Zapraszamy serdecznie na rozmowę z panią Ireną Stadnik, artystką z Rzymu:
Pani Ireno, mówi Pani o sobie: „aby realizować własne marzenia przeszłam przez piekło własnej glupoty, ale dorosłam i dziś realizuję się, wychowując przy okazji dwie córki”. Czy realizacja tych marzeń wiązała się min. z przeprowadzką z Tarnobrzega do Włoch? Kiedy to było?
Pierwszy raz przyjechałam do Włoch na początku 95′ tylko z jednego powodu, pragnęlam być blisko mojej Muzy.
Mój pobyt w Rzymie wyzwolil we mnie system autodestrukcji, od początku nie podobało mi się tutaj, nie smakowało mi jedzenie, nie mogłam znaleźć pracy, nie znałam języka, dusiłam się klimatami, nie potrafiłam zagrzać miejsca w żadnej pracy (oczywiście na czarno), za to przesiąkałam alkoholem jak dobrej jakości gąbka, aż straciłam samokontrolę…
Cierpliwość do mnie stracili też przyjaciele którzy pomagali mi przez długi okres, nie pamiętam jak długi, ale wystarczająco by nosić ich imiona w sercu. Czułam się samotna. Pamiętam że w tym okresie tworzyłam biżuterię miedzianą, trochę pasteli… Ktoś to kupował. Jednak moje marzenia żarły mnie od środka i dławiły, nie miałam nikogo, komu można by się zwierzyć. Zamieszkałam na stałce, przestałam rysować, robiłam dalej moją biżuterię i sprzedawałam na Porta Portese.
Mój pobyt był wciąż nielegalny, ale wszystko zaczynało się układać, wróciłam do rysowania grafitem. Bylam w całkiem obcym mi środowisku, a nowi znajomi zachwycali się szkicami „śmierci”, które u mnie zamawiali. Jednak brakowało mi byłych przyjaciół. Oni naprawdę inspirowali, ale jednocześnie zaczynało się wszystko układać, pracodawcy mówili o permesso di soggiorno, a ja czułam jednak, że idę po niebezpiecznej krawędzi…
Czy to jedyna „drastyczna” decyzja w pani życiu?
– Mój były chłopak wyrobił mi dokumenty bez problemu i zaplanował wyjazd do Polski przez Paryż. To była pierwsza drastyczna decyzja jaką podjęłam, potem był tylko efekt domino. Koniec ze sztuką ciągnął mnie na dno jak żelazna kula….
Patrząc w przeszłość, żałuje Pani czasem swoich decyzji, czy jest Pani raczej fatalistką – wierzy Pani w przeznaczenie?
Patrząc w przeszłość zasmuca mnie, że nie stawiałam siebie i własnych marzeń na pierwszym miejscu. Ludziom potrzeba zdrowego egoizmu, zbyt wiele czasu poświęciłam na usłużne przytakiwanie oczekując wymarzonych nagród.
Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Jest Genetyka. Jest Akcja i Reakcja. Przyczyny i skutki. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie to wszystko razem zebrane nie odbiłabym się od dna, nie czułabym się zrealizowana, świadoma moich pragnień.
W między czasie odkryła Pani w sobie tzw. artystyczną duszę i talent do malarstwa naturalistycznego i botanicznego. Co dokładnie Pani maluje?
Jak już wcześniej pisałam, artystyczną duszę mam od urodzenia. W dzieciństwie rysowałam zwierzęta, były przepiękne. Zablokowałam się w mając 10 lat, później często gryzmoliłam w zeszytach, nauczyciele często mówili, że powinnam iść na akademię zamiast zajmować miejsce potencjalnemu monterowi… później była pasja Pop-artem, grafika…
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych porzuciłam pastelowe kompleksy, które malowałam obserwując przyjaciół. Zamieszkałam z moim obecnym mężem i nocami zaczęłam realizować oleje. Byly to anioły stróże, zawsze dla Osób które, upatrzyły sobie moje oczy.
Po kilku latach macierzyństwa i pielęgnacji ogrodu, pędząca technologia i spotkania na social.. przebudzily mnie do realizacji akwareli. Opracowałam sobie taki mały system: każdy obraz ma starannie dobranego właściciela; maluję sycąc obecnością wirtualną i rozmowami na czacie z moimi MUZAMI, zbieram energię słuchając muzyki, i czytając poezje, najczęściej K.K. Baczyńskiego, ostatnio też Macieja Lachewicza.
To trochę skomplikowane, ale taka jest moja sztuka. Moje Akwarele powierzchownie wygladają jak tablice botaniczne czy naturalistyczne, ale każda z nich ma wpisane zdania, cytaty, problemy ludzi.
Tutaj w Rzymie, który jest monumentem cywilizacji, zapominamy o zielonej łące czy śpiewającym ptaszku z Bieszczad, Tatr…, a może brak nam rzepakowych pól czy roslinności z Mazur…
Niby jest fajnie, ale ciągle czegoś nam brak. Jednym słowem maluję „ludzkim oczom” to do czego tęsknią, to przemiłe uczucie widzieć takie swiatełka w patrzących na moje malowidła …
Gdzie można obejrzeć pani prace?
Moje prace w większości są u ich właścicieli, niektóre podczas ich powstawania można zobaczyć na Fb. W zeszłym roku próbowałam skatalogować moje prace, tylko dwie osoby podesłały mi zdjęcia, potem zapomniałam się upomnieć. Znajoma włascicielka jaskółki, wozi ją ze sobą… 🙂
Często zdarza mi się widzieć ludzi zapatrzonych w kąt, to właśnie z myślą o nich realizuję moje kwiaty i ptaki, żeby wypełnić tą ich ciemną pustkę. Warto wiedzieć że, akwarele to sztuka do cienia.
W tym roku powinna być druga zbiorowa ekspozycja, będą tam trzy moje prace. Serdecznie zapraszam, wstep wolny.
Organizowanie wystaw to coś bardzo męczącego, źle się czuję w tłumie. Obrazy są ciężkie, i delikatne, łatwiej jest przycinać drzewka w sadzie ;)…
Mówiąc „żyję dla pasji” czuje się Pani spełniona zawodowo?
Tak, zdecydowanie, moje burzliwe powolne dorastanie i ogrom przeczytanych książek pozwala mi powiedzieć: w życiu liczy się tylko pasja, jakakolwiek, nie bójcie się własnych marzeń, żadna góra pieniędzy ani sława nie da Wam poczucia zadowolenia i spokoju, no chyba że nie o tym marzycie.
Promuje Pani także życie ekologiczne, co to oznacza w praktyce dla mieszkańca tak wielkiej aglomeracji jak Rzym?
Ekologiczne życie w wielkim mieście jest trudne, jednak zawsze się tym interesowałam, prawdopodobnie to efekt beztroskich wakacji z okresu dzieciństwa u dziadków na wsi, dzisiaj nie potrafiłabym życ bez kawałka ziemi, na której można siać i sadzić przywiezione z Polski drzewa, kwiaty i rośliny do moich obrazów.
Ponadto, uczęszcza Pani na kursy Upter – Università Popolare di Roma. Proszę opowiedzieć naszym czytelnikom na czym polega edukacja na tym uniwersytecie, kto może się zapisać i dlaczego warto skorzystać z takiej propozycji…
Upter to takie miejsce do którego warto uczęszczać, by rozwijać własne pasje. Każdy może zorganizować sobie dwie godziny w tygodniu po to by się zrelaksować, można znaleźć tu wszystko co tylko nas interesuje, albo samemu zaproponować ciekawy kurs. To system edukacji dla Dorosłych. Wystarczy podejść i wziąć darmowy informator, reszta sama się wykluje. To tak jakby zapisać się do jakiegoś klubu zainteresowań, jest ich chyba 500, dziesięcioosobowych grupek, które spotykają się by złapać powietrza ;).
Życie na emigracji kojarzy się Pani z serią wyrzeczeń czy raczej z odkrywaniem nowych możliwości…
– Próbowałam wrócić do Polski, moje miasto jest piękne i zielone, ale się tam nie odnalazłam, może kiedy będę starą kobietą… narazie wolę tęsknić. Myślę, że kobieta powinna być tam gdzie jej mąż jest w stanie zapewnić warunki do życia sprzyjające wychowaniu i przede wszystkim wykształceniu dzieci. Mój mąż najlepiej sobie z tym radzi w Rzymie. Mogę się poświęcić całkowicie maluchom, mam dla siebie te godziny, kiedy wymykam się na szkolenia lub kiedy tworzę.
Nie, nie moge powiedzieć, że sie czegoś wyrzekam, bardzo powoli lecz krok po kroku dążę do celu i świadomie do wszystkiego dorastam.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Dziękuję za zainteresowanie się moją skromną sztuką. Życzę wszystkim autorealizacji.
Rozmawiała Agnieszka B. Gorzkowska
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum pani Ireny Stadnik