Profesor Tadeusz Iwaniec: „Zainteresował mnie już w podstawówce Albert Einstein. Nauczyciel powiedział mi, że aby go zrozumieć trzeba się dużo uczyć. Pomyślałem sobie wtedy zatem niech tak będzie”

Profesor Tadeusz Iwaniec w rozmowie z Ewą Trzcińską

Tadeusz Iwaniec urodził się 9 października 1947 w Elblągu.

Polsko- amerykański matematyk i profesor nauk matematyczno-przyrodniczych jest jednym z wybitnych badaczy międzynarodowych w dziedzinie analizy matematycznej, obecnie zajmuje się zastosowaniem rachunku wariacyjnego do matematycznych modeli nieliniowej teorii sprężystości. Wykładowca na Uniwersytecie w Syracuse od 1986 roku.

Profesor Iwaniec otrzymał wiele nagród i wyróżnień za zasługi naukowe. W 1980 roku otrzymał Nagrodę Prezydenta Polskiej Akademii Nauk, w 1997 nagrodę Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku,  w 2002 nagrodę Institut Henri-Poincare Gauthier-Villars w Paryżu, natomiast w 2009 medal Wacława Sierpińskiego w Warszawie.

Od 1998 roku Iwaniec jest członkiem zagranicznym Włoskiej Akademii Matematyki i Fizyki, Polskiej Akademii Nauk (od 2005), oraz Fińskiej Akademii Nauk (od 2012)

Ma brata bliźniaka, Henryka, który również jest matematykiem

Panie profesorze, dziś jest Pan uznawany za jednego z wybitnych matematyków na świecie. Chciałabym abyśmy myślami cofnęli się do lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku. Jak sobie wyobrażał swoją przyszłość chodzący do szkoły w Elblągu Tadeusz? W jakim domu wyrastał?

Razem z bratem bliźniakiem i siostrą dorastaliśmy w Elblągu, do którego moi rodzice po II wojnie światowej zostali przesiedleni. Było to poniemieckie miasto, którego mieszkańcy byli zbieraniną różnego rodzaju tak narodowości jak i zawodów. Teraz jak na to patrzę – było to bardzo ciekawe doświadczenie, poznanie tylu kultur, tylu ludzkich losów. Łączyło nas jedno – wszyscy skądś uciekaliśmy i osiedliśmy na tak zwanych ziemiach odzyskanych. Trzymaliśmy się jak rodzina. Zbieranina ludzi, którzy się wspierali; bardzo mnie to ukształtowało.

Mój ojciec chciał, abyśmy jak najszybciej usamodzielnili się i zaczęli pracować. O liceum więc nie było mowy, w Elblągu było technikum mechaniczne, które po pięciu latach dawało konkretny zawód i można było pracować w ZAMECH-u. Trudno się było do tego technikum dostać, ale razem z bratem zdaliśmy egzaminy. Nauczyciele w szkole podstawowej byli słabo wykształconymi ludźmi, a my z bratem już wtedy interesowaliśmy się matematyką i fizyką. Nie chciałem pracować gdzieś w fabryce robiąc w kółko to samo, a wieczorami pić z kolegami, bo tak wyglądała tu codzienność.  Ja nie będę taki – obiecałem sobie. Chciałem robić coś lepszego, np. zająć się rozwiązywaniem problemów naukowych.

Zainteresował mnie już w podstawówce Albert Einstein. Nauczyciel powiedział mi, że aby go zrozumieć trzeba się dużo, dużo uczyć. Pomyślałem sobie wtedy i co z tego, zatem niech tak będzie.

W technikum mieliśmy wspaniałe warunki; nauczyciele widząc, że my chcemy czegoś więcej,  dawali z siebie wszystko. Dyrektor szkoły pan Kociołkowski postanowił wysłać mnie i brata na koło matematyczne, które co dwa tygodnie odbywało się na Politechnice Gdańskiej. W poniedziałki byliśmy zwalniani z lekcji i jeździliśmy tam, gdzie spotykali się wspaniali młodzi ludzie, ponad setka uczniów z różnych miejsc województwa. Tu poznałem Tadeusza Figla z Gdańska i Andrzeja Zaracha z Kościerzyny. Wykłady prowadził profesor Bukowski. Sprawdzał nasze rozwiązania a najlepsze wyróżniał, zapraszając do zaprezentowania przy tablicy. Staraliśmy się znaleźć najlepsze rozwiązania. Tylko raz udało mi się być przy tablicy.

Wtedy też dowiedziałem się, że istnieje olimpiada matematyczna. W dwóch elbląskich liceach wiedziano o tym, u nas w technikum nie. Przywiozłem zadania do rozwiązania, aby się móc zgłosić do olimpiady, nauczyciel niezbyt nas zachęcał. Jednak razem z bratem w jeden dzień rozwiązaliśmy wszystkie i szkoła nas zgłosiła.  Tak się zaczęło, zawody okręgowe w Toruniu,  a potem finał w Warszawie, gdzie byłem jednym ze zwycięzców. Podobnie było przez następne trzy lata. Zakwalifikowałem się do dwóch międzynarodowych olimpiad w Berlinie (1965) i w Sofii (1966), w obu byłem nagrodzony. Olimpiady były przepustką na studia w całym kraju, bez nich mógłbym studiować tylko w Gdańsku lub w Toruniu. Razem z bratem jako olimpijczycy wybraliśmy Warszawę.

Na pewno ma Pan dosyć zapytań o brata bliźniaka, ale tu aż się prosi to pytanie. Sam Pan powiedział, że wyrastaliście w normalnym, prostym domu. A tu nagle dwóch niezwykle zdolnych chłopców, którzy zostają międzynarodowej sławy matematykami z Elbląga (to mogłoby być tematem na kolejny wywiad)…

Zbierając informację o Panu, znalazłam taką pozycję: Analiza matematyczna. Cz. 1, Autorzy: Henryk Iwaniec, Tadeusz Iwaniec Wydawca: Instytut Kształcenia Nauczycieli (1976). I tu wręcz musi się pojawić pytanie związane z Pana bratem bliźniakiem: jak to się stało, że obaj wybraliście matematykę jako przedmiot Waszego zainteresowania?

Odkąd pamiętam interesował nas świat matematyki. Problemem był brak książek. W księgarni szperałem aż do momentu, gdzie na samym dnie sterty znalazłem uszkodzony egzemplarz słynnej książki „Przegląd Algebry Współczesnej” autorstwa G. Birkhoff i S. Mac Lane  (i świetnie, bo był przeceniony!), dużo się z niej nauczyliśmy, chociaż to był poziom zaawansowany.

Obaj, po sukcesach olimpijskich, uzyskaliśmy zgodę ojca na studiowanie.

Czy pojawiła się zdrowa bliźniacza konkurencja? A może bardziej było to wspieranie i pokazywanie nowych możliwości i przecieranie szlaków?

Od samego początku postanowiliśmy, że nie będziemy konkurować, że każdy wybierze inny kierunek. Chcąc, aby było sprawiedliwie postanowiliśmy losować, który pójdzie na matematykę, a który na fizykę. Jednak przed losowaniem wpadliśmy na pomysł, żeby każdy z nas napisał, co preferuje. Na obu karteczkach było napisane: matematyka. Losowanie nie miało więc sensu, bo byłoby niesprawiedliwie, gdyby któryś musiał zrezygnować przez jakieś forsowane losowanie. Już wtedy mieliśmy inne zainteresowania. Brat wybrał teorie liczb, mnie interesowała teoria mnogości i analiza zespolona.

Na pierwszym roku zabrałem się za wykład monograficzny profesora Andrzeja Mostowskiego (uczeń legendarnego Alfreda Tarskiego)  dla czwartego roku z zaawansowanej teorii mnogości, jakież to było trudne na tym etapie mojej wiedzy! Studiowałem jak wariat, zafascynowany metodą forcingu konstruowania modeli w teorii zbiorów, wymyśloną przez Paul Cohena w 1963 r.; intelektualna euforia ogarnęła młodych matematyków. Brat podobnie intensywnie wgryzał się w swoje tematy pod opieką profesora Andrzeja Schinzla.

„Co my wiemy, to tylko kropelka. Czego nie wiemy, to cały ocean.” – Isaac Newton

Razem – bo w jednym pokoju. Osobno – bo każdy wybrał inny zakres naukowy. Ciężko było dostać stypendium socjalne, my go nie dostaliśmy. Było też naukowe – dla 5 najlepszych studentów. My obaj się kwalifikowaliśmy, ale padła propozycja od jednego z działaczy, aby dać nam jedno do podziału…, bo my przecież jesteśmy braćmi. Pomysł na szczęście nie przeszedł; dostaliśmy obaj, każdy swoje stypendium.

Grupa Specjalna z analizy matematycznej PKiN – Tadeusz pierwszy z lewej, brat Henryk z tylu, 1967r

 Na studiach z ponad 300 osób na roku stworzyła się grupa specjalna składająca się z około 25 studentów, wspierana przez niesamowitych profesorów, jak Kazimierz Kuratowski, Karol Borsuk, Stanislaw Mazur. Ćwiczenia były prowadzone przez wybranych najlepszych specjalistów i wykładowców. Spotkałem światowej sławy uczonych takich jak: Wacław Sierpiński, Stanislaw Ulam, Antoni Zygmund, Hugo Steinhaus, Stanisław Mazur,  Władysław Orlicz

„Nauka jest jak niezmierne morze. Im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony.” – Stefan Żeromski

Jednego z nich – profesora Sierpińskiego poznałem jeszcze w technikum, podczas wręczania nagród na olimpiadzie. Nagrodami były książki. Staliśmy w szeregu, każdy z nas wysuwał ręce do przodu a profesor kładł na nie kilka egzemplarzy nie do zdobycia. Jak przyszła moja kolej, to powiedziałem, że poproszę jeszcze kilka, że je udźwignę … I dostałem, ku mojej radości.

Ukończył Pan matematykę na Uniwersytecie Warszawskim w 1971 roku, a pracę doktorską obronił w 75 roku. W 1983 roku rozpoczął karierę w Stanach Zjednoczonych, niedługo później uzyskał obywatelstwo tego kraju. W 1986 został mianowany profesorem matematyki na Uniwersytecie Syracuse. Jaka była Pana droga do sukcesów w Ameryce a potem w innych krajach?  Skąd takie wybory?

W 1974 roku, jeszcze przed doktoratem zostałem zaproszony na konferencję międzynarodową do Rzymu. Nie miałem jeszcze wielkich osiągnięć, byłem zdziwiony… Na jednym ze zdjęć siedzę – młody, z lekka wystraszony osobnik wśród wielkich świata matematyki. Znałem wszystkich oczywiście z ich prac. Zastanawiałem się, dlaczego mnie zaprosili?! W samolocie mój profesor Bogdan Bojarski powiedział, abym nie podkreślał, że nie mam jeszcze doktoratu. Okazało się, że on mnie rekomendował, że chciał abym mógł spotkać się z guru świata matematycznego. To były pierwsze wspaniałe kontakty z Włochami…

Jako młody naukowiec nie miałem grosza przy duszy, za to w domu żona i 3-letnia córka. Dostałem 220 000 lirów, równowartość mniej więcej 220 dolarów, a moje ówczesne zarobki miesięczne (po przeliczeniu na czarnym rynku) wynosiły około 12 dolarów. Oszczędzałem więc na wszystkim. Nie było mowy o kawie w barze czy innych wydatkach. W pewnym momencie wielcy uczestnicy konferencji pytają mnie czy nie dołączę do nich na kolację. Grzecznie starałem się odmówić, wiedząc, że nie mogę sobie na nią pozwolić. Widząc moje próby wyjścia z honorem, profesor Olli Lehto mówi do mnie po angielsku, że mnie zaprasza… Zastanawiałem się, co to za sobą pociąga, nieznane mi były subtelności w języku angielskim. Stoję taki niepewny, aż profesor dobitnie mówi: zapraszam Cię i płacę za kolację! Wtedy mogłem z ulgą przyjąć zaproszenie. Tam poznałem profesora F.W. Gehringa z Ann Arbor (stan Michigan), od którego w 1983 roku dostałem propozycję przyjazdu do Ameryki. Takie zaproszenie było niesamowite, ale nie mogłem dostać paszportu. Przypomnijmy, że był to rok 1983 w Polsce i stan wojenny. I tu miałem sporo szczęścia. Rok wcześniej był planowany Międzynarodowy Kongres Matematyczny, który odbywa się co 4 lata w innym kraju. W 1982 roku miał być w Warszawie, ale był bojkotowany przez światowe środowiska naukowe. Unia Matematyczna wymogła na Mieczysławie Rakowskim, że kongres odbędzie w Warszawie rok później, ale każdy z uczestników kongresu będzie miał paszport i swobodnie będzie mógł wjechać i wyjechać z Polski. W ten sposób ja, który miałem wykład na kongresie (co było dużym wyróżnieniem) dostałem paszport i mogłem wyjechać do Stanów. Sam – moja żona Grażyna i córka Krystyna takiej możliwości nie miały, dla nich paszportu nie było. Dołączyły do mnie później.

„Duża część postępu w nauce była możliwa dzięki ludziom niezależnym lub myślącym nieco inaczej.” – Chris Darimont

Nigdy nie zakładałem, że zostanę w Ameryce. Chciałem zdobyć doświadczenie i wrócić. Po roku dostałem nowe zaproszenie, na kolejne 12 miesięcy w Austin, Texas.

Znowu razem. Tadeusz i Henryk w Ann Arbor, wiosna1984. Wyjechali do USA w 1983, przypadkowo w tym samym czasie Heniek do Princeton, Tadek do Ann Arbor-Michigan

Wtedy byłem pracownikiem PAN, pisałem podanie z prośbą o umożliwienie mi pozostania na kolejny kontrakt. Oczywiście, nie bez znaczenia były kwoty, jakie mi oferowano. Była to możliwość rozwiązania wszelakich problemów finansowych na wiele lat. Naiwnie trochę myślałem, że uda mi się wszystko pogodzić. Przedłużenie dostałem… Jednak, gdy kończył się mój kontrakt spotkałem profesora Nirenberga i on zaprosił mnie do NYU Courant Institute of Mathematical Sciences. Ten instytut to mekka dla każdego matematyka zajmującego się równaniami różniczkowymi tak jak ja. Nie ma takiego, który nie marzy, aby się tam znaleźć. Mówiąc żartobliwie, do moich obowiązków należało chodzenie na rozmowy przy kawie z kolegami z całego świata. Kolejne podanie, aby pozwolono mi na spełnienie największego marzenia. Tym razem z Polski przyszła odmowa; miałem natychmiast wracać. Ciągle zamierzałem wrócić, ale nie w takim momencie! Jak dostałem odmowę, to profesor Nirenberg powiedział: You are lucky  – jesteś szczęściarzem, już nie musisz się zastanawiać czy wracać, za ciebie dokonano wyboru.

Więc tak się stało; nie był to mój wybór, to był los i okoliczności historii.

Jest Pan jednym z wybitnych badaczy międzynarodowych w dziedzinie analizy matematycznej, zajmuje się zastosowaniem rachunku wariacyjnego do matematycznych modeli teorii sprężystości. Może Pan zwykłemu śmiertelnikowi przybliżyć na czym to polega?

Tak na prawdę z moim kolegą Jani Onninenem pracujemy wyłącznie nad matematycznymi aspektami tej teorii. Niektóre problemy są bardzo trudne, w 2011 rozwiązaliśmy w końcu hipotezę Nitschego z 1962 roku.  Liniowa teoria sprężystości sięga dawnych czasów. U nas, w Polsce profesor Witold Nowacki zasłynął na arenie międzynarodowej z liniowej teorii sprężystości. Jego uczniowie Hetnarski (Rochester Institute of Technology) i Ignaczak (Instytut Podstawowych Problemów Techniki w Warszawie) kontynuowali jego osiągnięcia. Notabene, moja żona Grażyna obroniła pracę doktorską pod kierunkiem profesora Ignaczaka.

My się zajmujemy nieliniową teorią sprężystości. Nie wnikając w szczegóły, są to badania przekształceń ciał sprężystych.  Jest dana całka energii, która charakteryzuje elastyczne i mechaniczne własności ciała w danym geometrycznym obszarze. Należy znaleźć przekształcenie tego obszaru na drugi o najmniejszej energii. Powstające liczne pęknięcia w obszarze opisaliśmy przy użyciu bardzo zaawansowanych pojęć matematycznych (trajektorie Hopfa, itd.). To ma praktyczne znaczenie, bo pokazuje, kiedy należy zakończyć deformowanie obszaru zanim powstaną nieodwracalne zmiany (Hooke’s law).

Gioconda Moscariello Carlo Sbordone i moi doktoranci. Byliśmy dużo młodsi nie tak dawno…

We włoskiej prasie było o Panu wyjątkowo głośno w 2017, ukazały się informacje tego typu: we wtorek 16 maja 2017 polsko-amerykański matematyk i naukowiec prof. Tadeusz Iwaniec (ur. 1947 w Elblągu) – John Raymond French Professor of Mathematics at Syracuse University (Syracuse, NY, USA) – otrzymał tytuł Doktora Honoris Causa w dziedzinie inżynierii matematycznej na Uniwersytecie Federico II w Neapolu.  Pana współpraca z włoskimi kolegami ma długie korzenie…

Zaraz po konferencji w Rzymie w 1974 r były inne kontakty i konferencje, jedną z pierwszych była na Capri, na którą zaprosił mnie Carlo Sbordone z Uniwersytetu z Neapolu. Tak zaczęła się nasza współpraca. W rezultacie, miałem 13 doktorantów z Neapolu, większość tam studiujących do były kobiety – Claudia Capone, Flavia Giannetti, Lucia Migliacio, Gioconda Moscariello, Luciana Nania, Antonella Passarelli di Napoli, Teresa Radice,  Roberta Schiattarella, Bianka Stroffolini i Anna Verdez którymi mam wiele wspólnych prac. Co roku tam się spotykaliśmy lub w Stanach. Było wiele wspólnych konferencji, tu wspomnę jedną – na włoskiej wyspie Ischia, która odbyła się z okazji moich 60-tych urodzin

prof Tadeusz Iwaniec i pomagający mu profesor Carlo Sbordone
2017-16-V Honoris Causa Neapol

Bardzo byłem wzruszony odbierając tytuł Doktora Honoris Causa w Neapolu.  To byl moj drugi Honoris Causa;  pierwszy, Doctor of Philosophy Honoris Causa at the University of Helsinki w 2007 r.   Może warto powiedzieć, że w Stanach tego rodzaju tytuł jest mało znany.

Panie profesorze, „nauka nie ma żadnej ojczyzny, gdyż wiedza ludzka obejmuje cały świat” mówił Ludwik Pasteur, ale po tym dowiedział się o zbrodniach nazistów odesłał do Uniwersytetu w Bonn przyznany mu kilka lat wcześniej tytuł Doktora Honoris Causa, pisząc w liście między innymi „choć nauka nie ma ojczyzny, uczony ją posiada” – jak Pan zinterpretowałby te słowa? Czy są one według Pana prawdziwe?

Nauka nie ma ojczyzny, a może inaczej – taką „ojczyzną” jest czystą wiedzą. Naukowiec tak, bo otoczenie w którym się urodził go ukształtowało.

Polska jest i zawsze będzie moją Ojczyzną. Tu się wychowałem i mogłem się za darmo wykształcić. Ciągle jestem bardziej Polakiem niż Amerykaninem. Bardzo mnie boli, jak ktoś kpi z Polski, opowiadając jakieś głupie kawały. Zawsze reaguję… Teraz, z biegiem lat nie lubię też głupich żartów na temat Amerykanów. Jestem w Stanach prawie 40 lat. Ameryka jest to kraj możliwości, przyjazny dla obcokrajowców. Weźmy Francję jako przykład – tam pewnie początkowo z moim akcentem nie mógłbym uczyć, w Stanach nikomu to nie przeszkadzało.

Zawsze mówię o sobie, że jestem polsko- amerykańskim naukowcem. Dwa lata temu w Krakowie odbył się jubileuszowy Kongres Polskiego Towarzystwa Matematycznego (PTM) z udziałem ponad 800 osób, wielu z zagranicy. Miałem tam zaszczyt wygłosić plenarny wykład. Musiałem tam przypomnieć międzynarodowemu gronu o twórcy rachunku różniczkowego Stanisławie Zarembie, który na kongresie w Rzymie w 1908 roku o tym mówił. Niestety, jego osiągnięcie nie było mu przypisywane.

Konferencja w Rzymie 1974r. Tadeusz Iwaniec w lewym górnym rogu wśród matematyków, których tam poznał, jak Fred Gehring, Luis Nirenberg, Olli Lehto i słynny Rolf Nevanlinna

Zaremba i David Hilbert byli autorami metody rachunku wariacyjnego, opartej na analizie funkcjonalnej (direct method), Musiałem to powiedzieć, musiałem to podkreślić.

Czy narodowość miała wpływ na Pana pracę?

Narodowość jest bardzo ważna, ja jestem Polakiem. To mi bardzo pomogło, podobnie jak wielu innym. W wielokulturowych Stanach jest to nawet bardzo dobrze widziane, jak podkreśla się i docenia swoje pochodzenie. Choć zdarzają się przypadki, kiedy nasi rodacy krytykują głośno Polskę. Ja na to się nie godzę, nie pozwalam na krytykę kraju, w którym się wychowałem i wykształciłem. Żaden porządny człowiek tego nie robi. Nie mówi się źle, nie tworzy się stereotypów. Ojczyznę nosi się w sercu i mówi o niej tylko dobrze.

Brał Pan udział w październiku 2014 roku w Warszawie III Konferencji Smoleńskiej poświęconej mechanizmowi zniszczenia oraz analizie mechanizmu lotu i okoliczności towarzyszących w Katastrofie Smoleńskiej, jakiej uległ samolot rządowy TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Co Pana skłoniło do tego? Jak często współpracuje Pan z polskimi naukowcami czy ośrodkami?

Uczestniczyłem we wszystkich konferencjach, byłem członkiem komitetu naukowego. Zostałem zaproszony przez profesora Piotra Witakowskiego z AGH w Krakowie. Nie mogłem odmówić. Była to konferencja czysto naukowa, mająca za zadanie ustalić, jak doszło do rozpadu samolotu. Moją rolą było zastosowanie metody odwrotnej, czyli od wyniku dojść do powstania zjawiska.  Można byłoby na podstawie sposobu rozsiania cząstek wyciągnąć wnioski odnośnie momentu przed rozpadem, jednak było to w tej konkretnej sytuacji nie do wykonania, ponieważ Rosjanie natychmiast je porozsuwali i ich trajektoria była nie do odtworzenia. Muszę podkreślić, że nie były to w żaden sposób polityczne rozważania, ale próba naukowego zbadania problemu. Jednak zawsze w takich sytuacjach zdarzają się przykre sytuacje, ludzie lubią krytykować. Dostałem nawet taki mail od jednego z profesorów, który pytał, czy to prawda, że umieścili moje nazwisko przy tym wydarzeniu bez mojej wiedzy … Oczywiście, ja się na samolotach nie znam, ale jak dowiedziałem się o katastrofie to byłem akurat w Helsinkach. Od razu naszła mnie refleksja, jak to jest: ekipa polska leciała na obchody rocznicy w Katyniu, do miejsca, o które walczyło tyle osób przez 70 lat aby prawda wyszła na jaw. I to właśnie tu ginie cała polska delegacja w „wypadku” samolotowym. Wierzyć się nie chce! Nie wiem, jak i dlaczego do tego doszło, ale jest naszym obowiązkiem dokładnie wszystko zbadać. Może tylko dziwić, że Polacy, którzy podejrzewają Rosjan o negatywny udział w tym wydarzeniu, oddają śledztwo w ręce tych ludzi! To jest niesłychane. Nie ma między nami zaufania;, tym bardziej, że 70 lat kłamali w sprawie Katynia, więc jak powierzyć im zbadanie przyczyn katastrofy smoleńskiej?! Już kilka minut po katastrofie ogłosili na cały świat, że pilot był pijany czy były wymuszenia… Żadnych dowodów na to nie ma; tak nie można.

Jak może Pan ocenić poziom polskiej nauki?

Poziom nauk ścisłych jest bardzo wysoki. Polska szkoła matematyczna z okresu międzywojennego jest znana na całym świecie. Mogę nawet powiedzieć w ten sposób, że sława jaką cieszyli się polscy matematycy i mnie ułatwiła start międzynarodowy. Żaden uniwersytet nigdy nie kwestionował mojego wykształcenia, nie musiałem niczego udowadniać. Tak jest do dziś, ostatnio pojawił się u nas młody polski matematyk – notabene nikt nie potrafi wymówić jego nazwiska – Paweł Grzegrzółka i też dostał ofertę pracy bez testowania jego umiejętności. Liczy się reputacja polskich uczelni.

„Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro. Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie.” – Gandhi Mahatma

Często pytają mnie również Amerykanie, jak ja oceniam ich uniwersytety, a jak polskie? Tu nie ma co porównywać. Amerykańskie uczelnie realizują program, jacy polscy uczniowie mają w liceum… Nie można w żaden sposób się do tego odnieść, są zupełnie inne cele. Nasze uczelnie kształcą świetnie wykształconych matematyków, jednak jeśli chodzi o tych naprawdę na światowym poziomie, to łatwiej znaleźć ich w Stanach.

Patrząc przez pryzmat Pana doświadczeń, w jaki sposób można pomóc upowszechniać dokonania polskich naukowców na świecie, w jaki sposób można wykorzystać ich wiedzę?

Najważniejsze jest promowanie polskiej nauki, mówienie o polskich matematykach jak w moim przypadku również o tych z naszej przeszłości. Trzeba pokazywać wdrażanie wynalazków do świata przemysłu i że to też robią Polacy.

„Wszystko, czego się dotąd nauczyłeś, zatraci sens, jeśli nie potrafisz znaleźć zastosowania dla tej wiedzy.” – Paulo Coelho

Wielu ludzi ze świata nauki, ale i szerzej zna niektóre nazwiska, ale nie kojarzy ich z Polską, jak w przypadku Hugo Stainhausa czy Juliusza Pawła Schaudera zastrzelonego we Lwowie, gdy uciekał przed SS.  I wielu innych.

Banach, Mazur, Ulam to też Polacy. Pisząc artykuły np. o ciemnych okresach polskiej historii, o zbrodniach na polskich naukowcach, które dokonali naziści czy rosyjscy komuniści podkreślam osiągnięcia polskich naukowców.

Tutaj warto wspomnieć o konferencji, jaka odbyła się w październiku tego roku w PAN w Warszawie….

Na tej dużej międzynarodowej konferencji mówiłem o polskich naukowcach i ich patriotyzmie. Inni o tym nie mówią, jakoś tak im nie po drodze. Też dla specjalnego wydania hiszpańskiej Revista Matematica Iberoamaricana (2011) „All that Math,  Portraits of Mathematicians as Young Readers” mówiłem o polskich pomordowanych naukowcach. O tym moim zdaniem trzeba mówić. Często i głośno.

Czy jako dorastający chłopak myślał Pan o międzynarodowej karierze? Czy czuł Pan więź emocjonalną z wielkimi polskimi poprzednikami, jak Maria Skłodowska-Curie czy Ignacy Domeyko? Kto był wzorem dla młodego Tadka?

Bardzo ważne dla mnie pytanie. Młody Tadek to oczywiście Skłodowska – Curie; ona była dla mnie wzorem tak jako naukowiec, ale jako i osoba, jako Polka. Napisałem nawet o tym artykuł. Ona inspirowała młodych Polaków. W książce, którą napisała jej córka jest wiele informacji o niej też jako osobie. Wydanie książki „Madam Curie” z 1937 roku jest w moim posiadaniu a kupiłem ją na wyprzedaży garażowej! Bardzo przejmująca pozycja, pokazująca Skłodowską jako patriotkę, przekazującą gram radu do swojej ojczyzny. Einstein powiedział o niej bardzo trafną uwagę, że była jedynym naukowcem, którego sukces nie wypaczył. Na wykładach mówię o Skłodowskiej też jako o szczęściarze, której nikt nie podkradł wynalazku promieniotworczego radu, bo potencjalni złodzieje tylko ją krytykowali i byli przekonani, że się myli.

„Ucz się tak, jakbyś niczego jeszcze nie osiągnął, i lękaj się, byś nie stracił tego, co już osiągnąłeś.” – Konfucjusz

Drugą osobą, która dla mnie jest wzorem to Józef Marcinkiewicz, młody 31-letni naukowiec – też o tym pisałem – który jeszcze jako student Antoniego Zygmunda tworzy twierdzenie interpolacyjne i ginie od strzału w tył głowy z wyroku NKWD. Ciągle jako student miałem ten widok przed oczyma, że ten prawie mój rówieśnik wraca do Ojczyzny na wieść o wojnie  i ginie dla niej. Miał tylko sześć lat jako naukowiec, a zdołał ogłosić około 50 prac na temat teorii funkcji zmiennej rzeczywistej, szeregów trygonometrycznych, interpolacji funkcji wielomianami trygonometrycznymi, operacji funkcyjnych, układów ortogonalnych, funkcji zmiennej zespolonej i rachunku prawdopodobieństwa. Swoje notatki w 1939 roku przekazał rodzicom, ale zostali oni w 1940 deportowani na Syberię, gdzie zmarli a rękopisy ich syna zaginęły bez śladu.

Kari Astala, Tadeusz Iwaniec i Gaven Martin -pozycja wydana przez Princeton University Press 2009

Co Panu pomogło a co przeszkadzało w odniesieniu sukcesu? Czy pochodzenie odegrało tu jakąś rolę?

W odniesieniu sukcesu główną rolę odgrywa ciężka praca i łut szczęścia. Trzeba też temu szczęściu wychodzić naprzeciw. Pochodzenie zawsze było moim atutem, jest chyba tylko jeden kraj, w którym może ono przeszkadzać. W Rosji miałam okazję odczuć, że jestem z kategorii tych gorszych…

Mówiłem o konferencji w Rzymie, gdzie mi postawiono obiad, było to z czystej sympatii dla Polaków i zrozumienie naszej sytuacji. Na kongresie w Helsinkach (1978), wtedy też młody naukowiec z Polski, jeszcze bez pieniędzy, był zapraszany na kawę   przez dzisiejszego kolegę Matti Vuorinena. Takich dowodów wsparcia i sympatii dla nas Polaków w latach 70-tych i 80-tych doświadczyłem naprawdę dużo.

Czy jako nauczyciel akademicki odczuwa Pan poczucie misji i chęć dzielenia się zdobytą wiedzą? Dziś Polska jest w innym momencie niż w latach 80-tych. Świat jest bliżej, właściwie na wyciągnięcie ręki. Jakie dałby Pan dziś rady kilkuletniemu i kilkunastoletniemu Tadkowi, Jankowi czy Krzysiowi z polskiego miasta czy miasteczka, mającemu marzenia bycia badaczem o międzynarodowej sławie? Zgodnie z wnioskami z raportu sprzed kilku lat „Potrzeby i oczekiwania młodych naukowców związane z rozwojem zawodowej kariery naukowej” aż 65,4 proc. młodych polskich naukowców rozważa wyjazd za granicę, jeśli w kraju nie znajdzie odpowiadającego ich aspiracjom zatrudnienia. Uważają, że pod względem przygotowania językowego oraz merytorycznego są gotowi do podjęcia pracy za granicą w sektorze zarówno akademickim, jak i nieakademickim. Tym, co może powstrzymywać ich przed takim krokiem, są kwestie osobiste.

Chciałbym powiedzieć młodym ludziom, że naprawdę należy lubić matematykę, w szczególności dziedzinę wybraną do badań. Chcieć poznawać coraz nowocześniejsze metody i zdobycze naukowe a także próbować włączyć się do tych badań. Nie należy ograniczać się do tego, co jest w programie, ale włączać własne przemyślenia i dołączać się do grup. Cierpliwość, jeszcze raz cierpliwość w rozwiązywaniu problemów, które mogą zabrać nawet kilka lat. Nie ma co myśleć o międzynarodowej sławie, nie warto. Ona przyjdzie sama, nie wolno być zarozumiałym.

Mnie bardzo podoba się jedna anegdota. Jako że sam gram na gitarze klasycznej, moim idolem był Andrés Segovia. Jedna z historyjek o nim jest taka, że jakiś aktor w Londynie po jego koncercie zapytał czy nadal, w już tak dojrzałym wieku ma tremę przed występem. Cichym głosem starszego człowieka odpowiedział, że tak i że mu to przeszkadza. Aktor na to z wyższością, że jak on stoi na scenie to trema nie istnieje. Na to Segovia odpowiedział, żeby się chłopina nie martwił, bo jak będzie miał talent to trema sama przyjdzie….

Profesor Iwaniec ze swoimi doktorantkami z Neapolu

Czy widzi Pan wśród młodych ludzi swojego następcę?

Mam swoją grupę, z którą pracuję. Z utalentowanym, ale już nie takim młodym Jani Onninenem wspólnie piszemy książkę. Z kolei Aleksis Tapani Koski, mój doktorant młody i utalentowany moim zdaniem ma przyszłość.

Jednak lepiej nie namaszczać nikogo na następcę. To nakłada za dużą presję i oczekiwania.

Niektórzy młodzi Polacy są bardzo uzdolnieni i mają przyszłość przed sobą. Na sukces składa się naprawdę wiele czynników, tak związanych z samą nauką, ale i życiem rodzinnym czy zbiegiem historii

Czy myśląc o sobie czuje się Pan Polakiem, Amerykaninem a może Naukowcem, Obywatelem Świata

Polakiem

A o czym Pan marzy? Jakie są Pana najbliższe plany?

Jestem tuż przed emeryturą, ale nadal chcę pracować z młodymi ludźmi. Chcę napisać kolejną książkę. Trzeba mieć marzenia, być wśród młodych, którzy zmuszają mnie do myślenia i pracy.

Zawsze pracowałem z młodymi, na przykład w komitetach dla olimpijczyków, czy w szkole przyszłych geniuszy, czyli szkole imienia Klemensa Gottwalda, dzisiaj to XIV Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica

„Zawsze idź przez życie tak jakbyś miał coś nowego do nauczenia się, a tak się stanie.” – Vernon Howard

Dziś jestem w innym miejscu, ale pasję do nauczania mam taką samą jak młody doktorant, do którego przychodzili studenci do mieszkania. Ponieważ miało ono tylko 19 metrów kwadratowych i w pokoju spała kilkumiesięczna córka, to zapraszałem moją czwórkę studentów do łazienki. Oni siadali na wannie, ja na zamkniętym sedesie i tak rozwiązywaliśmy problemy matematyczne… Z resztą w tej samej łazience powstawała moja praca doktorska.

Moi byli studenci wielokrotnie dawali i dają mi dowody sympatii, jak np. gdy 100 km ode mnie była konferencja w Cornell University i oni przyjechali do mnie tylko po to, aby mnie uściskać. To byli już uznani profesorowie…

Na mojej uczelni mam kilku takich młodych zdolnych, którzy chcą się uczyć. Pamiętam, że u nas w Warszawie każdy profesor znalazł czas, aby odpowiedzieć na ciekawe pytania studenta. Było to zupełnie naturalne. Ja też staram się to robić. Nadal czynnie wykładam i uwielbiam to. To taka moja misja, mój wkład w rozwój naszego matematycznego świata.

Izby (Polska). W Domu na Łąkach, krewne wnuczki tańczą flamenco

„Nauka dlatego jest tak złożona, że jest tak prosta” – Albert Einstein

Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wielu wyzwań w Pana pracy tak dydaktycznej jak i naukowej.

Rozmawiała Ewa Trzcińska

Specjalne podziękowania dla pana Tomasza Bugajskiego, z firmy Kiss The Rat za wsparcie techniczne




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *