Zbigniew Cybulski, czyli James Dean z Armii Krajowej

Pierwszy, który upomniał się o pokolenie AK, pierwszy polski „aktor filmowy”, pierwszy idol powojennego kina. 3 listopada minęła 95. rocznica urodzin Zbigniewa Cybulskiego.

Do polskiego filmu i do rodzimej historii wszedł szturmem – rolą Maćka Chełmickiego w filmie Andrzeja Wajdy Popiół i diament (1958). Na ekranie widać niewielkie miasteczko gdzieś w Kieleckiem, w którym 8 maja 1945 roku megafony ogłaszają koniec wojny. A niedawny powstaniec warszawski przy kontuarze baru w nocnym lokalu podpala szklaneczki spirytusu dla kolegów, którzy padli na barykadach. W końcu – dostaje ataku histerycznego śmiechu. Doskonale wie, ile warte jest życie „żołnierzy wyklętych” tuż po wojnie. Polska zakochała się w tej scenie. Przystojny i czarujący chłopak wspomina kumpli, którzy padli. A niebezpiecznie było o nich wspominać. Ciała wielu spoczywały w anonimowych grobach, które i dziś odnajdujemy z trudem. Nareszcie ktoś się o to stracone, akowskie pokolenie upomniał! W roku 1958 – po latach stalinowskiego zakłamania – ta scena i tak była jak haust świeżego powietrza.

1959. Kadr z filmu „Pociag” w rezyserii Jerzego Kawalerowicza, n/z Zbigniew Cybulski.,Image: 429023277, License: Rights-managed, Restrictions: *** Model Release: no, Credit line: archiwum Filmu / Forum

A ów Maciek Chełmicki trafiał nie tylko do pokolenia AK. Imponował także młodszym. A to dlatego, że w jednej postaci umiejętnie połączył wszystko, co było najlepsze w powstańcu warszawskim i w warszawiaku czasu odwilży roku 1956. Bo przecież gdyby się trzymać prawdy historycznej, Cybulski powinien w filmie nosić burą, za szeroką jesionkę do kolan. Na głowie kapelusz, niżej bryczesy – do konnej jazdy. Buty – oficerki. Tymczasem on włożył amerykańską kurtkę wojskową. Skąd wziął taką w maju 1945 roku, tuż po przejściu frontu na jakiejś zapadłej prowincji? A jego spodnie? Wąskie, obcisłe, przypominające krojem dżinsy? Przecież powstańcy dżinsów nie nosili. A te okulary? Ciemne, ale to nie są plastykowe szkła przeciwsłoneczne. To przyciemniane okulary korekcyjne. W 1945 roku jeszcze takich nie było. A już nie nosiłby ich powstaniec, który przekradał się kanałami. Ale też kiedy Zbyszek zagrał w tych czarnych okularach, następnego dnia o takie okulary rozpytywały w sklepach miliony nastolatków.

Mistyfikacja się udała. Reżyser Wajda i aktor Cybulski po prostu zaryzykowali: przebrali filmowego akowca w strój bikiniarza z połowy lat 50. W strój młodego człowieka, który buntuje się, ale dziesięć lat po wojnie – teraz przeciw opresji komunistycznej. Ale nie tylko: on w tej kurteczce wygląda jak James Dean, amerykański idol tamtych lat. Z tą różnicą, że Dean chodził w kurteczce w kolorze czerwonym. I to ostatecznie James Dean płacze po naszych akowcach.

Zresztą Dean z jeszcze jednego powodu. Cybulski jako pierwszy polski aktor był aktorem filmowym w pełnym znaczeniu tego słowa. Kiedy kończył krakowską Szkołę Teatralną, profesorowie byli zrozpaczeni: on nic nie umie. To znaczy nie umiał chodzić, jakby połknął kij, bo taka wówczas panowała konwencja na scenie, stawiał normalne kroki, zamiast drobić, bo scena jednak bywała mała. Nie umiał tysiąca sztuczek teatralnych. Ale za to posiadł tę jedną, najważniejszą umiejętność: wiedział, jak grać do kamery. I to dlatego on jeden w Popiele i diamencie – gra. Inni aktorzy wyglądają przy nim jak manekiny.

Dla młodszej generacji Zbyszek był zatem polskim odpowiednikiem Jamesa Deana: człowiekiem wolnym, nieulegającym zgrzebnym obyczajom zaczynającej się właśnie epoki gomułkowskiej z jej „małą stabilizacją”. Dla samego Cybulskiego symbolem tej wolności był motocykl „Jawa” – marzenie milionów jego rówieśników. Kiedy mu go skradziono, Cybulski dał ogłoszenie do gazety: „Chłopaki, oddajcie mi motor”. Odstawiono go następnego dnia z bukietem kwiatów i karteczką: „Zbyszku, przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że to twój”.

Zresztą aktor inspiracji dla swej sztuki szukał nie w podręcznikach, lecz w życiu codziennym. Pewnego razu pozwolił się łódzkiej milicji zamknąć w areszcie, aby poznać obyczaj drobnych przestępców. I to procentowało.

Poza tym aktor Cybulski grał szeroko, z rozmachem, jak to Kresowiak – jego rodzina wywodziła się wszak z Pokucia. Wojna ich rozproszyła – odnaleźli się dzięki Czerwonemu Krzyżowi i osiedli w Dzierżoniowie na Dolnym Śląsku. Stąd Zbyszek wywędrował po maturze do szkoły teatralnej w Krakowie, potem do kabaretu Bim-Bom w Gdańsku, do wytwórni filmowych Warszawy i Wrocławia. Te kabaretowe doświadczenia w pełni wykorzystał w jednym z najpiękniejszych polskich romansów ekranowych, czyli w filmie Do widzenia, do jutra (1960, reż. Janusz Morgenstern). To był film o miłości niemożliwej. Bo Jacek jest reżyserem studenckiego teatrzyku, a Margueritte jest córką francuskiego konsula w Gdańsku. Dzieli ich wszystko: narodowość, pochodzenie, język, tradycja. A przede wszystkim dzieli ich „żelazna kurtyna”. Zaczyna się od tego, że Jacek ofiaruje się oprowadzać piękną cudzoziemkę po urokach Gdańska. Niewiele ich na razie, bo miasto dźwiga się z ruin, ale oni wolą tego nie widzieć. Spacerują niby po uliczkach, po plaży, po posadzce kościoła Mariackiego, ale tak naprawdę jest to spacer w zupełnie innym miejscu i czasie. To nie Gdańsk, nie Sopot, to umowne miasto zakochanych, po którym chodzi się zawsze kilka centymetrów nad brukiem. Jackowi cały czas towarzyszy przeczucie, że zamieszkał w bajce. A każda bajka musi się skończyć. Konsul z rodziną wyjeżdża z Gdańska. Nie będzie więc ani „do widzenia”, ani „do jutra”.

Ta konkluzja zaczynała, niestety, dotyczyć samego aktora. Rodzime kino wiedziało doskonale, że ma w jego osobie wyjątkowy diament, tylko nie umiało go oszlifować. Nikt nie miał pomysłu: na kolejną postać w jego wykonaniu, na kolejnego Maćka po tym z Popiołu i diamentu. W rezultacie proponowano mu rolę za rolą, ale z reguły były to postacie sztampowe. Reżyserom zaś zależało, aby Cybulski tylko pokazał się w ich filmie, bo to przyciągnie widownię do kin. Zagrał aktora-kabotyna, który nie umiał się pogodzić z tym, że wojna odebrała mu publiczność (Jak być kochaną, 1962). Także warszawiaka w komedii przedrzeźniającej domorosłą niekiedy okupacyjną konspirację (Giuseppe w Warszawie, 1964), a w filmie kryminalnym Zbrodniarz i panna (1963) wcielił się nawet w kapitana Milicji Obywatelskiej.

Z każdym rokiem Cybulski rozumiał coraz wyraźniej, że rola na miarę Maćka Chełmickiego nie jest mu już pisana, że rozmienia się na drobne. Jedyną udaną próbą zawrócenia z tej drogi był udział w superprodukcji historycznej, czyli Rękopisie znalezionym w Saragossie (1964, reż. Wojciech Jerzy Has). Zagrał tu postać kluczową, osiemnastowiecznego szlachcica hiszpańskiego zaplątanego w wielką historię – kapitana gwardii walońskiej Alfonsa van Wordena. To była udana próba odklejenia się od pozycji starzejącego się konspiratora i epizodysty. I – jak w Popiele i diamencie widownię hipnotyzowały jego ciemne okulary, tak teraz ich brak ogromnie mu pomógł. To, że widział przed sobą tylko rozmazane kształty, spowodowało, że grany przez niego bohater był w całej historii zagubiony dokładnie tak jak należało.

Istniała więc szansa na to, że Cybulski po raz kolejny znajdzie w kinie miejsce godne własnego talentu. I właśnie wtedy zdarzyło się najgorsze. „W prawie każdym filmie, w którym grał, Zbyszek wskakuje do jakiegoś pociągu, ciągle jest spóźniony, ciągle coś dogania” – wspominał brat aktora.

Ten jeden raz nie udało mu się wskoczyć do wagonu na czas. Zbigniew Cybulski zginął 8 stycznia 1967 roku pod kołami pociągu na wrocławskim dworcu. Znaleziono przy nim srebrną plakietkę z wygrawerowanym wizerunkiem Matki Boskiej z Lourdes. Była to pamiątka po ojcu z czasów jego walki we francuskim ruchu oporu. A także gruntownie zaczytaną książeczkę do nabożeństwa.

Tekst Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *