Legendy polskiego sportu: Legia i Widzew

W latach 90. XX w. Polską ligę piłkarską i emocje kibiców najmocniej rozbudzały mecze dwóch legendarnych klubów: Legii Warszawa i Widzewa Łódź.

Zarówno Legia, jak i Widzew należą do jednych z najstarszych zespołów na ziemiach polskich. Ich tradycje sięgają jeszcze okresu, gdy Polski – na skutek rozbiorów – nie było na mapach świata. Zarówno Warszawa, jak i Łódź, z którymi związane są oba legendarne zespoły, były największymi miastami zaboru rosyjskiego. Oficjalną datą powstania Widzewa jest rok 1910, zaś Legii 1916. (Niektórzy historycy kwestionują te daty, ale to temat na osobny artykuł). Oczywiście po odzyskaniu niepodległości kluby reaktywowano w zmienionych warunkach polityczno-społecznych. I tak do założonej przez żołnierzy-legionistów na Wołyniu Legii nawiązywała warszawska Drużyna Legionowa reaktywowana w marcu 1920 r., a do założonego w Łodzi-Widzewie przez Towarzystwo Miłośników Rozwoju Fizycznego przy zakładach Towarzystwa Akcyjnego Wyrobów Bawełnianych Heinzla i Kunizera Widzewa – Robotnicze Towarzystwo Sportowe Widzew, utworzone w marcu 1922 r.

To właśnie Legia i Widzew zanotowały największe w ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia sukcesy w europejskiej piłce klubowej, jako jedyne z naszych zespołów awansując do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jako pierwsza dokonała tego Legia w sezonie 1995/1996, wygrywając bój o LM z FC Goeteborg. Wyeliminowanie Szwedów zapewniło polskim piłkarzom świetne dochody; już za sam awans europejska federacja wypłaciła legionistom prawie 2 mln dolarów. Klub zdołał wyjść z grupy (wtedy każdy punkt UEFA premiowała 200 tys. dolarów) na drugim miejscu i awansować do ćwierćfinału. W tej fazie pogromcą Legii okazał się Panathinaikos Ateny z Krzysztofem Warzychą w składzie.

Warszawa, 26.10.2011. Mecz pucharu Polski, mecz Legia Warszawa – Widzew Lodz 3:0; n/z (l) Rafal Wolski i (p)Sebastian Radzio.,Image: 429318428, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Tomasz Adamowicz / Forum

W sezonie 1995/1996 to łodzianie mogli świętować mistrzostwo Polski, notując imponującą serię dziewięciu zwycięstw z rzędu. Jesienny mecz z Legią zakończył się remisem, natomiast wiosenny na stadionie wojskowych – triumfem drużyny łódzkiej. Widzew udanie przebrnął przez kwalifikacje do Ligi Mistrzów, a w zbiorowej pamięci kibiców pozostał przede wszystkim niezwykle dramatyczny mecz z Broendby Kopenhaga, odbywający się na stadionie w Danii. Pierwsze spotkanie w Łodzi dało zwycięstwo Widzewowi 2:1. Rewanż niemal do końca zwiastował porażkę Polaków, gdyż rywale w drugiej połowie prowadzili aż 3:0, a do końca meczu pozostawało coraz mniej czasu. Nagle jednak nastąpiło przebudzenie – ze stanu 3:0 w 48. minucie zrobiło się 3:2 w 89! Taki rezultat widzewiacy utrzymali do końca i dzięki bramkom Marka Citki i Pawła Wojtali mogli świętować swój sukces. To właśnie pod koniec tego meczu padły do dziś często wspominane słowa komentatora sportowego Tomasza Zimocha, który – kierując je do tureckiego sędziego – rozemocjonowany krzyczał do mikrofonu: „Kończ pan ten mecz, panie Turek!”.

Występy w fazie grupowej nie dały niestety Widzewowi awansu do dalszych rozgrywek. Łodzianie stoczyli jednak kilka udanych bojów, do których można zaliczyć zwycięstwo u siebie ze Steauą Bukareszt oraz remis – również na własnym boisku – z Borussią Dortmund 2:2. Pozostałe spotkania polski zespół przegrywał, ale podczas rywalizacji w Łodzi z Atletico Madryt dał o sobie znać talent Marka Citko, który strzelił gola z… połowy boiska, co wywołało wśród kibiców niebotyczny entuzjazm. Mecze Legii i Widzewa w piłkarskiej Lidze Mistrzów wspominano jeszcze przez długie lata. Nic jednak dziwnego skoro na kolejny awans polskiego zespołu do fazy grupowej tych prestiżowych rozgrywek czekaliśmy przez… kolejne dwie dekady.

Najbardziej pamiętnym z ligowych spotkań obu klubów był mecz rozegrany w czerwcu 1997 roku na stadionie Legii. Była to przedostatnia kolejka sezonu. Mecz zapisał się w historii polskiej piłki także z innego, pozasportowego powodu. Otóż wówczas właśnie po raz pierwszy wprowadzono obowiązek posiadania identyfikatorów, bez których kibice nie mogliby dostać się na trybuny. Miało to oczywiście na celu maksymalne ograniczenie liczby „kiboli” na polskich stadionach.

Działania te były niezbędne i pilnie wyczekiwane przez piłkarską społeczność. Od dłuższego wszakże czasu walczono z pseudokibicowskim bandytyzmem – lata 90. XX wieku to czas, kiedy na obskurnych, zaniedbanych stadionach nieraz pojawiało się więcej „kiboli” niż prawdziwych kibiców. Policja towarzyszyła fanatykom drużyny przyjezdnej od momentu ich przybycia do miasta, a niekiedy nawet już wcześniej – w trakcie ich podróży – aby zapobiec tzw. ustawkom z kibolami gospodarzy; potem eskortowała na stadion. Przed meczem, w trakcie i po jego zakończeniu często dochodziło do scysji i bójek – zarówno z policją, jak i „szalikowcami” przeciwników. Chuligani bez trudu forsowali prowizorycznie odgrodzone sektory, nacierając na siebie, a jako narzędzie walki służyły im m.in. wyrwane stadionowe ławki. Służby policyjne stosowały wówczas armatki wodne, które studziły emocje rozsierdzonych pseudokibiców. Wszystko to tworzyło obraz daleko odbiegający od dzisiejszej rzeczywistości, gdy na nowoczesnych obiektach mogą bezpiecznie kibicować swoim drużynom i spędzać czas w sportowej atmosferze całe rodziny z dziećmi, dobrze się przy tym bawiąc.

Przed wspomnianym, decydującym o mistrzostwie Polski, meczem w tabeli Widzew prowadził z przewagą jednego punktu nad Legią. W meczu z „wojskowymi” Łodzianie triumfowali 3:2. Pewni siebie, grający na własnym boisku, legioniści doznali szoku. W najczarniejszym scenariuszu nie mogli przewidywać takiego rozwoju wydarzeń. Na starym stadionie przy ul. Łazienkowskiej w sektorach zajmowanych przez kibiców wojskowych zaległa grobowa cisza… „Końcówka godna Hitchcocka” – tak zatytułował pomeczowe sprawozdanie fachowy tygodnik „Piłka Nożna”.

Trzeba podkreślić, że wpływ na dekoncentrację piłkarzy Legii miało pewne zupełnie niecodzienne zdarzenie. Oto na pięć minut przed końcem meczu kontuzji nabawił się jego główny arbiter – Andrzej Czyżniewski z Gdańska, przez co musiano na pewien czas przerwać grę. Po jej wznowieniu Legia nie kontrolowała już przebiegu wypadków. Czyżniewski, który był opatrywany przez lekarzy obu drużyn, mimo bólu postanowił kontynuować sędziowanie meczu do końca.

W ostatniej kolejce zarówno Legia, jak i Widzew wygrały swoje pojedynki, co oznaczało, że mistrzem Polski w sezonie 1996/1997, po raz drugi z rzędu, została drużyna z Łodzi. Kolejność na pierwszych dwóch miejscach była więc identyczna jak przed rokiem.

Na temat owianego legendą meczu obu ówczesnych hegemonów krążyły różne opinie, także głoszące, że mecz został po prostu sprzedany. Nigdy jednak nikomu w tej sprawie niczego nie udowodniono, a z dużej klasy i możliwości Widzewa zdawali sobie sprawę wszyscy. Jego trener Franciszek Smuda zbierał liczne komplementy i coraz częściej w środowisku piłkarskim mówiło się o tym, że może on niebawem przejąć kadrę narodową. Ostatecznie jednak tak się nie stało – otrzymał swoją szansę dopiero wiele lat później.

Sukcesy międzynarodowe obydwu legend polskiej piłki nie ograniczały się oczywiście tylko do lat 90. XX wieku. Na przestrzeni 95-lat istnienia krajowej ligi wielokrotnie było o nich głośno. W latach 80. Widzewiacy grali przecież w półfinale Ligi Mistrzów oraz dwukrotnie w 1/8 Pucharu UEFA, a legioniści w 1970 r., podobnie jak Widzew, w półfinale Ligi Mistrzów. Porównywalne osiągnięcia były udziałem jedynie kilku innych zespołów, działo się to jednak również w bardzo odległych czasach, sięgających końca lat 60., 70. oraz początku lat 90. Należy tu wymienić dokonania Górnika Zabrze (ćwierćfinalista Ligi Mistrzów oraz finalista Pucharu Zdobywców Pucharów), Ruchu Chorzów (ćwierćfinalista Ligi Mistrzów i ćwierćfinalista Pucharu UEFA) oraz Lecha Poznań (1/8 finału Ligi Mistrzów).

Ostatnim dostrzegalnym na arenie europejskiej wynikiem polskiego zespołu jest awans Legii do fazy grupowej Ligi Mistrzów w 2016 r. Niestety, obserwując dzisiejszy poziom ekstraklasy, trudno być optymistą i sądzić, że któraś drużyna będzie w stanie w najbliższych latach choćby powtórzyć to osiągnięcie.

Tekst Krzysztof Szujecki, polski historyk sportu, specjalizujący się w dziejach współczesnego ruchu sportowego. Autor książek, m.in. kilkutomowej „Historii Sportu w Polsce” ,”Encyklopedia igrzysk olimpijskich” czy „Życie sportowe w PRL”

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

: DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *