Dorota Czałbowska: JESTEM NA PÓŁMETKU

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Dorotą Czałbowską z Ligurii:

We Włoszech zajmujesz się zarówno tłumaczeniem jak i nauczaniem języka polskiego. Czy z takim zamiarem przyjechałaś do Włoch?

I tak i nie. Tłumaczeniami zajmowałam się od samego początku i wykonuję to do tej pory, natomiast nauczanie języka polskiego nie wchodziło w moje plany. Chociaż w Polsce dawałam korepetycje z angielskiego i bardzo to lubiłam nie mogłam wówczas przewidzieć, że kiedyś będę się zajmować nauczaniem na co dzień. Nauczanie przyszło później i trochę okrężną drogą. Opisałam to w sposób przenośny w opowiadaniu „La ragazza con le Trecce”, które wzięło udział w konkursie Concorso Letterario Nazionale Lingua Madre 2014” i zostało opublikowane w zbiorowym wydaniu opowiadań, napisanych przez mieszkające we Włoszech kobiety pochodzące z różnych stron świata.

Foto: Diana Lapin

Foto: Diana Lapin

Może nam opowiesz jakie były twoje początki we Włoszech?

Przyjechałam do Włoch nie znając zupełnie włoskiego. Moja sytuacja była o tyle sprzyjająca, że w firmie, w której pracowałam, od samego początku wszyscy mówili biegle po angielsku, więc nie tylko nie czułam się wyobcowana ale co ważniejsze, mogłam podołać swoim obowiązkom. A było ich sporo. Teraz jak o tym myślę, to sama się zastanawiam, jak ja to wszystko udźwignęłam. Był rok 1989, a więc czas, kiedy wszystko było jeszcze trudne, wyjazdy na zachód, paszporty, wizy, pozwolenia na pracę czy pobyt. I te niekończące się kolejki przed kwesturą o świcie, często w „folklorystycznym” towarzystwie, by uzyskać pozwolenie na pobyt; początkowo trzymiesięczny, później roczny, a potem stały. Czasami czuję się jak depozytariusz pamięci narodowej. Wejść w rytm pracy prywatnej firmy to też nie było proste zadanie. Była to firma importowo-eksportowa, która już wówczas, gdy walił się w gruzy komunizm, a Polska wchodziła w nową epokę, importowała z naszego kraju wyroby ogniotrwałe dla największych hut północnych Włoch, produkujących wysokogatunkową stal. Do moich obowiązków należała obsługa całej wymiany handlowej. Trudno mi było doprawdy ogarnąć ogrom tak skomplikowanej dziedziny przemysłu po polsku, a co dopiero po włosku. Rzeczywiście sporo wówczas tłumaczyłam, początkowo w kombinacji polski-angielski-polski. Były to tłumaczenia głównie techniczne i handlowe, zarówno pisemne jak i obsługa na żywo spotkań i rozmów handlowych. Włoski wdrażałam stopniowo, w miarę postępów w nauce języka, co nota bene było pierwotnym celem mojego przyjazdu do tego kraju. Mój plan zakładał, że po roku pobytu we Włoszech będę mówiła biegle po włosku i wrócę do Polski. O ile pierwsze założenie zrealizowałam dosyć szybko, z drugim stało się zupełnie inaczej. Nauka nie poszła w las, włoski stał się moim drugim, ojczystym językiem; skończyłam kursy, zdobyłam certifikaty, podniosłam kwalifikacje i czasami aż wstyd mi się przyznać do tego że są takie momenty gdy łatwiej jest mi posługiwać się włoskim niż polskim.

dorota_czalbowska_5_polacy_we_wloszech

Foto: Diana Lapin

Jakie osoby są twoimi uczniami? Kto dziś chce uczyć się polskiego? Studenci, biznesmeni, turyści, potomkowie czy może krewni naszych rodaków? Jest zapotrzebowanie na nasz język?

No właśnie – kto dziś chce uczyć się polskiego? I to jeszcze we Włoszech, gdzie pokutuje przysłowiowa niechęć do nauki języków. A tu jeszcze polski, język trudny i niekojarzący się Włochom z żadnym innym. Doświadczenia w tej dziedzinie mam tu różne. Uczą się głównie osoby, które zdecydowały się na adopcję dziecka w Polsce, uczą się młodzi ludzie, zaadoptowani w Polsce jako małe dzieci, ale wychowani już we Włoszech. Na pewnym etapie życia pragną poznać język swoim przodków. Użyłam terminu „poznać” świadomie, gdyż na ogół nawet dzieci 6 czy 8-letnie, czyli doskonale mówiące po polsku w momencie adopcji, dokonują automatycznego wyparcia tego języka. Jest to spowodowane głównie tym, że muszą sobie poradzić z wielkimi emocjami, nowymi wrażeniami i tym, co niesie przystosowanie się do życia w innym kraju i w nowej rodzinie; nie są w stanie poradzić sobie ze wszystkim jednocześnie, muszą więc z czegoś zrezygnować. Niestety rezygnują z polskiego na rzecz włoskiego. Uczą się też studenci, którzy wracają po Erasmusie w Polsce i chcą kontynuować naukę, zachwyceni naszym krajem, a nawet wiążący z nim nadzieję na przyszłość. Głównie dotyczy to możliwości znalezienia ciekawej pracy. Czasami pojawia się także jakiś pan, którego żoną jest Polka. Podejmuje heroiczną decyzję o nauce języka z miłości bądź z chęci porozumiewania się z polską częścią rodziny.

Porozmawiajmy więc o rodzinach, które adoptują polskie dzieci, jakie są twoje doświadczenia z nimi? Jak odbierają nasz kraj? Na jakie napotykają trudności? Czy obawiają się problemów kulturowych czy raczej językowych?

Doświadczenia z rodzinami włoskimi, które adoptują polskie dzieci, są bardzo pozytywne. Mówimy o sytuacjach specyficznych, delikatnych, bardzo osobistych. Nawiązuje się między nami bliski kontakt, który wybiega poza tradycyjny program nauczania. Lekcje opierają się oczywiście na podstawowych zasadach nauki języka, ale są konstruowane w zależności od sytuacji i potrzeb. Każda rodzina to inny rozdział, każdy ma inne tempo, inaczej zapamiętuje i trzeba się do tego dostosować. Celem lekcji jest jak najskuteczniejsze nauczenie porozumiewania się z dzieckiem. Pierwszy okres nawiązywania kontaktów z dzieckiem jest bardzo delikatny i trudny dla wszystkich. Dlatego sposób, w jaki się to odbywa, jest nader ważny, gdyż może rzutować na przyszłość. Oczywiście ważna jest także cała sfera komunikacji niewerbalnej, emocjonalnej, która jest odbierana szczególnie intensywnie przez dzieci. Włosi bardzo dobrze odbierają nasz kraj, chociaż często nigdy nie mieli nic wspólnego z Polską aż do momentu podjęcia decyzji o adopcji, są ciekawi, zadają dużo pytań, ale muszę powiedzieć że wszystkie tematy ogólnokulturowe schodzą na drugi plan. Stan emocjonalny i wszystko co się odnosi do tworzenia nowej rodziny bierze górę. Doskonale to rozumiem i staram się ze wszech miar wspierać tych ludzi. Żartobliwie mówię o sobie, że stanowię pewnego rodzaju pomost do nowej rzeczywistości. Powiedziałabym, że osoby adoptujące dzieci są bardzo zdeterminowane, trudno mówić o obawach, są raczej skoncentrowane na zadaniu, którego się podjęły; nie mogą się doczekać, aby poznać przyszłego członka rodziny. Ten okres oczekiwania i przygotowania do przyjęcia dziecka jest jak okres poprzedzający narodziny. Radość przeplatana niewiadomą. To duży wstrząs emocjonalny.

dorota_czalbowska_4_polacy_we_wloszech

Foto: Diana Lapin

Pomagasz również w załatwianiu potrzebnych formalności?

Nie, tym zajmują się odpowiedzialne za to placówki, zarówno we Włoszech jak i Polsce.

Jak wyglądają twoje lekcje polskiego w praktyce, jesteś zwolenniczką tradycyjnego nauczania z podręczników i nagrań czy może masz swoje własne, nowoczesne metody?

Moje lekcje mają raczej charakter tradycyjny face2face, ale proszę tego nie kojarzyć z nudą. Nic podobnego. Zwracam dużą uwagę na to, żeby lekcje były różnorodne, barwne, ciekawe, wesołe, żeby panowała miła, przyjacielska atmosfera. Jeśli chodzi o praktyczną stronę, wymagam, aby uczący się dobrze prowadzili zeszyt, żeby robili notatki, najlepiej kolorowe, wtedy najłatwiej zapamiętuje się trudne słowa czy regułki gramatyczne. Od pierwszej lekcji staram się przełamywać strach przed tak trudnym językiem jak polski. Zaczynamy mówić natychmiast, nawet przy ograniczonej znajomości słownictwa. Moim uczniom zadaję do domu w zależności od tematu ćwiczenia z gramatyki lub opowiadania, często improwizujemy budując dialogi na podstawie wymyślonych sytuacji. Pisanie pobudza wyobraźnię i zmusza do konstruowani pełnych, dokładnie sformułowanych zdań, które w ten sposób łatwiej osiadają w pamięci.

dorota_czalbowska_polacy_we_wloszech

Foto: Diana Lapin

Wracając do twojego życia we Włoszech, od ilu lat mieszkasz w Genui? Jesteś tu szczęśliwa?

Jestem na półmetku. Tak się składa, że dokładnie w tym roku mija rocznica mojego życiowego remisu. Ilość lat przeżytych we Włoszech dorównała ilości lat przeżytych w Polsce. To ważny przełom. W takich momentach chciałoby się dokonać podsumowań, rozliczeń, typu ile zyskałam, a ile straciłam wybierając życie we Włoszech. To automatycznie się nasuwa. Nie lubię myśleć kategoriami szczęśliwy – nieszczęśliwy, nauczyłam się czerpać zadowolenie z chwil i każdej sytuacji, która w jakiś sposób mnie wzbogaca. Ciągle się uczę, obserwuję, mam nieustannie wiele rzeczy do usprawnienia, do poznania, do stworzenia…i to chyba jest szczęście…w moim pojęciu. Nie cel sam w sobie, ale droga, którą się podąża. Na tej drodze może zdarzyć się wiele ciekawego, trzeba więc zawsze być gotowym na niespodzianki, zarówno pozytywne jak i negatywne. Nauczyłam się doceniać wszystko to co mam, ludzi których spotkałam, zdobyte doświadczenia. Wiem, że jeśli się człowiek nauczy czerpać wiedzę z każdego potknięcia, to kolejny krok będzie stawiał świadomiej.

Jak duża jest społeczność polska w Ligurii? Organizujecie wspólnie wystawy, spotkania, imprezy?

Społeczność polska w Ligurii jest dosyć liczna, różnorodna i ciekawa. Istnieje także stowarzyszenie polsko-włoskie, ale straciłam z nim kontakt. Niestety nie organizujemy się, ale mam nadzieję że ta sytuacja się zmieni. Z wieloma osobami znamy się tylko wirtualnie lub przelotnie, ale jestem przekonana, że jeśli tylko uda nam się zorganizować pierwsze spotkanie, a taki jest plan (puszczam oko do dziewczyn, one będą wiedziały o co chodzi), to będzie to początek czegoś dobrego i budującego dla nas wszystkich mieszkających tutaj. Mam też taki plan, aby rodziny adoptujące dzieci w Polsce mogły się poznać, pomogłoby im to pokonywać trudności i momenty rozterek, byłoby to z korzyścią zarówno dla rodziców jak i dzieci. Rodzice, którzy adoptują dzieci, są zostawieni własnemu losowi, nikt się nimi specjalnie nie zajmuje, myślę że takie spotkania byłyby dobrą okazją do wymiany spostrzeżeń i doświadczeń. Dzieci mogłyby nawiązać kontakt, nie mówiąc o podtrzymaniu polskości, choć zapewne nie byłoby to łatwe. Stanowi to problem w rodzinach mieszanych polsko-włoskich, a co dopiero mówić o rodzinach włoskich.

dorota_czalbowska_2_polacy_we_wloszech

Foto: Diana Lapin

A jacy są na co dzień Genueńczycy? Włosi mawiają, że to skąpi ludzie, czy to prawda? Czego nie tolerujesz do dzisiaj w ich mentalności, a co od razu przypadło ci do gustu?

Generalnie mogę powiedzieć tak: Genueńczycy to ludzie nieprzemakalni, trudno do nich dotrzeć, a ich skąpstwo bardziej odniosłabym do sfery empatycznej. To, że są skąpi lub jak sami o sobie mówią oszczędni i rozsądni, jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy, to kwestia drugoplanowa. Tacy są i trudno. Gorsze, że nie lubią nowości, nie akceptują inności, są konserwatywni, jeśli chodzi o styl bycia i życia. Rzeczą, która najbardziej dokucza wszystkim, to ich sposób przyjmowania świata lub może lepiej nie przyjmowania go. Taka jest moja generalna opinia, która nie wyklucza faktu, że znam wielu fajnych i otwartych Genueńczyków.

Foto: Diana Lapin

Foto: Diana Lapin

Polscy turyści dobrze znają Ligurię? Według ciebie ten region jest wystarczająco dobrze promowany w Polsce?

Według mnie wcale nie jest promowany, znane są Cinque Terre, Portofino, Camogli i może jeszcze Santa Margherita. Nie ma tu ciekawych, piaszczystych plaż zachęcających do leżakowania ani też dobrze zorganizowanych struktur pomagających w przyjmowaniu rzeszy turystów. To, że ten region nie jest promowany, wynika także z faktu, że zagraniczni operatorzy turystyczni nie znajdują tutaj partnerów, z którymi mogliby podjąć współpracę w celu promowania Ligurii w swoich krajach. Genueńczycy są znani z przysłowiowej niegościnności, a sami tłumaczą to tym, że wystarcza im to co mają i dlatego obcego nie potrzebują. Niestety takie myślenie jest jak jechanie samochodem z zaciągniętym hamulcem. Wszyscy mówią o potrzebie rozwoju turystyki, ale nikt nic w tej sprawie nie robi, a przynajmniej wciąż zbyt mało, aby wykorzystać potencjał tego regionu.

A jakie są twoje ulubione miejsca w Genui i okolicach, gdzie najchętniej spędzasz wolny czas?

Liguria to malowniczy region, mamy tu zarówno morze jak i góry, więc w zależności od nastroju mogę wybierać odpowiednie klimaty. Chociaż bardzo lubię naturę, nie ukrywam, że miasto i życie w mieście bardzo mnie intryguje. Może wyda się to dziwne, ale pomimo ponad dwudziestu lat przeżytych tutaj potrafię nadal patrzeć na to miasto oczami turystki troszkę z boku, troszkę przez pryzmat obcokrajowca, często z lekkim przymrużeniem oka. Takie widzenie na dystans ma zarówno swoje zalety jak i wady. Mogę wrócić 100 razy w jedno miejsce lub wejść po raz setny do ulubionego kościoła i za każdym razem czuję takie same emocje, jakbym tam była po raz pierwszy. Z drugiej strony dostrzegam wiele negatywnych stron tego miasta, jego niedomagania. Czasem złości mnie niechlujstwo czy rozwalone chodniki. Wynika to z żalu, że mogłoby być lepiej i nikt o to nie dba. Genua ma największe pod względem powierzchni stare miasto, które mogłoby być jej wizytówką i autentycznym powodem do dumy, a tymczasem jest zaniedbane, brudne i zostawione na pastwę najbiedniejszej warstwy emigrantów. Oczywiście jestem bardzo przywiązana do mojego rodzinnego Milanówka, ale miejsce, w którym się człowiek ukształtował, jest jak cząstka własnego DNA .

Na zakończenie przypomnij jeszcze naszym czytelnikom, gdzie mogą zgłaszać się aby skorzystać z twojej pomocy językowej 

Bardzo chętnie. Można pisać do mnie na adres mailowy [email protected] Zapraszam także na spacerek po mojej stronie www.traduzionipolacco.net, co prawda panuje tam jeszcze lekki bałagan, za co przepraszam, ale już wkrótce nastąpią tam pewne zmiany.

dorota_czalbowska_3_polacy_we_wloszech

Foto: Diana Lapin

Zainteresowani Genuą mogą zerknąć także na moją stronę na FB Strada Nuova gdzie pojawiają się ciekawostki dotyczące zarówno miasta jaki i regionu Liguria.

Dziękuję za rozmowę

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

 

 

Z Dorotą Czałbowską rozmawiała Agnieszka B.Gorzkowska




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *