Roma Górnicka: Polska na początku epidemii „skorzystała” z włoskiego tragicznego doświadczenia

Pani Roma Górnicka jest warszawianką, ale od kilkunastu lat mieszka pod Warszawą. Przez wiele lat prowadziła bibliotekę na Zielonym Ursynowie. Dzisiaj chiała podzielić się z Czytelnikami swoimi myślami, doświadczeniami związanymi z wybuchem pandemii również w Polsce:

W niedzielę 15 marca przeniosłam się do mojej mamy na Powiśle. Mama ma skończone 94 lata i jak dotąd mieszkała sama. Jest bardzo samodzielna i energiczna: sama sobie gotuje, robi najpotrzebniejsze zakupy i nawet sprząta, ale prawdopodobnie pod wpływem informacji o epidemii (wówczas tylko epidemii) podawanych w telewizji i prasie zaczęła mieć lęki, którym towarzyszyła gorączka, bezsenność i fatalne samopoczucie. Zabrałam więc kota, najpotrzebniejsze ubrania i przeniosłam się do mamy.
Piszę o tym ponieważ mam wrażenie, że podobny lęk i jego objawy towarzyszyły wielu starszym, a może i młodszym Polakom, do których docierały już informacje o tym co dzieje się w Chinach i u Was we Włoszech, a w Polsce wiadomo już było, że zamknięto szkoły na najbliższe 2 tygodnie (obecnie przedłużono do 14 kwietnia) i wciąż apelowano o pozostawaniu w domach i ograniczaniu kontaktów dziadków z wnukami.

Na te zalecenia ciągle kładziono bardzo duży nacisk. Z rozmów ze znajomymi i bliskimi wiem, że w wielu rodzinach dość rygorystycznie potraktowano ten apel i rzeczywiście kontaktujemy się przede wszystkim telefonicznie lub przez internet. Ale to nie dotyczy najstarszych osób, bo oni na ogół są z internetem nie zaprzyjaźnieni. (Moja mama również internetu nie opanowała.)

Od tamtego weekendu codziennie pojawiały się nowe ograniczenia: zamknięcie granic, restauracji, zakaz organizowania spotkań publicznych w tym nabożeństw, oddelegowanie pracowników do pracy w domach.

Prawdopodobnie o tym wszystkim już wiecie, ale piszę ponieważ kolejność podejmowanych działań i wprowadzanie coraz nowych ograniczeń świadczyć może o tym, że Polska na początku epidemii „skorzystała” z Waszego tragicznego doświadczenia. Dlatego nie spotkałam się ze zdaniem, że wszystko to jest niepotrzebne, że to przesada. Chociaż początkowo wielu dziennikarzy i komentatorów (w tym także lekarzy) zwracało uwagę, żeby nie popadać w panikę, ponieważ np. na grypę umiera co roku dużo więcej osób i w Polsce i na świecie. Teraz tych głosów nie słyszę. Nie wiem, bo nie jestem lekarzem, czy nadal ta statystyka się utrzymuje. 
W każdym razie warszawskie ulice natychmiast opustoszały. Zniknęły samochody i uciążliwe korki, metro, autobusy i tramwaje woziły powietrze (od dziś obowiązuje świąteczny rozkład jazdy), a oprócz właścicieli psów trudno kogoś spotkać na ulicy.

Wychodzimy do sklepów, ale karnie ustawiamy się w kolejce na zewnątrz zachowując sporą odległość.  Czekamy aż kupujący wyjdą ze sklepu. Od razu mamy skojarzenia z latami 80. i 90. XX wieku – komuna i stan wojenny. Na witrynach pojawiły się informacje, że wewnątrz może przebywać jedna lub maksymalnie trzy osoby ( w zależności od wielkości sklepu).
Równocześnie pojawiły się sąsiedzkie oferty pomocy: wywieszono kartki w windach i na drzwiach wejściowych do klatek, sąsiedzi pukają i proponują robienie zakupów lub kontakt z lekarzem itp. To miłe, bo na co dzień nie jesteśmy tak otwarci i przyjaźni jak Włosi…

Z Romą Górnicką rozmawiała Aleksandra Seghi.




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *