Wenecja we wspomnieniach Henryka Ciecierskiego

Henryk Ciecierski (1864 – 1933) był ziemianinem podlaskim, człowiekiem z niebywałą fantazją, podróżnikiem, społecznikiem. Wiele podróżował po Europie południowej, północnej Afryce, Turcji, która go fascynowała. Pod koniec życia zaczął spisywać swoje wspomnienia, w tym relacje z podróży, w których nie mogło zabraknąć i Wenecji.

W swoich pamiętnikach pisze: „odwiedziłem Wenecję może z tuzin razy. Nie chcę pisać na oklepany temat „Venezia la Bella”, „Królowa Mórz”, „Perła Adriatyku” itp. Wolę podzielić się z wami wspomnieniami z tego miasta ukochanego”.1

W Wenecji włóczył się po różnych zapadłych kątach miasta, zwiedzał ”calle, sotto-porto, corte i cortile”, gdzie turyści z czerwonymi baedekerami pod pachą nigdy nie docierali, a nawet unikali. Pewnego razu tak wałęsając się natrafił na skromną, ludową trattorię. Z ciekawości wszedł tam. Była to brudna nora, przy stoliku siedziało trzech oberwańców, którzy grali w karty. Zobaczywszy dobrze ubranego gościa, przerwali grę i ruszyli od stolika. Ciecierski nie stracił rezonu i spytał obsługująca dziewczynę, ile kosztuje porcja makaronu. Kiedy usłyszał, że 20 lirów, z udaną konsternacją wyjąkał, że ma tylko 5 lirów i ze zbolałą miną wyszedł na ulicę, gdzie dopadł pierwszej napotkanej gondoli, która zawiozła go w bezpieczne miejsce czyli na Canale Grande. Uciekając słyszał szyderczy śmiech klienteli trattorii. Dobrze, że cała historia tak się skończyła i że nie został pobity i okradziony.

Innym razem na Placu św. Marka zaczepił go młody mężczyzna, wychudzony, wymizerowany, „wyglądający na artystę” i drżącym głosem poprosił o ratunek, gdyż od dwóch dni nic nie jadł. Przedstawił się jako Niemcewicz, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Sztokholmie, z ojca Polaka, matki Szwedki. Wyjaśnił, że czeka od trzech tygodni na należność od jednego z wielkich książąt rosyjskich. Wydał wszystkie pieniądze, właściciel hotelu za dług zabrał mu rzeczy. Na potwierdzenie swoich słów pokazał Ciecierskiemu list od księcia. Nasz pamiętnikarz dał mu pieniądze na obiad. Ale sam postanowił zbadać sprawę i udał się do hotelu, którego adres podał artysta. Była to brudna rudera, pełna gondolierów, robociarzy i „innej brudnej włoszczyzny”, kazał sobie podać risotto po wenecku z krewetkami i wdał się w rozmowę z właścicielem. Usłyszawszy, że artysta to biedny, ale spokojny i bardzo uczciwy człowiek, postanowił jeszcze zbadać sprawę u konsula rosyjskiego, który potwierdził opinię hotelarza. Ciecierski przez cały swój pobyt opłacał wyżywienie nieszczęsnego artysty, który aby się odwdzięczyć służył mu za przewodnika po Wenecji. Co dalej się z nim stało – nie wiadomo.

Foto: Pixabay

W Wenecji każdego ciepłego wieczoru naprzeciw San Giorgio Maggiore pojawiała się wielka barka ze zbudowaną na niej altaną obwieszoną barwnymi chińskimi lampionami, w której siedzieli muzycy. Słychać było dźwięki gitar, mandolin, fletu, śpiewy solowe i chóralne. Ale oddajmy głos pamiętnikarzowi: „Nina cara, Nina bella wibruje w powietrzu, Addio, mia bella Napoli!Addio! chwytają za serce, a Funiculo, Funiculi ze swoim referenem Ambo!Ambo! cię rozwesela. Gondole suną ze wszystkich stron jak delfiny ku pieniom w mroku i jak rój pszczół ściśle otaczają , rozśpiewaną barkę. Gromadzi się ich się nieraz w cudne księżycowe noce więcej niż sto. Rzadko w której siedzi jedna tylko osoba. Nie darmo Wenecja jest Mekką zakochanych.(…) Barka śpiewa! To jakiś tenor, to sopran słowiczy do serca nam przenika, to znowu chór z akompaniamentem mandolin i gitar rozmarza nas, podnieca i uskrzydla nam duszę. Cudowne! Czudiesno! Very nice! Oh, que c’etait beau! Wunderschön! Nu, Sonia, eto stoiło dieńgi, a ? Lecz i w uroczej tej serenadzie są zgrzyty. Po każdej prześpiewanej pieśni jeden z artystów skacze zręcznie z gondoli na gondolę, podsuwa słuchaczom aksamitny, purpurowy, złotem wyszywany woreczek i zbiera datki za pienia. Padają weń miedziaki, nikle i srebro, zależne od temperamentu, nastroju i kieszeni słuchaczy. Ale trafiają się i gondole, które słuchają niejako „na gapę”, trzymając się z daleka od barki. Biedny, z gardła swojego żyjący artysta zaczyna gościom w takich gondolach wymyślać i następują awantury, które psują cały nastrój.”2

Kiedyś nasz pamiętnikarz usłyszał śliczne śpiewy dochodzące z oddali i kazał gondolierowi płynąć do tych głosów. Była to barka, na której siedziało kilkanaście osób, kobiet i mężczyzn. W ciemności nie było widać ich twarzy. Towarzystwo zgodziło się, by Ciecierski posłuchał ich śpiewu i płynął razem z nimi. Ale jego gondola nie była w stanie utrzymać się w sąsiedztwie barki. Wtedy jedna z kobiet siedzących na barce podała mu rękę, by mogli razem kołysać się na fali i śpiewać. Włosi popijali chianti, którym częstowali Ciecierskiego. Nastrój był przemiły! Nagle jeden z Włochów siedzących na barce zapalił papierosa i w oświecił zapałką twarz kobiety, której rękę trzymał Ciecierski. Wielki Boże! Kobieta nie miała nosa. Ciecierski jak pisze „dłoni jej nie wypuściłem i żadnym drgnieniem mej ręki nie dałem jej uczuć, że czar uleciał i że owiał mnie chłód nocy…”

Foto: Pixabay

1 Henryk Ciecierski, Pamiętniki. Wydawnictwo Arcana 2013, s. 690

2 Tamże, s.701 – 704

Korespondencja: Izabela Gass

ALL RIGHT RESERVED




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *