Zawodowa kariera Dariusza Michalczewskiego w boksie rozpoczęła się w Niemczech Zachodnich. „Tygrys” – bo taki zyskał sportowy pseudonim – wyjechał do RFN wraz z polską kadrą wiosną 1988 roku i postanowił nie wracać już do kraju. Otrzymał obywatelstwo niemieckie, a Polski Związek Bokserski dożywotnio go zdyskwalifikował…
Urodził się w 1968 roku w Gdańsku. Wraz z rodzeństwem, bratem Tomaszem i siostrą Dagmarą, wychowywał się w północnej, nadmorskiej, części miasta. Na zajęcia z boksu po raz pierwszy przyszedł w towarzystwie wujka – Józefa Baranowskiego – który był trenerem tej dyscypliny. Dariusz miał wówczas 12 lat. Po kilku latach treningów w Stoczniowcu Gdańsk przyszły pierwsze znaczące sukcesy: mistrzostwo Polski juniorów w wadze półśredniej, a rok później młodzieżowe mistrzostw Polski w wadze lekkośredniej. W 1986 roku zdobył brązowy medal na mistrzostwach Europy juniorów w Kopenhadze i po tym sukcesie, mającym już wymiar międzynarodowy, postanowił przenieść się do Słupska. Tam rozpoczął treningi w klubie Czarni i w jego barwach został w 1987 roku mistrzem Polski seniorów w kategorii lekkośredniej.
.
.
Obywatelstwo niemieckie otrzymał zaledwie trzy miesiące po przyjeździe do RFN. Przyspieszona procedura była możliwa dzięki dziadkowi „Tygrysa”, który był Niemcem. Karierę z powodzeniem kontynuował w klubie Bayer Leverkusen gdzie trenerem był Fritz Zdunek. Zdołał pod jego okiem wywalczyć mistrzostwo Niemiec, a nawet złoty medal mistrzostw Europy w 1991 roku w wadze półciężkiej. Michalczewski w kraju naszych zachodnich sąsiadów szybko stał się gwiazdą i zrobił wielką karierę.
Wkrótce zaczął występować na ringu zawodowym i przez dwanaście lat nie zszedł z niego pokonany! Przez dziewięć lat dzierżył tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej; łącznie wygrał 48 walk i poniósł tylko dwie porażki. Jedną ze swoich najważniejszych zwycięskich walk stoczył w 1997 roku z Amerykaninem Virgilem Hillem, po której został mistrzem organizacji WBA i IBF. We wrześniu 2002 roku obronił w Brunszwiku pas mistrzowski WBO, pokonując Jamajczyka Richarda Halla. Wówczas po raz pierwszy wystąpił na zawodowym ringu w biało-czerwonych barwach, a organizacja WBO ogłosiła go „czempionem wszech czasów”.
Dla Michalczewskiego ponowna możliwość reprezentowania naszego kraju miała niezwykłe znaczenie. Zdawał on sobie sprawę, że zrobienie wielkiej kariery umożliwiło mu przede wszystkim pozostanie na zachodzie u schyłku PRL, ale jak mówił: „To jasna sprawa i wszyscy o tym wiedzą. Jednak ważniejsze jest, że wróciłem. Nie znam nikogo z wybitnych sportowców, kto zrobiłby podobnie. To jest dla mnie największy sukces, bo przecież uciekało wielu, a niewielu wracało. I ta pierwsza walka, kiedy grali polski hymn… Właściwie to nic z tamtego wieczoru nie pamiętam. Nic a nic! Niewiarygodnie wielkie przeżycie”.
Rok później odniósł w Hamburgu swoją pierwszą porażkę na zawodowym ringu, przegrywając na punkty z Meksykaninem Gonzalezem. Choć rywal pod koniec walki wręcz uciekał przed ciosami Michalczewskiego – w przekroju całego pojedynku sędziowie niejednomyślnie orzekli jego zwycięstwo. W 2005 roku w starciu o mistrzostwo świata federacji WBA w wadze półciężkiej przegrał przed czasem (przerwano walkę w 6. rundzie) z Francuzem Fabrice Tiozzo. Po swojej drugiej porażce ogłosił zakończenie kariery sportowej.
Pod koniec kariery założył fundację „Równe szanse”, która wspiera sekcje bokserskie w wielu polskich miastach, a także funduje stypendia dla zdolnej młodzieży. W 2006 roku Rada Miasta Gdańska uhonorowała go Medalem Księcia Mściwoja II „za efektywne łączenie sukcesów sportowych z działaniem dla dobra miasta”. Kilka lat później poparł kampanię przeciwko homofobii. Swojej decyzji o wyjeździe do RFN nigdy nie żałował. W jednym wywiadów stwierdził dobitnie, co prawdopodobnie czekałoby go w Polsce: „Dalej bym boksował w pierwszej albo drugiej lidze, aż by klub zamknęli. Potem poszedłbym do pracy w stoczni albo kraść samochody. O czym my rozmawiamy!? Trudno powiedzieć, co miałem robić. Byłem po szkole zawodowej, jako stolarz – tapicer nie miałem pojęcia o zawodzie, bo z warsztatów w szkole byłem zwalniany na treningi. Nie mamy o czym mówić! Tylko dzięki temu, że wyjechałem, z moich sukcesów mogło się cieszyć tak wielu ludzi”.
Tekst Krzysztof Szujecki, polski historyk sportu, specjalizujący się w dziejach współczesnego ruchu sportowego. Autor książek, m.in. kilkutomowej „Historii Sportu w Polsce” ,”Encyklopedia igrzysk olimpijskich” czy „Życie sportowe w PRL”.
- Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 r. ogłoszonego przez Kancelarię prezesa Rady ministrów.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Źródło DlaPolonii.pl