Wojenna tułaczka najcenniejszych wawelskich skarbów

Wawelskie arrasy, choć nie zostały skradzione przez Niemców w czasie II wojny światowej, mają swoją długą wojenną historię. Uciekały węglową galerą, razem z polskim rządem trafiły do Rumunii, potem do Francji, wreszcie, na wiele lat, do Kanady. To cud, że większość królewskiej kolekcji udało się zachować i mogą ją podziwiać kolejne pokolenia Polaków.

Kiedy król Zygmunt August zlecał niderlandzkim artystom wykonanie ozdobnych gobelinów nazywanych arrasami, jego potrzeba nie była fanaberią, ale raczej towarzyską koniecznością. W jego czasach nie było w Europie królewskiej czy cesarskiej stolicy, której nie zdobiłyby te wyszywane jedwabiem i złotymi nićmi wełniane dzieła sztuki.

.

Foto DlaPolonii.pl

Największe arrasy przybyły na Wawel w połowie XVI wieku. Mająca 42m2 „Szczęśliwość Rajska” trafiła do sypialni króla Zygmunta Augusta po jego ożenku z Katarzyną Habsburżanką. W sumie w latach 1550-1560 przywieziono z Brukseli ok. 160 dzieł, ich wykonanie przypisuje się Willemowi i Janowi Kempeneerom i Janowi van Tieghenowi a projekty Michielowi Coxcienowi, nazywanemu ,,Rafaelem Flamandii”. Polska kolekcja była wyjątkowo duża i wyjątkowo droga – zachowany do czasów obecnych rachunek z 1560 roku dotyczy kwoty 12 tys. florenów, dla porównania – sprzedana dwa lata wcześniej wieś Borzysławice kosztowała 186 florenów. Król Zygmunt August miał nawet rozkazać, by po jego śmierci wszystkie rachunki za arrasy zostały spalone.

Bez względu jednak na wydatki, królowi udało się skompletować jedną z największych kolekcji płócien na świecie, a Rzeczpospolitej – co istotniejsze – utrzymać ją w kolejnych wiekach, mimo wielu zawirowań historycznych. Traktowano je jak prywatną własność, król Jan Kazimierz zastawił u gdańskich mieszczan po swojej abdykacji i Sejm musiał je wykupić, caryca Katarzyna zabrała po III rozbiorze do swojej siedziby w Gatczynie koło Petersburga i rozkazała niektóre przyciąć, by zmieściły się w nowych wnętrzach. Z Rosji do Polski arrasy wróciły dopiero na mocy Traktatu Ryskiego w 1921 roku.

Mimo wszystko udała się rzecz wyjątkowa – z królewskiego zbioru do naszych czasów udało się zachować 136 prac, choć w czasie ich drugo-wojennej wędrówki było wiele okazji, by zostały zniszczone lub zagrabione przez Niemców.

Już od początku 1939 roku gorączkowo rozmawiano o scenariuszach ewentualnej ewakuacji wawelskich zbiorów na wypadek wojny, choć do ostatniej chwili trzymano się nadziei, że do wojny nie dojdzie. Kiedy Niemcy jednak napadli na Polskę 1 września, wiadomo już było, że 25 cynowych skrzyń zawierających najcenniejsze zabytki polskiej państwowości – Szczerbiec, insygnia królewskie, hetmańskie buławy, zbroje chorągwie, wyroby złotnicze i dzieła sztuki a także rulony z arrasami muszą natychmiast opuścić Kraków. Początkowo planowano ich wywózkę koleją do Lwowa, jednak Niemcy zbombardowali linie kolejowe, a na ciężarówki czy inny transport nie było co liczyć, bo cały sprzęt zaangażowano do działań obronnych. Cudem załatwiono wiślany galar węglowy, który można było wykorzystać do przetransportowania ładunku do Sandomierza, by następnie, przez Jarosław, dostarczyć go do Lwowa. Wraz z cennymi zabytkami Wisłą popłynęli też ich wawelscy opiekunowie i członkowie ich rodzin, w sumie ponad 80 osób. Udało się im uciec z Krakowa w ostatniej chwili, już kilka dni później na Wawelu byli Niemcy.

Poruszający się z minimalną prędkością galar, w obawie przed bombardowaniem płynął nocami, nie miał jednak szans zacumować w Sandomierzu, bo na tamtejszą stację kolejową spadły bomby i droga do Lwowa została odcięta. Popłynął dalej, na przedmieścia Kazimierza Dolnego, skąd po 17 września zarządzono jego wywózkę do Rumunii, w ślad za ewakuującymi się tam polskimi władzami.

Wawelskie skrzynie przeleżały tam w nie najlepszych warunkach do listopada, w tym czasie kilka z nich zamokło i odbarwiło się. Kiedy Rumunia przystąpiła do wojny po stronie państw Osi, podjęto decyzję, by zabytki wysłać do Francji, a kiedy i tam zrobiło się niebezpiecznie, po ogłoszeniu kapitulacji i wejściu Niemców do Paryża, londyński rząd porozumiał się z Kanadą, by polskie skarby popłynęły za Atlantyk.

Była to najlepsza z możliwych decyzji, bo trafiły tam w dobre ręce i były odpowiednio przechowywane w kanadyjskim archiwum państwowym. Po zakończeniu wojny Kanadyjczycy zwlekali z ich przekazaniem władzom komunistycznym w Polsce. Dopiero po odwilży 1956 roku, kiedy relacje polsko-kanadyjskie unormowały się, rozpoczęto transportowanie wawelskich zbiorów. Była to skomplikowana operacja – ładunek wyceniano wówczas na 60 mln dolarów, transport ubezpieczały firmy asekuracyjne z wielu krajów.

Pierwsze skrzynie z zabytkami przypłynęły w 1958 roku, ostatnie dzieła, m.in. właśnie arrasy dotarły na Wawel w 1961 roku. Mamy ich w sumie 137, co stanowi największą kolekcję na świecie. 34 arrasy z królewskiej kolekcji znajdują się w Ermitażu w Sankt Petersburgu i raczej nie ma obecnie szans, by była szansa na ich odzyskanie.

Tekst Jolanta Pawnik, dziennikarka i content menedżerka, autorka książek genealogicznych. Interesuje się historią, w swoich tekstach chciałaby przywrócić pamięć o ludziach, którzy tworzyli  polską naukę i kulturę.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2023 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło: DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *