Legendy polskiego sportu: Janusz Kusociński

Janusz Kusociński, ps. „Kusy”, był pierwszym polskim biegaczem w historii, który sięgnął po tytuł mistrza olimpijskiego. Przed II wojną światową był tak popularny jak dziś polscy skoczkowie narciarscy. Do historii przeszła również jego bohaterska postawa w czasie wojny, przypłacona śmiercią z rąk Gestapo.

Zanim Kusociński dotarł na sportowy szczyt, uwieńczony zdobyciem złotego medalu olimpijskiego, musiał pokonać wiele przeszkód. Przede wszystkim przezwyciężyć opór rodziców, którzy byli przeciwni uprawianiu przez niego sportu. Mama, próbując odwieść go od wyczynowej lekkoatletyki, często powtarzała: „Zdrowie stracisz, nerwy poharatasz, i tyle”. Silny charakter syna nie pozwolił mu jednak tak łatwo się poddać. Dopiero po przełamaniu oporu najbliższych przyszła kolej na rywali z bieżni. A jak bardzo myliła się jego mama, Zofia ze Śmiechowskich, okazało się dość szybko, gdy po krótkiej przygodzie z klubem „Sarmata” Janusz zapisał się do „Warszawianki”. Tam jego talent rozbłysnął najsilniejszym blaskiem.

Urodził się w Warszawie w 1907 r. jako syn urzędnika kolejowego i działacza niepodległościowego Klemensa Kusocińskiego. Młody Janusz uczył się słabo i miał trudności z opanowywaniem materiału. Zdecydowanie bardziej od zajęć szkolnych preferował ruch na świeżym powietrzu. Ojciec, widząc jego zapał do ćwiczeń poza domem, doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli jego syn zostanie ogrodnikiem. „Kusy” dojeżdżał więc do Warszawy do Państwowej Średniej Szkoły Ogrodniczej przy ul. Wspólnej, którą ukończył po trzech latach. Jednocześnie wytrwale trenował, przebijając się do krajowej czołówki, by w 1928 r. ustanowić pierwsze rekordy Polski w biegach długodystansowych. Wyniki były na tyle dobre, że niewiele dzieliło go do otrzymania nominacji do igrzysk w Amsterdamie, na których po pierwsze olimpijskie złoto dla Polski sięgnęła Halina Konopacka.

Kusociński trenował coraz więcej i biegał coraz szybciej. W międzyczasie do kraju przybył utalentowany polski biegacz łotewskiego pochodzenia – Stanisław Petkiewicz, który w Amsterdamie reprezentował jeszcze Łotwę. Obaj byli najlepszymi biegaczami w Polsce i zdominowali na kilka lat krajową konkurencję.

Pojedynkami „Kusego” i Petkiewicza emocjonowała się cała sportowa Polska. Któż z przedwojennych kibiców nie kojarzył ich nazwisk? Z pewnością trudno byłoby takich znaleźć. To tak, jakby dzisiejszym sympatykom sportu niewiele mówiły nazwiska np. Kamila Stocha i Piotra Żyły.

Obaj trenowali w tym samym klubie, gdzie skrzyżowały się ich drogi. Tajemnicą poliszynela była wzajemna niechęć biegaczy, która rozwijała się stopniowo. Początkowo Janusz Kusociński nawet cieszył się na możliwość poznania zdolnego rywala i konfrontację z nim na bieżni. Przez kilka pierwszych tygodni po jego przyjeździe do Warszawy razem trenowali. Niektórzy nawet sądzili, że mogą zostać przyjaciółmi. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie. Różnica charakterów okazała się zbyt duża, by mogli oni utrzymywać chociażby poprawne relacje. Stali się zapiekłymi wrogami. Z ich punktu widzenia sytuacja stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Natomiast z punktu widzenia kibiców niewątpliwie dodawało to pikanterii ich zaciętym pojedynkom – zarówno tym bezpośrednim, jak i toczonym korespondencyjnie.

Do Petkiewicza należał rok 1929, kiedy to sensacyjnie pokonał sławnego fińskiego biegacza Paavo Nurmiego, co przysporzyło mu niebywałej popularności w Polsce i na świecie. Nikt bowiem nie spodziewał się, że pokonanie „wielkiego niemowy” – jak mówiono o Finie – jest w ogóle możliwe. Ponadto ustanowił kilkanaście rekordów Polski na różnych dystansach i odniósł cenne zwycięstwa podczas cyklu mitingów w USA.

Po trzech latach jednak kariera Petkiewicza została gwałtownie przerwana. Stało się to za sprawą Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, który przychylił się do wniosku działaczy „Warszawianki” o jego dyskwalifikację. Niespodziewane wydarzenie miało miejsce kilka miesięcy przed igrzyskami w Los Angeles. Przedstawionym opinii publicznej powodem tej decyzji było łamanie zasad amatorstwa i czerpanie zysku z udostępniania nazwiska do celów reklamowych. Zakulisowo mówiło się jednak o tym, że działacze warszawskiego klubu uczynili tak, aby „Kusemu”, który nie mógł już znieść towarzystwa Petkiewicza, nie przyszła do głowy zmiana barw klubowych. On sam jednak stanowczo zaprzeczał tym plotkom.

Kusociński miał być jedną z największych gwiazd igrzysk olimpijskich w Los Angeles w 1932 r., wszak lekkoatletyka – podobnie jak dziś – należała do najpopularniejszych sportów na świecie. Był także największą nadzieją reprezentacji Polski na złoty medal. Postanowiono nawet sfinansować mu podróż luksusowym statkiem „Mauretania”, który na dopłynięcie do Nowego Jorku potrzebował zaledwie 5 dni, podczas gdy pozostała część ekipy płynęła przeciętnej klasy transatlantykiem „Pułaski”, docierając do celu po… dwóch tygodniach. Wyjazd reprezentacji na Igrzyska X Olimpiady do USA został sfinansowany przez Polonię amerykańską, ponieważ – z powodu światowego kryzysu gospodarczego – PKOl nie posiadał środków na tak kosztowną wyprawę i sfinansowanie pobytu kilkudziesięcioosobowej delegacji.

„Kusy” walczył znakomicie i nie zawiódł oczekiwań polskich kibiców i Polaków mieszkających w Stanach. Do zawodów przygotowywał się pod okiem trenera naszej kadry, Estończyka Aleksandra Klumberga, słynącego z morderczych metod treningowych. Intensywne przygotowania przyniosły w relatywnie szybkim czasie wymarzone efekty. W olimpijskim sezonie „Kusy” ustanowił dwa rekordy świata (3000 m i 4 mile) i jako pierwszy zawodnik na świecie był w stanie pokonać Finów, którzy dominowali na długich dystansach nieprzerwanie od igrzysk w Sztokholmie w 1912 r. W Los Angeles stoczył z nimi zacięty pojedynek podczas biegu na dystansie 10 000 m. Polak nie wycofał się, mimo że dostarczono mu niewłaściwych rozmiarów buty, co przyniosło potworny ból podczas biegu i krwawiące rany. Największymi konkurentami okazali się Volmari Iso-Hollo oraz Lauri Virtanen. Ten pierwszy wydawał się najgroźniejszy i rzeczywiście do ostatnich 350 metrów dystansu trzymał się tuż za reprezentantem Polski. Wtedy Kusociński zdecydował się przyspieszyć, dzięki czemu oddalił się od rywali, i oglądając się za siebie kilkanaście metrów przed metą, zorientował się, że ma bezpieczną przewagę – wyraźnie zwolniwszy, minął po chwili linię mety. Wygrał ten bieg, ustanawiając nowy rekord olimpijski – 30 min i 11,4 sek.

Po tym spektakularnym zwycięstwie gazety fińskie pisały o Polaku w samych superlatywach, doceniając jego klasę. Podzielały ten ton także inne zagraniczne dzienniki, w tym amerykańskie i niemieckie wszystkich opcji politycznych, tytułując Kusocińskiego następcą legendarnego Fina Paavo Nurmiego. Kusociński w biegu na dystansie 5000 m, gdzie również zaliczał się do faworytów, nie mógł niestety wziąć udziału ze względu na pokaleczone po poprzednim biegu stopy…

W 1934 r. przyszło srebro na mistrzostwach Europy w Turynie w biegu na 5000 m – kolejny, szeroko komentowany przez prasę sukces. Był to drugi i niestety ostatni medal Kusocińskiego z wielkiej międzynarodowej imprezy. Następne lata związane były z odnawiającymi się wciąż kontuzjami. Uniemożliwiły mu one start na igrzyskach w 1936 r. Pojechał jednak do Berlina w charakterze sprawozdawcy prasowego oraz doradcy technicznego ekipy polskich lekkoatletów.

W kolejnych latach ponownie potwierdził swój twardy charakter, zdając w trybie eksternistycznym maturę, a nawet kończąc CIWF w Warszawie (poprzednik późniejszej AWF).

Wiosną i latem 1939 r. wydawało się, że najgorsze kontuzje są już za nim. Odżyły nadzieje kibiców, a przede wszystkim jego samego na kolejne sukcesy. Wrócił do zdrowia, będąc jeszcze młodym, jak na konkurencje wytrzymałościowe, zawodnikiem (miał 32 lata). Zdobył złoty medal mistrzostw Polski na 10 000 metrów, a forma zaczęła wyraźnie zwyżkować. Mógł spokojnie walczyć o medal kolejnych igrzysk. Nadszedł jednak feralny dzień 1 września 1939 r., który zmienił wszystko. Wybuchła II wojna światowa.

W chwili wybuchu wojny Janusz Kusociński przebywał w Warszawie. Bez wahania przystąpił do ruchu oporu. W czasie kampanii wrześniowej został dwukrotnie ranny, m.in. podczas obrony Fortu Czerniaków. Z rozkazu dowódcy obrony stolicy gen. Juliusza Rómmla został odznaczony Krzyżem Walecznych. Niestety, kilka miesięcy później jako członek podziemnej Organizacji Wojskowej „Wilki” został zdekonspirowany. Pewnego marcowego dnia 1940 r., gdy wychodził z bramy swojego domu przy ul. Noakowskiego, aresztowało go Gestapo.

Najpierw osadzono go w areszcie na Mokotowie, po czym trafił do katowni przy al. Szucha i dopiero stamtąd przetransportowano mistrza olimpijskiego na Pawiak. W trakcie przesłuchań był poddawany drakońskim torturom, ale nikogo nie wydał ani nie zdradził żadnej tajemnicy. Wkrótce został wywieziony z Pawiaka w wielkim transporcie więźniów do Puszczy Kampinoskiej w pobliżu Palmir i tam stracony w nocy z 20 na 21 czerwca 1940 r. w masowej egzekucji.

Grób Janusza Kusocińskiego znajduje się na cmentarzu w Palmirach. Mimo upływu tylu już lat pamięć o sportowcu jest godnie podtrzymywana. Wystarczy tylko wspomnieć, że jest on patronem kilkudziesięciu ulic i kilkudziesięciu szkół w całej Polsce, a także kilku klubów i stadionów sportowych. Nawet jedna ze ścieżek w wiosce olimpijskiej w niemieckim Monachium, gdzie w 1972 r. odbywały się igrzyska, została nazwana jego imieniem.

Tekst Krzysztof Szujecki, polski historyk sportu, specjalizujący się w dziejach współczesnego ruchu sportowego. Autor książek, m.in. kilkutomowej „Historii Sportu w Polsce” ,”Encyklopedia igrzysk olimpijskich” czy „Życie sportowe w PRL”

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *