Legendy polskiej muzyki: Irena Santor

Dziewczyna z „Mazowsza”, która stała się supergwiazdą polskiej estrady. Uwielbiana po obu stronach Atlantyku. W cyklu „Legendy Polskiej Muzyki” dr Wiesław KOT pisze o Irenie Santor.

Urodziła się w 1934 r. jako Irenka Wiśniewska i od dziecka przykuwała uwagę dorosłych swoim śpiewem. A śpiewała od razu za „honorarium”, bo gdy jako mała dziewczynka z Solca Kujawskiego biegła do sklepiku niedaleko domu, zawsze pytała sklepikarza, czy może zaśpiewać. Gdy ten pozwalał, wykonywała utwór Świeci księżyc, słońce grzeje, do kochania serce mdleje – i za to dostawała lizaki, lody, czasami balonik.

Hej, przeleciał ptaszek…”

Kiedy podrosła, zgłosiła się na przesłuchanie do Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”, głównie dlatego, że podobały się jej kolorowe sukienki dziewcząt, które tam występowały. Szef zespołu Tadeusz Sygietyński stwierdził po przesłuchaniu kandydatki, że od tego dnia będzie miała w zespole sześćdziesięciu wrogów i czterdziestu przyjaciół. Ci wrogowie to były dziewczęta z chóru, które śpiewały gorzej od niej. A czterdziestu przyjaciół to oczywiście chłopcy z zespołu, którym na pewno spodoba się ona sama i jej głos. Sygietyński miał oko do takich młodych talentów. Po wojnie jeździł po wsiach i pytał księdza czy organistę, czy nie znają jakichś uzdolnionych muzycznie dzieci. Zabierał je do Karolina pod Warszawą – razem z piosenkami, które przywoziły „z terenu”. Dopracowywał je, szlifował i tak powstawał repertuar Zespołu Pieśni Tańca „Mazowsze”, znany Polonii na całym świecie. Co ciekawsze talenty Tadeusz Sygietyński prezentował gościom, na przykład poecie Julianowi Tuwimowi, który zdziwiony pytał: „Czy to możliwe, że pani pasała krowy?”, „Nie, proszę pana – odpowiedziała dziewczyna – gęsi”.

Mazowsze znane było Polonii na całym świecie. Nie tylko zresztą Polonii. W Chinach w 1953 r. „Mazowsze” koncertowało dla samego Mao Tse-Tunga, w pustej sali, gdzie on – jedyny widz – siedział na środku.

Kiedy trafiały się talenty muzyczno-aktorskie, Sygietyński sam wysyłał dziewczęta do szkoły dramatycznej. Tak stało się z Lidią Korsakówną, która później zagrała w filmie Przygoda na Mariensztacie. Ponieważ Lidia nie miała dostatecznie dobrego głosu, więc w jej piosence z filmu, znanej do dzisiaj, Jak przygoda, to tylko w Warszawie, podkłada głos Irenka Santor.

Slupca, 06.03.2015. Koncert Ireny Santor w ramach cyklu „Ikony polskiej piosenki”, polaczony ze swietowaniem Dnia Kobiet. Wokalistka wykonala zarowno utwory ze swoich nowych plyt, jak i szlagiery. Wystep zostal nagrodzony owacja na stojaco.,Image: 428194039, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Dawid Tatarkiewicz / Forum

„Tych lat nie odda nikt”

W 1959 r. Irena Santor odeszła z „Mazowsza”, by stać się solistką, co ją zresztą ogromnie tremowało. Kiedy w Filharmonii Warszawskiej śpiewała podczas uroczystej gali z okazji święta państwowego swój wielki ówczesny adresowany do Polonii przebój Powrócisz tu – z wezwaniem, by wracała do kraju – po prostu zapomniała tekstu. Przeprosiła słuchaczy, zaśpiewała co innego.

I to się ciągnęło, przed występami ciągle miała ataki paraliżującej tremy. Na scenę trzeba ją było dosłownie wypychać. Mimo to wpadła w oko i ucho Władysławowi Szpilmanowi, szefowi działu muzyki lekkiej w Polskim Radiu, który dawał jej coraz więcej swoich piosenek: Pójdę na Stare MiastoTych lat nie odda niktNie ma szczęścia bez miłości.

Równolegle nieustannie się uczyła, na przykład u wielkiej diwy operowej Wandy Wermińskiej, „Bogini opery”, jak ją nazywano. Kształciła się też u własnego męża Stanisława Santora, który był koncertmistrzem Orkiestry Polskiego Radia. Mąż – skrzypek – wychodził do drugiego pokoju, brał do ręki jeden z instrumentów, które miał w domu, i kazał jej zgadywać przez ścianę, na którym właśnie gra i który wypada lepiej.

Marzyła, by śpiewać piosenki z Kabaretu Starszych Panów, tak jak Barbara Krafftówna. No i pewnego dnia stał się cud, bo dostała do wykonania Walc Embarras panów Przybory i Wasowskiego, wygrywając nim pierwszy Festiwal w Sopocie w 1961 r. Dyrygent Stefan Rachoń mawiał o Irenie: „Głos piosenkarza jest jak instrument. Może to być zwykły egzemplarz fabryczny, a może i Stradivarius. Głos Ireny Santor to właśnie Stradivarius. Szlachetna, piękna barwa”.

Ruszyła w trasy koncertowe, występując także za granicą dla Polaków na emigracji. Szlak wiódł najczęściej do USA, Kanady. Takie tournée trwały czasami sześć, osiem tygodni, z dwutygodniową przerwą w Nowym Jorku. Kiedy pojawiła się w Stanach, zyskała tytuł najpopularniejszej pieśniarki roku 1965, wybranej przez słuchaczy programu radiowego Roberta Lewandowskiego w Chicago. Polonia amerykańska przychodziła na koncerty także dlatego, że później mogła się sfotografować ze swoimi idolami. A to w Chicago było bez porównania łatwiejsze niż na przykład w Łęczycy, Sochaczewie czy w Nowym Targu.

Irena Santor koncertowała na licznych zagranicznych festiwalach piosenki, ale też w kraju – wielokrotnie występowała w Opolu. Po raz pierwszy w 1966 roku. Zmusił ją do tego kompozytor Piotr Figiel, który zagrał jej piosenkę Powrócisz tu i oświadczył, że musi się szybko jej nauczyć, bo festiwal w Opolu już za tydzień. Spanikowaną i stremowaną dziewczyną zaopiekowała się wtedy starsza koleżanka Anna German, która spokojnie tłumaczyła jej, że nie warto się denerwować, bo i tak wypadnie świetnie.

Grała też w kabarecie. W jednej z takich scenek zagrała nawet córkę Hanki Bielickiej, a jej narzeczonym był – Marek Perepeczko. Zaproszono ją nawet do filmu: z ówczesną gwiazdą Polą Raksą zagrała w filmie muzycznym Stanisława Barei Przygoda z piosenką. Chociaż film okrzyknięto przeraźliwym kiczem, pozostał z niego jeden wielki przebój – Każda miłość jest pierwsza. Z tamtych lat i z tamtych koncertów zapamiętał ją Wojciech Młynarski: „Inne koleżanki narzekały – i słusznie! – na różne mankamenty i kłopoty: a to garderoba za mała, za zimno, a to światło nie takie jak trzeba itp. Irena – nigdy!”.

„Miło wspomnieć”

Pani Irena miała wiele interesujących przygód ze swoimi fanami. Kiedyś taksówkarz spytał ją, czy nie jest przypadkiem Ireną Santor. Kiedy potwierdziła, dodał: „W telewizji jest pani o wiele ładniejsza”. Kiedy jednemu z wielbicieli wysłała zdjęcie, zjawił się u niej w domu z bukietem kwiatów. I z deklaracją, że jednak weźmie ją za żonę, ponieważ jej zdjęcie zrozumiał jako oświadczyny. Inny z kolei pisał do niej w liście: „Mam 16 lat i kocham się w Pani już od niepamiętnych czasów. Wiem, że wszystkie artystki są zepsute i rozpustne, ale mnie to wcale nie przeszkadza. Nawet tym lepiej. O małżeństwie i tak na razie nie może być mowy”.

Ma poczucie humoru i dystans do siebie, co słychać i widać w wielu wywiadach z nią. Pod koniec kariery tak podsumowała pracę na estradzie: „Za symbol mojej pracy uważam grzałkę – zwykłą, małą elektryczną grzałkę. Wyjeżdżając na koncert, można zapomnieć o nutach – muzycy mogą grać na pamięć; można zapomnieć kostiumu – w ostateczności można wystąpić w prywatnej sukience; ale o grzałce zapomnieć nie można pod żadnym pozorem. Tego przedmiotu nic nie zastąpi. Artysta estradowy bywa w różnych opałach, a wtedy pocieszeniem jest łyk kawy czy herbaty. A co nam to umożliwi? Grzałka. Estradowcom powinno się wręczać Nagrodę Grzałki”.

Chociaż z regularnych koncertów i życia artystycznego wycofała się oficjalnie w 1991 r., w kolejnych latach wydała jeszcze kilka płyt (ostatnią w 2014 r.) oraz nie stroniła od pojawiania się w programach telewizyjnych czy na koncertach okolicznościowych, szczególnie tych organizowanych w Opolu.

Tekst Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *