Gustaw Holoubek. Konrad przy kawiarnianym stoliku

6 marca minęła 15. rocznica śmierci Gustawa Holoubka, wybitnego aktora teatralnego i filmowego, którego najbardziej znana rola – Konrada z mickiewiczowskich „Dziadów” przeszła do historii nie tylko polskiego teatru.

Jeżeli któryś z naszych artystów zasługiwał na miano ikony kultury narodowej, był nim z pewnością Gustaw Holoubek. Mawiano o nim, iż niezależnie, czy wygłaszał Wielką Improwizację, czy prosił, by mu podać cukier do herbaty, jego kwestia brzmiała zawsze jak dzwon Zygmunta. „Spojrzał na niego Holoubkiem” – mawiano, gdy ktoś rzucił bliźniemu ostre, przeszywające spojrzenie.

Wychował się pod Wawelem, w piłkę grywał na Błoniach pod Kopcem Kościuszki, ukończył I Gimnazjum, w którym niegdyś uczyli się Jan III Sobieski, Jan Matejko i Stanisław Wyspiański. Wzrastał w kulcie Trylogii: „Dzieło Henryka Sienkiewicza stało się dla mojego pokolenia własnością duchową, jak polska książeczka do nabożeństwa” – wspominał po latach. Ta upajająca mitologia narodowa runęła we wrześniu 1939 roku, kiedy to rzucony wraz z kolegami do Przemyśla, aby przeżyć, musiał zjadać psie mięso przypiekane na ognisku. „Tamte dni w jednej z cel seminarium, w atmosferze bezradności i głodu, stały się naszą, szesnastoletnich chłopców, prywatna klęską!” – wspominał.

Foto DlaPolonii.pl

Do Szkoły Dramatycznej Gustaw Holoubek wstąpił zaraz po wojnie, gdy tylko w Zakopanem udało mu się zaleczyć początki gruźlicy. Debiutował w 1947 roku w Teatrze Starym w Krakowie. Niebawem teatr pochłonął go całkowicie. Z radości, że cudem uszedł śmierci, rzucił się bez opamiętania w wir występów. A w latach stalinowskich aktorstwo był to nie tylko zawód: to była także działalność kulturalno-propagandowa. I Holoubek pracował jak stachanowiec. Do 1956 roku objeżdżał z kolegami przeszło 40 śląskich miejscowości, dając dla robotniczej publiczności po dwa przedstawienia dziennie. Grywał przede wszystkim role komediowe, gdyż początkowo dostrzegano w nim głównie talent komiczny. Doklejał wtedy wąsy, brodę, zmieniał fryzurę. Pojawianie się na scenie przesadnie poważnego i nadętego Holoubka powodowało, że robotnicza publiczność turlała się ze śmiechu.

Dość długo trwało, zanim zrozumiał, że aktorstwo polega na czymś zupełnie innym niż udawanie postaci. Pomógł mu w tym dość brutalnie operator filmowy Mieczysław Jahoda, którego poznał na zdjęciach próbnych do filmu „Pętla” (1958) Wojciecha Jerzego Hasa Holoubek ogromnie się przejął tą szansą i już w pociągu do Łodzi powtarzał w kółko kilkanaście zdań z monologu alkoholika. Gdy prosto z dworca, w artystycznym natchnieniu, wpadł na plan filmowy i wyrecytował swoją kwestię, wówczas zza kamery wychylił się Mieczysław Jahoda: „Panie Holoubek, tak to sobie może pan grać w teatrze, a tu jest film, tu gra się inaczej”.

Aktor natychmiast wyciągnął wnioski. „Na planie wystarczy być, nie trzeba niczego grać. O dobrym efekcie decyduje nie kreacyjność, lecz intensywność” – powie po latach. U Wojciecha Jerzego Hasa stworzył nie tylko zjawiskową kreację w „Pętli” na podstawie opowiadania Marka Hłaski, ale też w „Pożegnaniach” (1958) i w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (1964). A Mieczysław Jahoda – z którym aktor szybko się zaprzyjaźnił – filmował przez wiele lat jego kolejne kreacje, choćby w filmie Tadeusza Konwickiego „Jak daleko stąd, jak blisko” (1971).

Konwicki zresztą po latach zdecydował się na szalony pomysł sfilmowania „Dziadów” – tylko po to, by utrwalić na taśmie monolog Konrada w tym niepowtarzalnym wykonaniu Gustawa Holoubka. Był pewien, że nikt nie udźwignie tego monologu z większym zrozumieniem i sugestywnością niż on. Możemy to dziś ocenić oglądając film „Lawa” z 1989 roku.

W roku 1958 zadebiutował w stolicy na scenie Teatru Polskiego w sztuce „Trąd w pałacu sprawiedliwości”. Jego rolę uznano za objawienie. „W Warszawie postanowiłem zrobić coś odwrotnego niż to, co robiłem do tej pory: z pomocą swego zawodu określić samego siebie” – tak charakteryzował przełom we własnej karierze. Od tej pory odrzucał wszelkie formy charakteryzacji – wyrażał się tylko gestem i intonacją. „Holoubek jest aktorem tajemniczym, który daje publiczności do zrozumienia, że ma do powiedzenia o wiele więcej niż mu wypada i niż ma ochotę powiedzieć – pisała krytyka. – Jest aktorem, który mówi i milczy w sposób jednakowo wymowny”.

Gustaw Holoubek zazwyczaj grał ludzi wybitnych, postawionych wysoko w hierarchii społecznej. Wiele postaci przez niego kreowanych, zwłaszcza z repertuaru ról szekspirowskich, doświadcza zarówno wyniesienia, jak i skrajnego upokorzenia. W „Namiestniku”, wystawionym w Teatrze Narodowym w 1966 roku, zagrał rolę młodego jezuity, oskarżającego samego papieża o milczenie wobec zbrodni hitlerowskich. Kościół nie szczędził wyrazów niezadowolenia: oto Polska świętuje 1000-lecie chrztu, a państwowe teatry wystawiają antykościelne sztuki. Występując jako Gustaw-Konrad w „Dziadach” wystawionych przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym w 1967 roku mocno naraził się z kolei ekipie Gomułki. Wielka Improwizacja w jego wykonaniu trwała w zupełnej ciszy pół godziny. Ta rola stała się nie tylko wielkim wydarzeniem artystycznym, ale i politycznym. Po niej nastąpiły głośne „wydarzenia marcowe”.

A Holoubek z każdym sezonem piął się wyżej w hierarchii teatralnej. Z czasem słynne stawały się jego dyrekcje w Teatrze Dramatycznym, w Teatrze Polskim, w Ateneum. „Spośród aktorów tylko niewielu udaje się osiągnąć ten stopień wtajemniczenia, że można o nich powiedzieć, iż są czymś więcej niż aktorami – pisał w autobiografii – to właśnie oni uzasadniają piękno i nieustającą potrzebę teatru”. Przez skromność nie dodał, że sam do nich należy.

Gustaw Holoubek nie przyjął jednak postawy kontestatora. W kawiarni wydawnictwa „Czytelnik” przy ul. Wiejskiej prowadził rodzaj instytucji kulturalnej, w której skład wchodzili: pisarz i reżyser Tadeusz Konwicki, aktor Andrzej Łapicki, pisarz Janusz Głowacki i wielu innych luminarzy. Opinie tutaj formowane powtarzała potem cała Warszawa. Poza tym Holoubek posłował na Sejm, był prezesem SPATIF-u od 1970 do 1981 roku, otrzymał wiele nagród państwowych. Udzielił kredytu zaufania Edwardowi Gierkowi – w 1972 roku razem z wieloosobową delegacją ludzi sztuki przekazał I sekretarzowi wyrazy uznania za „niezwykle pozytywny klimat dla wszelkiego rodzaju inicjatyw i poszukiwań twórczych”. W latach 1989-991 zasiadał w Senacie III Rzeczpospolitej. W sumie w trakcie przygód z polityką nigdy nie przekroczył granic służalstwa. Godził się tylko na niezbędne w tamtych czasach i warunkach kompromisy. Wiedział, że zawirowania w kręgach władzy przemijają, a talent aktora trwa.

W 1989 roku, u progu odrodzonej odrodzonej ojczyzny, w trakcie transmisji telewizyjnej, którą oglądała cała Polska, witał ją z desek Teatru Narodowego mianem „Najjaśniejszej Rzeczpospolitej”. W jego ustach ta Rzeczpospolita rzeczywiście była „Najjaśniejsza”.

Tekst Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2022 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *