Staropolski karnawał
„Mięsopusty, zapusty
Nie chcą państwo kapusty
Wolą sarny, jelenie
I żubrowe pieczenie.
Mięsopusty, zapusty
Nie chcą panie kapusty
Pięknie za stołem siędą
Kuropatwy jeść będą!”
(Jan z Wychylówki vel Jan z Kijan, 1613 -1615)
Karnawał trwający od Nowego Roku po środę popielcową stanowi wynalazek włoski, a może i starorzymski. Włoskie „carne vale” czyli rozstanie z mięsem, w Polsce przetłumaczono na zapusty. A ostatnie trzy dni karnawału nosiły także staropolską nazwę mięsopust (od słów „mięsa – opust”, czyli pożegnanie mięsa) lub ostatki.
Polskie zabawy i hulanki karnawałowe potwierdzają źródła z XVI wieku. Najpewniej rozpowszechniła je królowa Bona Sforza i jej dwór.
Bawiono się i weselono we wszystkich stanach, na wsi i w miastach. Na szlacheckich i magnackich dworach urządzono polowania i turnieje, wystawne uczty i bale, a wśród nich modne już w XVII w. bale kostiumowe i maskowe.
W XVII-wiecznej Warszawie urządzano bale maskowe zwane redutami. Zapoczątkował je Włoch, Salwador, który organizował w wynajętym przez siebie lokalu bale we wszystkie karnawałowe wtorki i czwartki. Bywało na nich wytworne towarzystwo. Z czasem jednak wkradało się i pospólstwo. Na redutach obowiązywały maski. I w zasadzie wszyscy bawili się ze wszystkimi, dama z lokajem czy szewcem dopóki byli w maseczkach. Gdy szewc czy lokaj odkrył twarz i został rozpoznany, usuwano go z zabawy.
Z czasem idąc za przykładem Salwadora inni warszawscy restauratorzy urządzali reduty w swoich lokalach.
Najatrakcyjniejszy karnawał był w bogatym Gdańsku. Tamtejsze cechy czy gildie wykazywały w organizowaniu uciech wiele pomysłów. Przez miasto przeciągały barwne pochody, w trakcie których inscenizowano obrazy z życia poszczególnych cechów. Na jednej ulicy kuśnierze, poprzebierani za
murzynów, ustrojeni w korony, ze światełkami na głowach, tańczyli słynny taniec – moreskę. Na drugiej występowali z toporami rzeźnicy. Gdzie indziej jeszcze szyprowie prezentowali tradycyjny
taniec marynarski z obnażonymi mieczami.
Bale i przyjęcia urządzano we Dworze Artusa, w domach cechowych, w prywatnych mieszkaniach patrycjuszowskich. Gdański karnawał słynął w całej Polsce, nic też dziwnego, że w XVII wieku w tamtejszych zabawach karnawałowych uczestniczyli nawet królowie, tłumnie ściągała na nie szlachta.
W czasach Augusta III bale karnawałowe różnych sfer i różnych grup zawodowych stawały się obyczajem. Wiek XIX to szczyt uciech karnawałowych. Ożywiały się salony, resursy, pałace, dworki i
mieszczańskie domy. Każdy bal rozpoczynano polonezem. Bale proszone, bale składkowe, bale panieńskie, bale kawalerskie, bale arystokratyczne, bale kupieckie, bale filantropijne… Kto je zliczy!
Karnawał był także czasem wielkiej prosperity dla krawców, fryzjerów, perukarzy, kupców, restauratorów i cukierników.
Do ulubionych staropolskich rozrywek karnawałowych należały kuligi zwane również z niemiecka szlichtadą. Była to sanna prowadzona przez wodzireja od dworu do dworu. W każdym czekała gości uczta i salony przygotowane do tańca. A gdy goście się najedli, napili, ogrzali, wytańczyli ruszali w dalszą drogę do następnego dworu. Kulig stroił się często na ludowo i udawał wesele chłopskie. Była młoda para, byli drużbowie, był cały orszak na krakowską modłę. Pojawił się arlekin, strojono się na
Żydów i Cyganów.
„Takie kuligi pozostawiały po sobie tylko spustoszenie i straty” – pisał ks. Jędrzej Kitowicz, kronikarz staropolskich obyczajów.
Najweselej i najhuczniej obchodzono ostatni tydzień zapustów, rozpoczynający się w ostatni karnawałowy czwartek, tzw. „tłusty czwartek”. Dzień ten upływał głównie na jedzeniu i piciu, a stoły
uginały się pod ciężarem mis i półmisków z tradycyjnymi zapustnymi potrawami. Serwowano mięso, głównie dziczyznę: pieczone sarny, kuropatwy, zajęcze combry czy szynki z dzika. Jadano także wykwintnie przyrządzony drób, indyki tuczone orzechami włoskimi, pieczone kapłony, jarząbki, pasztety. A wszystko to zapijano szlachetnymi winami reńskimi, burgundzkimi, węgierskimi, gdańską wódką i domowym nalewkami. Nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich
racuchów, blinów, pampuchów oraz delikatniejszych ciast, pączków i chrustów (zwanych faworkami). Pączki znane były już w Polsce od XVII w. Nie wiadomo skąd przyszły. Może to jest przysmak turecki,
może przyszły z Wiednia. Pewne jest, ze zadomowiły się w polskiej kuchni. Jedzenie pączków w tłusty czwartek stało się w Polsce obyczajem.
Tłusty czwartek był jednak wstępem do hucznych zabaw i różnych zwyczajów, które odbywały się w ostatnie trzy dni karnawałowe, zwane mięsopustem lub ostatkami. Tańczono i bawiono się do upadłego, a na ulice miast i miasteczek wychodziły korowody przebierańców. Przebieranie się i
czernienie twarzy, zakładanie masek było w ostatki regułą. Na wsi, gdzie najdłużej zachowały się dawne zwyczaje, biegały od chałupy od chałupy postacie przebrane za rogate diabły, cyganki, kozy, turonie, niedźwiedzie. Wszyscy natarczywie domagali się datków. Ale wierzono powszechnie, że wraz z nimi przychodzi do domów dostatek i urodzaj. O 24.00 w karnawałowy wtorek wszystko się kończyło. Nadchodziła środa popielcowa. W ten dzień sypał się popiół na głowy i księża przypominali,
jak dzisiaj , „z prochuś powstał i w proch się obrócisz”. Na medytacje starczy czasu do Wielkanocy.
Korespondencja Izabela Gass.
Wszelkie prawa zastrzeżone.