Alina Kalczyńska i najpiękniejsza kolekcja szopek krakowskich we Włoszech

Zapraszamy na rozmowę z Aliną Kalczyńską Scheiwiller, artystką grafikiem z Mediolanu

Od lat promuje Pani polską sztukę we Włoszech i na świecie. A ponieważ mamy teraz okres świąteczny chciałabym dziś porozmawiać o pani kolekcji szopek krakowskich. Proszę nam powiedzieć jak i kiedy narodziła się ta pasja do szopek krakowskich?

Szopki zaczęłam zbierać w latach 60-tych, kiedy studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W tym okresie, jako studentka mogłam sobie pozwolić tylko na jedną małą szopkę, chociaż wówczas szopki były o wiele skromniejsze niż dzisiaj. Szopki sprzedawane są na rynku w Sukiennicach, jako pamiątki. Każdego roku kupowałam po jednej szopce, zrobiła się z tego mała kolekcja, i z czasem zaczęłam poznawać także autorów szopek. Twórcy szopek zbierają się w pierwszy czwartek grudnia każdego roku dookoła pomnika Mickiewicza na Rynku Głównym w  Krakowie. Każdy niesie swoją szopkę, mistrzowie, emeryci, młodzi ludzie, dzieci, niepełnosprawni, jednym słowem osoby z różnych krakowskich środowisk. Wszyscy są z Krakowa ponieważ trzeba dobrze znać Kraków, żeby go umieć przedstawić. Każdy wybiera sobie jakiś element krakowski i z tych elementów tworzy nową konstrukcję.

A jakie charakterystyczne elementy powinna mieć tradycyjna szopka krakowska?

Podstawowe elementy szopki krakowskiej to wieże mariackie, które jednak mogą być różnie interpretowane (przypomnijmy że w Kościele Mariackim są dwie różniące się od siebie wieże), są także kopuły, może być jedna kopuła, lub dwie. Główne postacie szopki to Rodzina Święta, Anioły, ale również Lajkonik i inne postacie legendarne jak Pan Twardowski na księżycu…

Z jakich materiałów są wykonywane szopki?

Konstrukcja szopki wykonana jest z kartonika, a następnie pokryta stagnolą, sreberkiem od czekoladek (co nie znaczy że autorzy szopek zjadają aż tyle czekoladek!). Na przykład w jednej z szopek wykonanej przez kilkuletnią dziewczynkę, główki postaci zrobione są z cukierków.

Z tyłu szopki autorzy podpisują się, dzieci piszą ile mają lat, np. tę szopkę wykonała Magdalena Moszew, lat 9 (córka mistrza Macieja Moszewa). Nadzwyczajne, że tak małe dzieci potrafią wykonywać tak piękne szopki.

Wykonanie dużej szopki zajmuje mistrzowi cały rok. Sama nigdy nie robiłam szopki bo nie mam do tego cierpliwości (chociaż mam dużo cierpliwości do mojej pracy). Natomiast utrzymuję kontakt z twórcami szopek, przez lata zawiązują się nawet przyjaźnie. Z mistrzem Maciejem Moszewiem, który ma dziś ponad 70 lat i  zdobył 30 nagród, znamy się już od dawna, dlatego gdy w tym roku wygrał kolejny konkurs, zaraz zadzwonił aby mnie powiadomić. W ciągu tych lat naszej znajomości kupiłam od niego w sumie 9 szopek. A gdy przyjeżdżam do Krakowa z przyjaciółmi z Włoch, to pytam zawsze czy możemy przyjść do jego pracowni i zobaczyć jak on konstruuje szopkę.

Opowie nam Pani o tradycji szopek krakowskich? Jaka jest ich historia?

W Krakowie kiedyś też były szopki tradycyjne takie jak we Włoszech, czyli przedstawiane w grotach. Umieszczano je w kościołach, w przedsionku, ale stopniowo w szopkach pojawiały się sceny z życia codziennego, również satyryczne, i ludzie oglądając je, dobrze się bawili, śmiali, czasem zachowując się niestosownie w kościele. Wtedy duchowni zabronili wystawiania szopek w kościele.

A pierwsi twórcy szopek to byli murarze. Ponieważ nie mogli budować domów w zimie, w Krakowie jest za zimno o tej porze roku. W związku z czym zaczęli robić coś w rodzaju teatru. Chodzili z szopkami i małymi przedstawieniami po domach. I tak to się zaczęło. Te szopki były duże i ciężkie, więc wozili je powozami konnymi lub na wozach do transportu węgla.

Dziś szopki robią też dzieci i przynoszą je na główny plac w Krakowie, gdy jest mróz, śnieg, zimno, a mimo to szopkarze ustawiają się dookoła pomnika. To wygląda pięknie, co zresztą widać na zdjęciach książki „Presepi di Cracovia”.

Pierwsza szopka Ezenekiera pochodzi z końca XIX wieku i jest wzorem dla wszystkich twórców. To dość duża szopka, którą można podziwiać w Muzeum Etnograficznym w Krakowie.

Ile szopek liczy pani prywatna kolekcja? Gdzie była wystawiana we Włoszech?

Moja kolekcja liczy 45 szopek. Muszę przyznać, że trudno jest zrobić wystawę szopek, bo to jest dosyć droga wystawa: szopki muszą być ubezpieczone, poza tym musi przyjechać mistrz, który pielęgnuje i naprawia szopki.

Kilkanaście lat temu takie warunki mi zapewniono i zorganizowano wystawy czasowe w San Marino i w Lugano (2011 r.). W Lugano wystawę otwarto z okazji świąt Bożego Narodzenia ale przedłużono ją o półtora miesiąca ponieważ zwiedzały ją dzieci z okolicznych szkół. W Lugano wspaniale dostosowano się do moich wymogów, m.in poprosiłam o zimne światło, i o to żeby zadbali aby nikt nie mógł dotykać eksponatów.

W San Marino była imponująca wystawa, przyjechał mistrz szopek i naprawiał je przez 4 dni. Szopki są bardzo delikatne, chociaż każda z nich ma swoje pudełko. U podstawy szopki są zamontowane odpowiednie szyny, w które wsuwa się szopkę aby trzymały się stabilnie w opakowaniu. Ale mimo to, po każdej podróży i po zakończeniu wystawy trzeba je reperować. Organizatorzy w San Marino zadbali o to aby mistrz miał takie pomieszczenie i mógł reperować szopki na oczach zwiedzających. Z okazji wystawy w San Marino wydana była przepiękna książka Presepi di Cracovia. Książka była wydana w latach 90-tych, we współpracy z Muzeum Etnograficznym w Krakowie, skąd pochodzą archiwalne zdjęcia.

W Piacenzy zrobiono bardzo ciekawą wystawę moich szoppek, na której była makieta Wisły, a szopki ustawiono po dwóch stronach rzeki. Poza tym z wieży wyświetlano projekcję szopek na okoliczne budynki. Wszystko prezentowało się tak bajecznie kolorowo że zwiedzający wchodzili na wystawę z wielkim zaciekawieniem. To były te najpiękniejsze moje wystawy szopek.

Przyznam, że wystawy są bardzo męczące dla autora, bo zawsze są jakieś niespodzianki….

A jak przywoziła Pani szopki do Włoch? Nie było nigdy z tym problemu?

Pamiętam, jak kiedyś jechałam z szopką krakowską do Rzymu, wiele lat temu. To była duża paka i celnik włoski mnie pyta „co tam Pani ma w tej paczce?” Odpowiadam: „szopkę krakowską, która jest inna od włoskiej”. A celnik na to: „ja bardzo Panią przepraszam, nie, żebym chciał Panią kontrolować, bo wierzę Pani, że tam jest szopka, ale tak bardzo chciałbym zobaczyć szopkę krakowską!”. Mówię: „Tak, ale potem pomoże mi Pan ją zapakować” i tak się stało. Nieprawdopodobne. A ja byłam przyzwyczajona do tego, jak w tamtych czasach kontrolował mnie celnik polski na granicy kolejowej, to konfiskował mi kolory do drzeworytu, czy bardzo drogie farby, które kupowałam we Włoszech.  Związek Artystów Plastyków musiał wtedy pisać podanie, zaświadczyć że używam je do celów artystycznych. I wtedy dopiero je zwracali, ale to trwało miesiącami…

Szopki krakowskie z Pani kolekcji można dziś obejrzeć  w Międzynarodowym Muzeum Szopek im. Vanniego Scheiwillera w Castronuovo Sant’Andrea (PZ) w Bazylikacie, które zostało zainaugurowane w 2014 roku. Dlaczego właśnie w tym miasteczku powstało muzeum?

Tak, podarowałam im część mojej kolekcji, 30 szopek mojego męża, Vanniego Scheiwillera. Castronuovo di Sant’Andrea to maleńkie miasteczko w Bazylikacie, usytuowane na wzgórzu. Co charakterystyczne, mieszkańcy budowali tam piwnice na poziomie parteru (są piwnice ze słoikami, z drzewem, każda jest inna). Więc inicjatorzy muzeum szopek poprosili aby mieszkańcy uporządkowali swoje piwnice i umieścili w nich artystyczne szopki podarowane przez różnych artystów z całego świata.

Szopki, które osobiście im podarowałam to te, którymi nie mogłam się już zajmować. Mój mąż je kupował, ale nie zawsze były one w idealnym stanie, a potem już nie miał czasu żeby o nie zadbać. Trzeba je pielęgnować, naprawiać mechanizmy, a miasteczko Castronuovo chętnie się tym zajęło. Zrekonstruowali wszystkie moje szopki.

W tym roku podarowałam im kolejnych 10 szopek, bo jest mi bardzo trudno je utrzymać. Poza tym zajmują dużo miejsca, niektóre mają nawet po 1 metr wysokości i muszą być transportowane w skrzyniach.

Od czasu do czasu proponują mi, żeby wystawić gdzieś jeszcze moje szopki, ale jak mówiłam, to dość drogie przedsięwzięcie, poza tym na wystawie szopki muszą być pilnowane, i ze względu na koszty organizator w rezultacie rezygnuje.

Dlatego póki co krakowskie szopki można zobaczyć w Bazylikacie.

Czy w najbliższym czasie będzie można obejrzeć wystawę pani prac?

Teraz przygotowuję wystawę w Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. To jest wystawa 18 artystów, którzy byli wydawani najpierw przez mojego męża, a potem ja kontynuowałam tę serię.

To są malutkie książeczki z oryginałami w środku. Chciałabym je pokazać, bo to jest taka inna część mojej działalności. Miałam już dość dużo różnych wystaw w Krakowie, ale pomyślałam sobie, że teraz pokażę coś innego.

Czy Włochy są już dla Pani drugą ojczyzną?

Tak, to już jest dla mnie ojczyzna, aczkolwiek zawsze bardzo tęskni się za własnym krajem.

We Włoszech mieszkałam najpierw w Rzymie, otrzymałam stypendium artystyczne i wymianę Związku Polskich Artystów Plastyków. To były bardzo skromne wyjazdy, chociaż mieszkałam przy via Margutta i via Babbuino – oba wspaniałe miejsca, i rzeczywiście można było zobaczyć tam znanych ludzi, np. na kolacji w restauracji… Nie było tłumów turystów i cudzoziemców, Rzym nie był tak brudny i zaniedbany jak dziś. Teraz ludzie są bardziej anonimowi, Rzym zrobił się bardziej agresywny.

Potem przepowadziłam się do Mediolanu, i chociaż na początku Mediolan mi się nie podobał, teraz jestem zadowolona że tu jestem, a mieszkam tu od 1980 roku. To miasto jest o wiele bardziej przyjazne do życia.

Często powraca Pani do Krakowa?

Raz w roku jadę do Krakowa, na ogół w maju. W zimie nie jadę, bo już nie mam ubrania zimowego. Naprawdę! Przez tyle lat wyeliminowałam je. W Krakowie odwiedzam dalszą rodzinę i przyjaciół (mam koleżanki, z którymi znamy się jeszcze z przedszkola!). A moja siostra, która jest scenografem, mieszka w Toronto.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiała: Agnieszka B. Gorzkowska




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *