Marta Krasna-Kornak: Dlaczego mam czekać na zamówiony talerz aż miesiąc?

Założę się, że to pytanie pojawia się w głowie niejednego zamawiającego u mnie nie tylko talerze, ale jakąkolwiek ceramikę. Proces produkcji talerza jest dość długi, ponieważ jest wiele etapów, a niektóre niestety są zupełnie od nas niezależne.

Aby wykonać talerz czy inne naczynie ceramiczne muszę się najpierw nagłowić i pomyśleć. Na początku robię projekt, może to być rysunek, czy zbiór zdjęć i rysunków, które mają być inspiracją. Potem przechodzę do pracowni i tam wcielam plany w życie.

Jest kilka metod produkcji ceramiki: można ją wyciskać w formie, odlewać albo formować z płata uwałkowanej gliny. Ja opowiem Wam dziś o tej ostatniej metodzie. Ma ona wiele zalet i kilka wad, ale o tym później.

Pracę nad talerzem zaczynam od przygotowania gliny. Można używać surowca wykopanego i oczyszczonego, albo kupić go w jednym z ceramicznych sklepów. Taką glinę trzeba odpowiednio powygniatać, aby była „równa” i pozbawiona bąbelków powietrza. Niekiedy trzeba zwiększyć jej wilgotność poprzez dodanie wody. Takie urabianie przypomina wyrabianie ciasta drożdżowego i jest ciężką fizyczną pracą i przyznam, że po dłuższym czasie mogą trochę boleć ręce. Jak już mamy gotowy surowiec, warto go podzielić na porcje, bo łatwiej wałkuje się mniejszy kawałek niż ogromny blok. Ja zazwyczaj na talerze mam kulki wielkości pomarańczy, ale jak robię np. półmisek, używam większych.

Wałkowanie nie jest jakimś tajemniczym procesem, bo używa się drewnianych wałków (takich jak do ciasta). Ja mam kilka sztuk, w tym dwa kuchenne i jeden wielki (około 70cm) zakupiony w sklepie ceramicznym.

Akurat ten największy nie jest moim ulubionym, jednak przydaje się przy znacznych powierzchniach. Przy wałkowaniu używa się 2 listewek. Mogą one być z dowolnego tworzywa (np. drewniane) i układa się je po bokach tak, aby stanowiły pewnego rodzaju „szyny” dla wałka.

Dzięki temu płat gliny będzie miał na całej powierzchni taką samą grubość jaką ma listewka (u mnie zazwyczaj 3-5mm).

Dekorowanie to już mniej fizyczna, a bardziej estetyczna część produkcji talerza. Istnieje wiele technik, wzorów i wariantów, jednak takim flagowym wzornictwem jest odciskanie koronek. Używam do tego serwet, obrusów robionych np. na szydełku albo tasiemek. Z czasem wystarczy szybkie spojrzenie na dany materiał i już wiem czy wzór się ładnie odbije na glinie czy okaże się nieczytelny. Odbijanie koronki polega na jej ułożeniu i przejechaniu po niej wałkiem.

Trzeba to zrobić na tyle mocno, aby wzór się odbił, ale na tyle lekko, aby grubość przyszłego talerza się znacznie nie zmniejszyła.

Potem trzeba wyciąć kształt talerza wg szablonu z papieru albo gotowego naczynia.

Inną techniką zdobnicza jest stemplowanie. Metoda ta daje dużo możliwości, bo można zrobić stemple własnoręcznie według swojego projektu. Mam ich kilkadziesiąt i mogę komponować z nich ciekawe i niepowtarzalne wzory.

Udekorowane koło trzeba teraz uformować na kształt talerza czyli w jakiś sposób podnieść mu brzegi. W przypadku małych talerzy używam do tego celu małych już gotowych talerzyków (lub czasem podstawek pod kwiatki), na których kładę zmoczony materiał, a na to gliniany okrąg. Nowopowstały talerz trzeba lekko docisnąć na podkładzie, aby miał właściwy kształt.

Mokry materiał spowolni wysychanie, a tym samym zapobiegnie pękaniu naczynia – glina wysychając kurczy się i może zacisnąć się na podkładzie i popękać. Większość talerzy ma stopkę, u mnie są to trzy małe nóżki doklejone zaraz po uformowaniu talerza. Stopka w dalszym etapie nie jest szkliwiona, więc można na niej postawić naczynie w piecu. Gdyby pokryć ją szkliwem wtedy talerz przykleiłby się do półki w piecu i byłby do wyrzucenia (przy odrywaniu od półki pękłby). Gotową pracę przykrywam mokrym materiałem i odstawiam do schnięcia, które trwa od 1 do 2 tygodni, w zależności od grubości i wielkości naczynia.

Czas na obrabianie i przygotowywanie do pierwszego wypału. Ten etap nie należy do moich ulubionych, chyba dlatego, że jest dość powtarzalny i żmudny. Ale nie zmienia to faktu, że przykładam się do niego rzetelnie i wykonuję wszystko równie starannie za każdym razem. Wyschnięty talerz jest jaśniejszy niż mokry i jest bardzo kruchy.

Trzeba go trochę oczyścić papierem ściernym i poprawić ewentualne nierówności. Potem zmywa się pyły i wygładza powierzchnię mokrą gąbką. Niestety przy czyszczeniu i szlifowaniu część (z czasem coraz mniejsza) naczyń pęka i nadaje się wyrzucenia.

Dlatego też jeśli coś robię, zazwyczaj mam 2-3 podobne sztuki, aby uniknąć powtarzania prac od początku.

Równiutki i gładki talerz jest gotowy do włożenia do pieca. Najpierw jednak przebywa ponad półgodzinną podróż – nie mam jeszcze pieca u siebie i wszystko wypalam w kaflarni mojego męża.

Teoretycznie w trakcie wycieczki też coś może pęknąć, jednak szczerze wierzę, że mój mąż jeździ ostrożnie z tak kruchym transportem opakowanym w zwoje folii bąbelkowej. Naczynia wypalane są w temperaturze ponad 1000’C, a wypał trwa kilka dni, ponieważ najpierw piec osiąga daną temperaturę, określony czas ją utrzymuje, a następnie powoli stygnie. Zbyt szybkie stygnięcie (np. otworzenie gorącego pieca) może spowodować szok temperaturowy i np. popękanie naczyń. Niestety na tym etapie też coś może zostać wyrzucone – zazwyczaj są to drobne pęknięcia lub odkształcenia.

Kolejnym ciekawym etapem jest szkliwienie czyli nakładanie na naczynie pewnego rodzaju powłoki, która zapewnia mu kolor, połysk i zabezpiecza pod względem higienicznym. Ja używam szkliw w proszku, które rozrabia się z wodą. Kupuje się gotowe kolory, (uwielbiam ich wybieranie!) jednak można je dowolnie mieszać i osiągać ciekawe efekty. Ostateczny kolor niektórych szkliw objawia się dopiero w wypale. W takiej sytuacji trudniej sobie wyobrazić końcowy efekt, bo jak to możliwe, że ten brązowy talerz będzie po wypale zielony?

Talerz przed wypale

Ten sam talerz po wypale

Szkliwo można nakładać na naczynie kilkoma metodami: pistoletem lakierniczym w specjalnej kabinie, polewać dany przedmiot, moczyć w rozrzedzonym szkliwie lub malować pędzelkiem.

Szkliwienie w kabinie

Ja stosuję każdą z tych technik, w zależności od kształtu naczynia i stylu zdobienia. Po poszkliwieniu trzeba oczyścić stopkę, bo na niej dany przedmiot będzie stał w piecu. Niektóre szkliwa bardzo „płyną” przy wysokiej temperaturze i zdarza się (chociaż rzadko), że nawet gdy stopka będzie oczyszczona to naczynie się przyklei do półki. Kolorowy talerz wędruje do pieca, w którym znowu zostaje rozgrzany do temperatury ponad 1000’C, a efekt można zobaczyć znowu za kilka dni.

Piece mają różną wielkość, a tym samym pojemność. Aby były bardziej funkcjonalne są puste w środku, a półki układa się samodzielnie na specjalnych podporach.

Dzięki temu można w tym samym piecu wypalić metrową rzeźbę lub kilkadziesiąt niskich talerzyków. Układanie pieca jest długotrwałe i pracochłonne. Tak naprawdę dopiero po drugim wypale można zobaczyć efekt kilkutygodniowych prac i jest to zdecydowanie moja ulubiona chwila. Niestety, czasem szkliwo się źle rozłoży, czasem powstanie jakaś plamka, ale na szczęście są to pojedyncze przypadki i zazwyczaj drugi wypał jest tylko formalnością. Talerzowi nic już nie grozi i jest gotowy do wysyłki do nowego właściciela.

Opisana wyżej technika daje dużo możliwości. Można tworzyć nie tylko naczynia ale też zawieszki czy biżuterię. Ograniczeniem jest tylko nasza wyobraźnia i wielkość powierzchni, na której pracujemy.

Jak widać, na nasz talerz czeka wiele niebezpieczeństw podczas jego powstawania. Trzeba mieć świadomość, że jest to rodzaj rękodzieła, które wymaga dokładności i staranności. Nie wszystko da się naprawić i zdarza się, że pracę trzeba zaczynać od początku, co wydłuża czas oczekiwania. Jednak wierzę, że warto i, że moja ręcznie wykonana ceramika sprawia jej właścicielom wiele radości.
Tekst: Marta Krasna-Kornak, autorka strony www.mkrasnakornak.pl oraz  profilu FB facebook.com/mkrasnakornak

mail: [email protected]

 

 

 




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *