Eliza Segiet i opowiadanie pt. Stary dom

Pani Eliza Segiet przesłała do Redakcji opowiadanie pt. Stary dom. Zapraszamy do lektury.

Eliza Segiet


Stary dom

Przez niespełna pięćdziesiąt lat pamiętał rozmowę ze starą kobietą. Miał wtedy 14,
może 15 lat i nie wiadomo dlaczego to spotkanie tak bardzo zakorzeniło się w jego
wspomnieniach. Zawsze kiedy coś mu dolegało, słowa powracały jak bumerang. Pomyślał: A
czemu by tam nie pojechać? Może warto, przecież mogła mieć rację. Dlaczego by tak
mówiła? Po co? Może ten dom rzeczywiście miał, a może jeszcze ma jakieś nadprzyrodzone
moce? Wspomniała, że najlepsza powieść Turzynieckiego częściowo powstawała właśnie w
budynku na wzgórzu. Dlaczego nie szukać tego miejsca?


Usiadł na skraju lasu i usiłował przypominać sobie słowa kobiety z przeszłości.
Powoli zaczynała układać się jakaś, jeszcze trochę niespójna, całość. Pamięć przywracała te
myśli, które już długo rezonowały w jego głowie. Pomyślał, że pójdzie tam, gdzie wtedy je
usłyszał, a potem były z nim całe dorosłe życie. Poszedł w to miejsce, rozejrzał się i znalazł
ten sam ogromny głaz, na którym siedział prawie pół wieku temu. Wydawało mu się, że
dzisiaj już nie dałby rady wspiąć się na jego szczyt. Stanął obok i zaczął się rozglądać, jakby
szukał impulsu mającego rozświetlić jego wspomnienia. Usiadł na starym, zmurszałym
korzeniu, głowę oparł o głaz.


Powoli zaczęły do niego powracać jakieś szczegóły rozmowy. We wspomnieniach
odnajdywał, a raczej próbował odnaleźć, jej treść. Dobrze pamiętał, jak mówiła: „Trzeba
pójść w górę, wąską ścieżką i na skarpie będzie stała willa”. Nie, to miał być dom, który
wygląda, jak śmiesznie powiedziała: „jak zawsze stary dom”. Nie ma już nikogo i chyba
nigdy nie było, kto widziałby ten dom, kiedy jeszcze był nowy
. Zaczął uśmiechać się do siebie i
nadal próbował wyciągnąć z pamięci jakiekolwiek pozostałości z jej opowieści: Wiem!
Powiedziała: „Wokół dużo zieleni i góry, wspaniałe, majestatyczne góry”. Może to jest
drogowskaz?


To strzępki opisu cudownego miejsca. Wciąż brakowało tego jednego, jednego słowa.
Nie mógł sobie przypomnieć nazwy miejscowości. Brakowało słowa klucza.


Zaczął myśleć głośno:
– Pomórzcie mi, wszyscy święci!


Bardzo się zdziwił, że właśnie tym sposobem odnalazł klucz do wspomnień. Może
nim otworzyć meandry myśli, które teraz zaczęły układać się w obrazy. Przypomniał sobie:


– Z okna starego domu widać było kościółek św. Idziego.


Był tego pewien. Niczego więcej nie potrzebował.

– Już wszystko wiem!


Nie ma wielu kościołów, którym patronuje opiekun rybaków, pasterzy, rozbitków.
Bez trudu udało mu się odnaleźć miejscowość.


Choć był niemłody i przygarbiony, pomyślał: A czemu by nie spróbować? Pomimo
różnych przeciwności postanowił wyruszyć w poszukiwaniu cudownego miejsca, w którym
wielcy nabierali sił. Miał jechać w jedno konkretne, odległe, a jednak tak bardzo bliskie
miejsce.


Spakowany, przygotowany do drogi wyruszył w swoją podróż nadziei. Tak właśnie o
niej myślał. Po ośmiu godzinach, z kilkoma postojami, był już na miejscu. Zobaczył
kościółek, a z przeciwnej strony dom. Zawsze stary dom. Odetchnął z ulgą. Podjechał pod
wzgórze, niestety, dalej musiał pójść pieszo, by sprawdzić, czy może się tutaj zatrzymać.
Okazało się, że w tym budynku jest pensjonat dla seniorów, pomyślał wtedy: Dom dla zawsze
starych ludzi. Może jestem stary, ale nie przyjechałem tutaj na zawsze, a tylko na chwilę. Nie
wiem, jak długo będę, ale chcę poczuć magię, zobaczyć, czy jest to rzeczywiście dom z
„duszą”. A może się uda?


Kiedy okazało się, że pokój, o którym opowiadała kobieta, jest wolny i w dodatku bez
żadnych ograniczeń terminowych, nie zastanawiał się ani chwili. Mógł zostać tak długo, jak
tylko chciał. Nic nie stało na przeszkodzie oprócz codziennego wspinania się. Ale – pomyślał
jak będę się czuł gorzej, to w ogóle nie będę musiał wychodzić ze swojego pokoju. Mogą
nawet podawać jedzenie do łóżka. Jednak postaram się do tego nie dopuścić
.


– Tak, biorę ten pokój, tylko bardzo proszę o pomoc przy wniesieniu walizki. Sam już
nie dam rady.


Kiedy z gospodarzem wracali już z bagażem, czuł jakiś dziwny spokój, wiedział, że
to, po co przyjechał, stanie się. Nie dopuszczał do siebie w ogóle myśli, że jej słowa mogły
być zmyślone. Gdyby nie była taka sugestywna, nie pamiętałby tej rozmowy przez tyle lat.
Idąc, spojrzał na przepiękny, stojący po przeciwnej stronie budynek. Wolałby być w takich
warunkach, ale przecież przyjechał do konkretnego miejsca i w konkretnym celu.


Co mnie obchodzi jakiś pensjonat dla bogaczy. Przyjechałem do starego, zawsze
starego domu, a moje oczy chcą czegoś innego. Nie będę ich słuchał!
– pomyślał.
Ów pensjonat miał całkiem niezwykłych lokatorów – w domu pracy twórczej
mieszkali prawdziwi artyści.


Dotarł do swojego pokoju, o którym myślał przez całe życie, delikatnie otworzył
drzwi. Gdy klamka ustąpiła, poczuł jakąś ulgę i spokój. Ten pokój, to okno – wszystko było z
nim i Eugeniusz Turzyniecki też, to był kącik jego marzeń i wspomnień. Zawsze wspominał coś, czego nie widział, coś, co zbudował w swojej wyobraźni ze strzępków kobiecych słów.
Było dokładnie tak, jakby nic się nie zmieniło od momentu, gdy pisarz kończył tu powieść.
Może tylko krzesło było nowe i na biurku nie stał już kałamarz. Czuło się tam to coś, czego
nie umiał nazwać. Podszedł do okna i z niepokojem czekał na cud. Ustawiał się tam wieczór
w wieczór, jakby zapomniał o prawach przyrody. Nie zdawał sobie sprawy, że jego
„wietrzenie” ciała budzi niepokój i ciekawość u młodego pisarza, który w „pensjonacie dla
bogaczy” ze zdziwieniem spoglądał na zwalistego, starszego pana w oknie. Zaczęło go to
inspirować, zmienił nawet wątki swojej powieści, aby móc wprowadzić do treści okno z jego
lokatorem.


Kiedy wieczorem, tuż po obfitej kolacji, wychodził na spacer w spokoju popatrzeć na
monumenty natury, jak nazywał piętrzące się ku niebu góry, nie mógł zrozumieć, co facet z
okna tam robi, na co czeka, czego lub kogo wypatruje. Zaczęło go to intrygować. Niestety,
nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi. Postanowił się odprężyć, bo ponoć wtedy się lepiej
myśli. Poszedł na piwo. Nie pomogło. Po wypiciu jednej szklanki zamówił kolejną. Oglądał
opalizację trunku w szkle na tle sztucznego światła, ale nadal nic nie przychodziło mu do
głowy. Powieść już skończył, a dręczącej go zagadki nie wyjaśnił. Czekało go spotkanie z
wydawcą. Żal mu było, że nie rozszyfrował łamigłówki dotyczącej starszego pana, ale był
zadowolony, że nie zmarnował czasu i kolejną, jakże zagadkową, postać mógł wprowadzić do
wątku swojej powieści.


Następnego dnia, tuż po ukończeniu książki, postanowił opuścić pensjonat. Jednak
nocą okropna wichura połamała gałęzie, jedna spadła na jego samochód. Poszedł ocenić
szkody. Idąc w stronę auta, zatrzymał się, by popatrzeć na krwiste i oranżowe jarzębiny,
które, tak jak inne owoce natury, dzisiejszej nocy zerwał halny. Rozsypane jak korale, leżały
na ścieżce, tuż za furtką domu z oknem tajemniczego lokatora. Nie mógł uwierzyć, że tyle
strat narobił jeden halny, zwiastun burzy. Z naturą nie wygramy – pomyślał i odruchowo
spojrzał w górę, w stronę okna, które stało się jego małą obsesją. Zaniemówił. Ze zdziwienia
przetarł oczy, powtórzył ten gest wielokrotnie. Myślał, że coś się z nim stało, że zaczął źle
widzieć, że chyba pomieszał mu się rozum. Mężczyzna stał jak zwykle w oknie, ale nie
wyglądał tak jak zawsze. Był jakiś rozpromieniony, jego sylwetka zdawała się inna, a do tego
wszystkiego jakby mu ubyło lat. Gdyby tego było mało, to zobaczył, że tajemniczy facet
podskakiwał, a jego ręce pokazywały gest Marcinkiewicza.


– Tak, to jest on – powiedział do siebie. – Nie mogę wyjechać, muszę się z nim
zobaczyć, porozmawiać, chcę odkryć tę zagadkę, zrozumieć, jak mogą dziać się takie cuda.
Widziałem go z tego miejsca już niejednokrotnie, zawsze był zgarbiony, a teraz stoi jakby wyprostowany. I ta radość, którą widać z oddali. O co tutaj chodzi? Wprawdzie minęły już
dwa tygodnie, odkąd przyglądam się temu człowiekowi, ale dwa tygodnie i jeden dzień
nikomu nie zaszkodzi. A już na pewno nie mnie. Idę do niego. Musi mi to wytłumaczyć.
Powiem mu, że jest mi to niezbędne do dokończenia książki, bo tak się stało, że jest jednym z
jej bohaterów. Powinno go to przekonać. Idę! Nie odpuszczę. Nic mnie nie zatrzyma.

Gdy dotarł już do pensjonatu, zaczęły targać nim wątpliwości. Ale nie po to szedł, by
zawracać. Od razu udał się do pokoju na górze. Szedł, jakby znał ten dom od zawsze. Coś
bardzo magicznego zaczęło do niego docierać (mężczyzna z okna, gdy odnalazł ten dom, też
miał jakieś nieprawdopodobne odczucia). Jak mam zacząć? – zastanawiał się. Zapukał do
drzwi i nieśmiało nacisnął klamkę. Dopiero teraz przekonał się, że wzrok ma dobry, a
mężczyzna ma niemal całkiem prostą sylwetkę. Był starszym, szpakowatym panem, o
inteligentnych rysach. Przestał być już dla niego zgarbionym dziwakiem, teraz postrzegał go
jako kogoś, kto przyjechał w konkretnym celu.

– Pozwoli pan, że się przedstawię. Nazywam się Turzyniecki.
– Ten Tu-rzy-nie-cki?
– Tak, jestem wnukiem Eugeniusza Turz…


Szpakowaty mężczyzna gestem ręki przerwał dalsze przedstawianie się.


– Wnukiem słynnego pisarza…
– Proszę już nic nie mówić. Zawsze lubiłem czytać książki pana dziadka. Słyszałem,
że tu przyjeżdżał po natchnienie. Przepraszam, powinienem się przedstawić. Nazywam się
Jarosław Biernat, zawsze byłem pod wrażeniem… Ojej, powtarzam się. Przepraszam.
Usiądźmy, proszę. Co pana sprowadza w moje i pańskiego dziadka progi? Mam nadzieję, że
pan wie, że właśnie w tym pokoju powstawały linie ostatniej książki Eugeniusza. Chyba się
pan nie gniewa, że tak się spoufalam, co najmniej jakbym był jego kolegą.


– Nie gniewam się, ależ skąd. Zrobiłem to z całą premedytacją, przyjechałem, aby
pisać jak mój dziadek. Nie podobał mi się ten pensjonat, dlatego zatrzymałem się w tamtym z
lepszymi warunkami – z wanną z hydromasażem, jakby to miało dać mi dar pisania. Dopiero
teraz widzę, że nie o to w tym wszystkim chodzi! Wchodząc po schodach prowadzących do
pana pokoju, zrozumiałem, że to jest miejsce, w których dzieją się jakieś cuda. A ja
siedziałem i pisałem coś, co teraz zmieniłbym w całości, może zostawiłbym wątek, w którym
pan króluje.


– Jak to ja króluję?

– Byłem tak zdziwiony… Może to nie jest dobre słowo, może lepiej, jakbym
powiedział oszołomiony, zszokowany pana codziennym „wietrzeniem” w oknie. Proszę
wybaczyć, nie chciałbym obrazić.


– Ja się nie wietrzyłem, ale dziękuję, pięknie pan to określił. Cóż, jak przystało na
pisarza, a zwłaszcza wnuka kogoś takiego.


– Proszę mi zatem powiedzieć, czemu pan całymi godzinami stał w tym otwartym
oknie i wypatrywał, no właśnie, nie wiem czego. Zdradzi pan tę tajemnicę?


– Oczywiście, mogę powiedzieć. Dlaczego nie? Powinienem zacząć tak jak pisarz, tak
jak przystało na to miejsce, gdzie wciąż jest duch pana świętej pamięci dziadka, tak jak
przystało na to, że pan jest moim gościem. Usiądźmy. To nie będzie długa opowieść. Kiedy
byłem młodym chłopcem, siedziałem nad jeziorem, podeszła do mnie stara kobieta i zaczęła
opowiadać o tym miejscu. W ogóle mnie to nie interesowało, ale byłem, jak to się wtedy
mówiło, „chłopcem z dobrego domu”. Nie słuchałem jej tak, jak powinienem, ale wiem to
dopiero dzisiaj. Dochodziły do mnie jakieś wybiórcze informacje. Dzisiaj nie umiem
powiedzieć, jakim „kluczem” wtedy oddzielałem je od siebie. Część z nich przyswajałem, a
inne eliminowałem. Tak jak to młody, który wolałby zagrać w piłkę, a nie gadać ze starą
babą. Wtedy tak mi się wydawało. Dzisiaj już myślę inaczej. Trzeba słuchać tych, którzy
mają coś do powiedzenia. A ona miała. Początkowo sądziłem, że to jej zmyślenia, teraz
wiem, że mówiła prawdę.


– Co takiego panu powiedziała?


– Co powiedziała? Powiedziała coś, co było ze mną zawsze: „Jak będzie ci źle, jak
będziesz stary, chory, pojedź do willi, gdzie swoją ostatnią powieść kończył Turzyniecki”.
Powiedziała, gdzie stoi dom i że z jego okien widać, jak na drugim wzgórzu majestatycznie
wznosi się kościół św. Idziego. Chyba nie powiedziała majestatycznie, ale pewnie jakiś taki
wyraz, który po latach mogę tak odczytywać. Potem dodała: „Wejdziesz do pokoju, w którym
on pisał, otworzysz okno i będziesz chłonął ten klimat, będziesz czuł spokój, tam zawsze
wszyscy byli bardzo, bardzo szczęśliwi. Będziesz patrzył na tęczę, na klucze łabędzi i
będziesz odpoczywał. Nigdy nie zapomnisz tego miejsca. Tam jest moc, która dodaje sił”.


– Dlatego dzisiaj jest pan taki inny, szczęśliwszy! Ja też widziałem tę tęczę.


– Nie chodzi o znaki na niebie. Tak, dzisiaj jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. Nie
znamy się, ale skoro pan jest jego wnukiem, jestem mu to winien. Czytałem jego książki,
powiedziałbym, od zawsze i teraz, w najtrudniejszym dla mnie okresie, też był ze mną. To
znaczy czułem jego obecność i to coś, czego nie potrafiłem nazwać, kiedy wszedłem do tego pokoju. Myślałem, że to jest to coś, co wy pisarze nazywacie weną. Ale nie, tutaj
rzeczywiście jest jakaś magia: niemożliwe staje się możliwe.


– Przepraszam, co pan ma na myśli?


– Właściwie to jestem tak bardzo szczęśliwy, że mogę powiedzieć.


– Powie mi pan, czego wypatrywał?


– Niczego nie wypatrywałem. Patrzyłem tylko w niebo, bo wiedziałem, że już
umieram.


– Ojej, co ja słyszę?!


– Czekałem na telefon z informacją o wynikach moich badań. Zanim tu przyjechałem,
zostawiłem w klinice oświadczenie, że mogą podać je telefonicznie. Dzisiaj zadzwonili!


– I co? Co powiedzieli?


– Czy ja byłbym taki szczęśliwy? Oczywiście jest wszystko dobrze! Ona miała rację!
Będę mógł choć przez chwilę popatrzeć na swojego syna, wprawdzie jeszcze nienarodzonego,
ale to już za miesiąc… Proszę niczemu się nie dziwić… Kiedy w grę wchodzi miłość, nie
wolno patrzeć na różnicę wieku. Mam młodą żonę…


– S…S…Sy.. na? Jaki ja mam temat na powieść! Nie będzie pan miał nic przeciwko
temu?

Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i minipowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union. Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz laureatka Naji Naaman Literary Prize 2020. Laureatka I miejsca ( kategoria – poezja zagraniczna ) – w konkursie Quando È la Vita ad Invitare za wiersz Być sobą (Włochy, 2019 r.). Wyróżnienie w konkursie Premio Internazionale Salvatore Quasimodo (Włochy, 2019 r.). Nagroda Specjalna we włoskim konkursie I POETI SONO MAESTRALI za wiersz Wycofany (Włochy, 2019 r.)




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *