasem potrzeba powiewu świeżości, której mi tu brak. Kultura polska we Włoszech ma przede wszystkim twarz Chopina i Wisławy Szymborskiej. Świetnie, ale nie samą kulturą wysoką człowiek żyje. Zrozumiała to nawet TVP Kultura. Proszę zobaczyć, jak zmieniła swoje oblicze. Jest tam wszystko, od kultury masowej po wielkie wydarzenia operowe. Rzym mógłby również zaproponować coś lżejszego, bo ja wciąż słyszę od moich przyjaciół: nas męczy kino polskie i rosyjskie, jest ciężkie, smutne i obciążone historią. Kiedy pokażecie nam jakąś dobrą komedię? I to dość cenna uwaga, bo spojrzenie z zewnątrz jest bardziej obiektywne. Nam się wydaje, że oto mamy przed sobą arcydzieła, które człowieka stąd już niekoniecznie zainteresują.

Patrzę też okiem profesjonalisty na promocję turystyczną Polski. Moi rzymscy przyjaciele narzekają, że niezbyt wiele wiedzą o Polsce, bo ta wiedza do nich nie dociera. Nie wystarczy profil na facebooku. Brakuje mi obecności Polski na stronach promujących imprezy w Rzymie, a tych jest multum. Tam docierają mieszkańcy, tam często gości Instytut Cervantesa czy Instytut Japoński. Ostatnio z okazji Expo ktoś w końcu wpadł na pomysł, aby zamieścić informację o wystawie na portalu funweek. I to był strzał w dziesiątkę. Poza tym Instytut Polski ma lokal, można wraz z Polską Organizacją Turystyczną zacząć promować regiony, zaprosić mieszkańców. Sami nie dotrą. Niestety, we Włoszech najbardziej pożądanymi kierunkami podróży są Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. One nawet nie muszą się promować. A Polska jest przepięknym krajem, ale to cudzoziemcy odkrywają dopiero po przyjeździe. Trzeba im pomóc, trzeba też zmienić myślenie o Polsce, bo choć minęło ponad 25 lat od upadku muru, wciąż nazywają nas Europą Wschodnią.

Sklepów mi nie brak, od czasu do czasu wpadam na polskie smakołyki do bardzo dobrze zaopatrzonego sklepu u sympatycznego Pana Michała na Zatybrzu. Na co dzień jednak nie jest mi po drodze i jak większość robię zakupy w miejscowych sklepach.

Z książkami też nie ma problemu, bo jest Internet, można kupić e-book. To już są czasy globalizacji.

Clivio di Scauro

Clivio di Scauro

Utrzymuje Pani kontakt z Polonią w Rzymie, czuje Pani taką potrzebę? Jeśli tak, to proszę opowiedzieć czy organizujecie wspólnie jakieś spotkania, imprezy…

Nie, choć chętnie przyłączę się, jeśli będą ciekawe inicjatywy.

Wielu Polaków przyjeżdżając do Włoch zaczyna szukania mieszkania i pracy właśnie w Rzymie. Jak wiadomo obecnie wszystkie regiony Włoch przeżywają głęboki kryzys i trudno mówić o idealnej koniunkturze, ale czy zauważyła Pani jakieś szczególne nastawienie Rzymian do imigrantów? Może stają się stopniowo mniej tolerancyjni i zamknięci czy to raczej kwestia indywidualna?

To błąd. Biznes jest na północy, a nie w stolicy. Najwięcej ofert pracy pojawia się w Mediolanie, choć nie wiem, jak to wygląda w rzeczywistości. Włochy są pogrążone w kryzysie w takim samym stopniu jak i reszta Europy kontynentalnej. Nie ma tu wielkiej różnicy pomiędzy nimi a Francją, Hiszpanią czy Polską. Wielu młodych wyjeżdża do Anglii czy Irlandii, tyle że tam też jest już ciasno. Wysokie koszty pracy, wysokie podatki, wysoki VAT, brak umów na stałe, nepotyzm i korupcja. A przez wiele lat wizytówką Włoch były średnie firmy. Te gospodarki nigdy nie będą konkurencyjne wobec liberalnej gospodarki Wysp.

Są wśród włoskich przedsiębiorców jednak prawdziwe diamenty. Brunello Cucinelli – czy zna Pani tę osobę? Nazywają go królem kaszmiru. To prawdziwy dżentelmen, renesansowy przedsiębiorca z Umbrii, który dorobił się właśnie na produkcji ubrań z kaszmiru, eksportując je już w latach 70-tych do Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Zbudował swoją firmę od zera, założył szkołę przy firmie, w której pracownicy fabryki uczą zawodu młodych adeptów. Sam szkoli sobie przyszłych pracowników. W 2012 roku jego firma weszła na giełdę. Rok później podwoiła zyski, a on te 5 milionów, które zarobił przy okazji wejścia na giełdzie, rozdzielił pomiędzy pracowników, przyznając im bonus na koniec roku. Niesamowity gest. Mówią o nim mecenas, filozof, a on sam przyznał, że to ludzie są dla niego największym kapitałem, a kapitalizm może mieć również ludzką twarz. Ilu przedsiębiorców to rozumie? Oczywiście, większość pracodawców ledwie wiąże koniec z końcem, ale są również ci, którzy świadomie bogacą się na kryzysie, wykorzystując pracowników do granic możliwości.

Wracając do drugiej części pytania: rasizm jest, nie da się ukryć. Brakuje pracy, utrzymanie emigrantów z Afryki też kosztuje, a Unia Europejska pozostawiła Włochy same sobie. To, co dzieje się na Lampeduzie, już dawno wymknęło się spoza kontroli. W stolicy natomiast największą zmorą są Romowie. Praktycznie bezkarni. Okradają ludzi, samochody i mieszkania. I sprzedawcy uliczni, którzy oferują 'chińszczyznę’ nawet na Via Condotti i zamieniają historyczne centrum miasta w suk. Rozumiem, każdy musi żyć, dawniej też sprzedawali, ale nie w pobliżu najważniejszych zabytków. To wizytówka miasta. Nie pamiętam takiego Rzymu 10 lat temu. Mieszkańcy opowiadali mi, że Wieczne Miasto zaczęło podupadać już za czasów poprzednich burmistrzów od Waltera Veltroniego począwszy, ale działania obecnego Ignazio Marino przelały kielich goryczy. Marino jest z wykształcenia lekarzem transplatologiem.  Rzymu jednak nie uzdrowił. I przedsiębiorcy, i mieszkańcy nie mogą się już doczekać, kiedy odejdzie. A on zamierza kandydować po raz drugi. Cóż, obiektywnie mówiąc, nie jest łatwo zarządzać taką metropolią, ale polityka jak zawsze wygrywa.

Nettuno Ancjum

Nettuno Ancjum

Na zakończenie powróćmy jeszcze do przyjemniejszych tematów. Zbliża się gorące lato, co robić w Rzymie gdy w upał nie jesteśmy w stanie zwiedzać zabytków?

Uciekać z Rzymu, wsiąść do pociągu i jechać nad morze, do Nettuno i Ancjum, bo Ostia jest bardzo brudna. Godzinka jazdy, czysta plaża, Nettuno to urocze miejsce, wielu zainteresuje także amerykański cmentarz wojenny. Ancjum ma z kolei przepiękny port. Wypoczynek gwarantowany:).

Albo udać się do magicznej Villi d’Este w Tivoli. W letnie weekendy Villa organizuje również zwiedzanie wieczorową porą.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Również dziękuję i zapraszam wszystkich do odwiedzania Voice of Rome (www.voiceofrome.com). A jeśli ktoś ma jakieś ciekawe historie związane z Rzymem, zapraszam, chętnie je opublikuję.

Rozmawiała Agnieszka B. Gorzkowska

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum pani Urszuli Dąbrowskiej




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *