Marzyłam, jak wszyscy, o wolności

Powojenna historia Polski to także historia oporu i prześladowań. Władze komunistyczne więziły i torturowały byłe żołnierki, które angażowały się w działalność konspiracyjną w czasie wojny. Represje dotykały też rodziny osób zaangażowanych w partyzantkę.

1951, Bydgoszcz.
Zdjęcie sygnalityczne Janiny Wasiłojć wykonane przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy.
Fot. Archiwum IPN w Szczecinie

Jednocześnie nowo kształtujący się po wojnie porządek społeczny budził opór. Przeciwko niskim płacom i złym warunkom pracy strajkowały włókniarki. W proteście wobec wymuszonej kolektywizacji występowały kobiety na wsi – zjawisko to określa się czasem jako „babskie bunty”. Wystąpienia antyspółdzielcze w miarę nacisku na społeczności wiejskie stawały się coraz bardziej powszechne – w 1949 roku Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zarejestrowało ich trzy, a 1953 już sto
sześćdziesiąt osiem. To właśnie kobiety znajdowały się często na ich czele.
Opór stawiali też partyzanci, którzy po wojnie nie złożyli broni i walczyli o wyzwolenie Polski spod rządów komunistycznych. W tej grupie, dziś określanej jako „żołnierze wyklęci”, również znajdowały się kobiety, które były sanitariuszkami, zajmowały się propagandą, a także walczyły z bronią w ręku. One, a także wiele innych kobiet, były ofiarami represji okresu stalinowskiego w Polsce.

Relacja z zebrania przedwyborczego w Łodzi
Najczęściej do najwyższego napięcia dochodzi w chwili, gdy na trybunę wchodzi robotnica i zaczyna krzyczeć, że jej dzieci giną z głodu, wtedy podnosi się ogólny krzyk, nie dają dojść do głosu naszym mówcom, wołają: „Dość mamy gadania o polityce, chcemy jeść”.
Łódź, sierpień 1945 [Rok 1945 w Łodzi. Studia i szkice, red. J. Żelazko, Łódź 2008 za: M. Madejska, Aleja włókniarek, Warszawa 2018]


Janina Wasiłojć, członkini 5 Wileńskiej Brygady, we wspomnieniach
Włączyliśmy się w kampanię przed referendum. Rządowe hasło „Trzy razy tak” przerabialiśmy na „Trzy razy AK”. Rozbijaliśmy punkty do głosowania, niszczyliśmy dokumenty. W wielu miejscach tłumaczyliśmy ludziom, o co toczy się walka. […] Nasza obecność była czytelnym znakiem dla ludzi, że
jest alternatywna. Tłumaczyliśmy, że ten rząd jest nielegalny. Nasza obecność miała duże znaczenie propagandowe, uważam, że nawet większe niż militarne. […] Kapusie się nas obawiali. Wiedzieli, że jak my jesteśmy, nie mogą bezkarnie krzywdzić ludzi. Były takie akcje. Ludzie mówili nam, że ten doniósł na księdza, a przez tego kogoś aresztowano, a my ich karaliśmy.
Sopot, wiosna 1946 [Nie było czasu na strach…, Szczecin 2016]


Emilia Malessa, aresztowana za członkostwo w Zrzeszeniu Wolność i
Niezawisłość, na procesie
Przeważająca większość AK-wców to niepodległościowcy. Nie są to ani politycy, ani partyjniacy. I tak jak oni, osobiście nie służyłam nigdy żadnej grupie politycznej ani poszczególnym ludziom, jak Bór, Mikołajczyk czy Arciszewski. Służyłam swojemu krajowi […]. I służyłam w okresie kiedy wydawało mi się, że mój kraj jest zagrożony.
Warszawa, 4 września 1947 [Zawołać po imieniu, t. 1, red. B. Otwinowska, Pruszków 2008]

Ze sprawozdania Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w
Krakowie
W Simiłowicach, pow. Miechów, przed rozpoczęciem wspólnej orki w dniu 14 września 1950 wyszło na pole około 100 kobiet z tamtejszej gromady, a także w gromad sąsiednich. Kobiety te, uzbrojone w kije i motyki – ze śpiewem „Serdeczna Matko” – rzuciły się na traktorzystę, uniemożliwiając orkę. Śledztwo wykazało, że była to akcja zorganizowana i przygotowana. […] Jedna z kobiet z Simiłowic napiekła ciasta dla żywienia osób z sąsiednich gromad.
Kraków, 14 września 1950 [Centralne Archiwum MSWiA za: A. Kura, Aparat bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości wobec kolektywizacji wsi polskiej 1948–1956, Warszawa 2006]


Anna Gorzkowska-Krasińska, córka żołnierza AK Kazimierza
Gorzkowskiego, aresztowana jako 17-latka, w relacji
[Po wyjściu z więzienia] Nie mając dokąd pójść, zamieszkałam kątem u wujostwa. Znajomi na ogół na nasz widok przechodzili na drugą stronę ulicy. Przez ostatnie pół roku moim domem rodzinnym było więzienie na ulicy Rakowieckiej. „Mieszkałam” tam z mamą i ojcem, oczywiście każde osobno. [… Pukałam Morsem tak dobrze, że marzyłam o pracy na poczcie na telegramach. Uczyłam się angielskiego – i marzyłam, jak wszyscy – o wolności. […] Ale dopiero wkrótce po wyjściu zaczęła się gehenna. Był to rok 1950. Nie dostałam się ani do szkoły, ani do pracy. „A do łopaty, do miotły” – wrzeszczała bardzo ważna towarzyszka Janczewska w
kuratorium. „Co ty myślisz, że ja cię puszczę do szkoły, że ci pozwolę demoralizować młodzież?! P tym, co zrobiłaś…?!”. „Za to już swoje odsiedziałam. Nie karze się za jedno dwa razy!” – krzyknęłam
teraz ja, i to było jedyne przytomne zdanie, jakie udało mi się wtrącić. Czułam się jak bita po głowie. […] A potem chodziłam co dzień w poszukiwaniu pracy. Niestety, po wypełnieniu parostronicowych
ankiet, gdy na najważniejszy punkt 25 – „czy był politycznie karany?” – odpowiadałam zgodnie z prawdą, nie robiono mi żadnych nadziei.
Warszawa, 1950 [Człowiek za burtą w: Zawołać po imieniu, t. 2, red. B. Otwinowska, Pruszków 2003]

1951, Dębnica k. Człuchowa, woj. koszalińskie, Polska. Krystyna Hussówna, córka jednego z członków Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej „Przełom” podczas kopania buraków cukrowych. Fot. Jerzy Konrad Maciejewski, zbiory Ośrodka KARTA


Danuta Rykowska, uczennica liceum w Lublinie, we wspomnieniach
Chodziłam do dziesiątej klasy Liceum im. Unii Lubelskiej. […] Rozsadzała mnie energia, czułam wielką potrzebę jakiegoś działania, brakowało mi bardzo pracy harcerskiej, którą zakończyłam jesienią 1949 roku wraz z przekształceniem ZHP w Organizację Harcerską, będącą odpowiednikiem radzieckiego Pioniera. […] Rozpoczynał się okres największego terroru stalinowskiego. Atmosfera zakłamania politycznego i pomiatania godnością narodową Polaków była tak wieka, że automatycznie budziła odruch buntu. Ustaliłyśmy [z koleżanką], że naszym pierwszym obowiązkiem jest nauka, ze szczególnym uwzględnieniem historii Polski i literatury polskiej, przedmiotów najbardziej zafałszowanych. Należało także przeciwstawić się propagandzie rosyjskiej poprzez bojkot filmów, prasy i piosenek radzieckich. W czasie następnej […] rozmowy doszłyśmy do wniosku, że należy w tym samym duchu wpływać na swoje najbliższe otoczenie. Ustaliłyśmy, że ze względu na niebezpieczeństwo takiej roboty, należy robić to ostrożnie, w pełnej konspiracji, aby nie narazić się na aresztowanie […]. Aresztowano mnie 16 listopada 1951. […] Nie miałam pojęcia, o co im chodziło, ale w tamtych czasach człowiek się właściwie niczemu nie dziwił. Kilka moich starszych koleżanek […] oraz moja siostra Janina bądź jeszcze siedziały w więzieniu, bądź niedawno z niego wróciły.
Lublin, 1951 [Wróg ustroju w: Zawołać po imieniu, t. 1, red. B. Otwinowska, Pruszków 2008]

Barbara Sadowska, kapitan Armii Krajowej, zastępczyni szefa komórki
wywiadu „Pralnia II”, skazana na 9 lat więzienia, w relacji
Chyba w końcu 1952 roku zawezwano mnie w Fordonie [więzienie w Bydgoszczy dla kobiet osadzonych z powodów politycznych] do jakiegoś oficera z Ministerstwa Bezpieczeństwa z Warszawy […]. Kazał mi opisać całą moją działalność konspiracyjną, a potem zapowiedział, że mogę zostać
zwolniona lub że mój wyrok może być jeszcze przedłużony. Niedwuznacznie dawał mi do zrozumienia, że Ministerstwo chciałoby mnie zwerbować do jakiejś współpracy. […] Wyraźnie badali teraz, czy nie zmiękłam po 7-letnim pobycie w więzieniu. Odpowiedziałam, że nigdy na żadną współpracę nie pójdę, wyrok mogą mi przedłużyć […] W lipcu 1953 roku, po śmierci Stalina, kiedy warunki więzienne zaczęły gwałtownie zmieniać się na lepsze, przewieziono mnie niespodziewanie do Warszawy – do więzienia mokotowskiego, […] gdzi przez miesiąc siedziałam sama, bez gazet i książek, nie wzywana na żadne rozmowy. Nie miałam paczek ani widzeń, nie puszczano mnie na spacery. Przypuszczałam, że chcą wznowić sprawę i przedłużyć mój wyrok. Po mniej więcej miesiącu zaprowadzono mnie przed oblicze [dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego Józefa] Różańskiego, który był uprzejmy i indagował mnie o mój pobyt w więzieniu i refleksje na ten temat. Powiedziałam, że są liczne i negatywne. Zaproponował mi, abym je spisała. […] Pisałam przez kilka dni, nie owijając w bawełnę niczego, o prześladowaniach, biciu, metodach prowadzących do niczego, niezgodnych z „pięknymi” hasłami humanistycznymi, które komuniści głoszą. Miałam wrażenie, że skaczę głową w przepaść i że długo jeszcze będę siedziała w więzieniu. Nie orientowałam się, że po śmierci Stalina zaczął się proces odwilży i że ta krytyka nie była już „śmiertelnym grzechem”. […] Zwolniono mnie 30 października 1953 roku po prawie 8 latach więzienia.
Bydgoszcz, Warszawa, 1950–1953 [Raport, „Niepodległość i Pamięć” 1997, nr 7]


Genowefa Osiel, liderka buntu przeciwko zakładaniu spółdzielni rolnej we
wsi Olendy, skazana na 6 miesięcy więzienia, we wspomnieniach
Broniłam ziemi przed tym kołchozem, to i na te traktory szłam. Przeżyłam, że nie daj Boże. […] Agenci chodzili i namawiali chłopów, żeby im ziemię oddawać. Przyszli do mnie. „Wy małorolna, jak się zapiszecie, to inni też się zapiszą. To teraz przyszłość, dobrze będzie”. A ja im na to: „Jakby to takie
dobre było, to żaden z was by do mnie biednej nie przyszedł, bo i po co ja wam potrzebna?”. […]
Zabrać gospodarzowi ziemię to jak życie odebrać. Z czego żyć? Uznali, że niby ja podburzyłam baby. No, ja odważna byłam. Krzyczałam, wygrażałam pięściami, a jakże. Do ubowca powiedziałam wprost:
„Ten Stalin to skurwysyn, jak on każe w Polsce kołchozy zakładać”. […] Cztery dni i cztery noce mnie przesłuchiwali. Tylko się zmieniali, jeden przyjdzie i wypytuje, mów kto buntował, dlaczego, a czemu, co, władza ludowa ci się nie podoba? Przychodzi drugi i znowu od początku. Ani jednej godziny nie spałam. W pojedynczej celi siedziałam, ni do kogo zamówić, ni się pożalić. Do jedzenia dawali jakąś zupę z zielska, sama woda, nieposolona, nieprzyprawiona. Jak strażnik stawiał miskę pod drzwiami i
kazał jeść te pomyje, to ja do niego, że u mnie pies by czegoś takiego nie tknął. To zdychaj, mówił, i zabierał miskę. Schudłam strasznie. Jak mnie brali, ważyłam 58 kg, a jak wyszłam – 32 kg. Skóra i kości.
Olendy, wiosna 1954 [A. Zielińska, Kołchoz? Nasze baby się zbuntowały!, „Kurier Poranny” 2008, 1 maja]




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *