Odszedł Maciej Damięcki, ukochany aktor trzech pokoleń

Urodzony w rodzinie aktorskiej grę dla publiczności opanował już od najmłodszych lat. Polska pamięta go ze wspaniałych ról teatralnych i filmowych, także we współczesnych produkcjach. Wybitny aktor Maciej Damięcki zmarł 17 listopada 2023 r.

Blisko sceny i ekranu był od zawsze. Jego rodzice, oboje aktorzy, Irena Górska-Damięcka i Dobiesław Damięcki, zabierali małych synków, Damiana i Macieja, w długie trasy, bo nie mieli z kim ich zostawić. Bywały z tym problemy, bo dzieciaki nie do końca orientowały się w zasadach przedstawienia teatralnego. Miały przykazane, by siedzieć za kulisami, patrzeć jak rodzice pracują i pod żadnym pozorem nie wchodzić na scenę. Ale pewnego wieczoru mały Damian nie oparł się pokusie, gdy pani suflerka po drugiej stronie kulis pokazała mu rurkę z kremem. Wpatrzony w ciastko sprintem przebiegł scenę na ukos. Za nim pobiegł Maciek, ale oślepiony reflektorami stracił orientację i wpadł do kanału dla orkiestry. Wywiązało się nieziemskie zamieszanie. W rezultacie chłopcy przeprosili widownię grzecznie szastając nóżką na scenie i za to dostali pierwsze w swym życiu brawa. 

Kiedy bracia podrastali i zaczęli chodzić do szkoły, zabieranie ich w trasy stało się niemożliwe. Musieli sobie radzić sami, ale pozbawieni nadzoru rodzicielskiego szybko schodzili na złe drogi. Szczególny talent miał do tego Maciej, który postanowił w codziennym życiu zastosować sztuczki, jakie podpatrzył u aktorów teatralnych. Kłamał jak z nut, potrafił odgrywać nawet całe etiudy aktorskie na przykład wtedy, gdy „spalony” w jednej szkole skutkiem nieustannych wagarów, przeniósł się na własną rękę do innej. Rzecz się wydała, gdy ta wcześniejsza szkoła wystosowała oficjalne pismo, gdy okazało się, że uczeń po prostu zaginął. Rodzice bywali więcej niż wyrozumiali, nie wymagali bynajmniej, by synowie byli prymusami. Maciej wymógł nawet na mamie by sporo kartek podpisała mu in blanco, by on – na przykład w sytuacji zapowiedzianej klasówki – mógł wypisać sobie zwolnienie. To miał być uczciwy kompromis. 

Kariera aktorska Macieja, a i jego życie, zawisło na włosku, zanim jeszcze się na dobre zaczęła. Chłopca, który wywodził się z rodziny aktorskiej, chętnie wpisano do obsady ekranizacji powieści Janusza Korczaka „Król Maciuś Pierwszy” (1957). Już miał stanąć przed kamerą, gdy przyjrzała mu się charakteryzatorka, która uważnie ogląda twarze aktorów. Zauważyła, że poniżej grdyki, gdzie wszyscy mamy dołek, Maciej nosi znaczne wypiętrzenie. Więc szybka wizyta u lekarza i nieubłagana diagnoza – rak, w dodatku złośliwy. To, przy ówczesnym stanie polskiej medycyny oznaczało wyrok. Na szczęście producentom filmu udało się wpisać w koszty wysłanie małego aktora, ponoć szczególnie ważnego dla filmu, na operację do Szwecji. To uratowało mu życie, choć lekko uszkodziło struny głosowe. Właśnie przy chorobie strun głosowych rodzice obstawali i do końca nie informowali dziecka, co mu naprawdę grozi. „Dlatego często powtarzam, że aktorstwo uratowało mi życie” – mówił po latach Damięcki. 

.

Maciej Damięcki FOT Krzysztof Kuczyk Forum 0427195690

.

W rezultacie w filmie Maciej zadebiutował jako dwunastolatek w „Tajemnicy dzikiego szybu” (1956) u boku samego Gustawa Holoubka. Była to historia wywiedziona jeszcze z literatury socrealistycznej. Ogromnie popularny wśród młodzieży pisarz Edmund Niziurski tak przerobił swą powieść „Księga urwisów”, że w scenariuszu chodziło tylko o poszukiwanie przez chłopców „imperialistycznego szpiega” w starej kopalni. W filmie zagrał Maciej, ale też jego starszy brat Damian (często brano ich za bliźniaków). By uniknąć zarzutu protegowania dzieci z rodziny aktorskiej, jednemu z chłopców w napisach kazano zmienić nazwisko. Padło na Macieja, więc wystąpił pod panieńskim nazwiskiem matki jako Mateusz Górski. 

Kiedy nadszedł „wiek męski”, okazało się, że świat sceny i garderoby, to był jedyny świat, który bracia Damięccy naprawdę znali i nie wyobrażali sobie życia gdzie indziej. Maciej ukończył więc studia aktorskie w 1966 roku i od razu dostał bardzo prestiżowy angaż w warszawskim Teatrze Dramatycznym. To był skok na głęboką wodę, bo na scenie stawał obok ówczesnych tuzów: Holoubka, Zapasiewicza, Szczepkowskiego.

Doświadczenia ze śmiertelną chorobą spowodowały, że aktor niechętnie wracał do przeszłości, za to zachłannie czerpał radość z każdego nowego dnia. Do legendy przeszły choćby jego wizyty w Teatrze Polskiego Radia, gdzie dopiero, gdy zgasła czerwona lampka sygnalizująca koniec nagrania, aktor dawał prawdziwy popis dowcipu. Nikt jak on nie potrafił interpretować najnowszych kawałów, przyniesionych „z miasta”. Lubił też śmiać się z samego siebie. Kiedy w „Stawce większej niż życie” (1968) zagrał młodego gorliwca z Hitlerjugend, od jakiegoś pijaczka dostał w dziób na łódzkiej ulicy. Początkowo myślał, że oberwało mu się za „hitlerowską gębę”, ale pijak okazał się bokserem-kolekcjonerem, bo stwierdził z satysfakcją: „Jeszcze nigdy nie dałem w mordę aktorowi”. I kiedy już włączył ten „okaz” do swojej kolekcji, zaprosił Damięckiego na pojednawczą wódkę. Ale występ w tym więcej niż popularnym serialu zapisał się w jego życiu daleko mocniej niż by na to wskazywał łódzki incydent. „Ten serial stał się moją wizytówką na długie lata i otworzył mi drzwi do kolejnych produkcji. Ludzie do dziś wspominają tę moją rolę” – podsumowywał. A potem nastąpiły kolejne: w „Rzeczpospolitej babskiej” (1969), „Tajemnica Enigmy” (1979), „Rozmowy kontrolowane” (1991). 

Z czasem karierę rozwijał coraz szerzej, zwłaszcza w telewizji. Młodsi z nas pamiętają Macieja Damięckiego z seriali „Pensjonat pod Różą”, „Kryminalni”, „Czas honoru”. Szczególnie ukochały go dzieci, gdy prowadził program „Pora na Telesfora”. Udzielał się także na estradzie. W latach 80. ubiegłego wieku, krótko po stanie wojennym, w Sali Kongresowej prowadził pewnego dnia program dla dziecięcej widowni. Scenariusz przewidywał, że dzieci powiedzą swoje ulubione wyliczanki. Z widowni zgłosił się chłopczyk, stanął przed mikrofonem i wypalił: „Mikser, mikser, salaterka, nie lubimy wujka Gierka, jak zabierze nam kotlecik, podpalimy komitecik”. 

Chłopczyk komitetu nie podpalił. Za to Maciej Damięcki podpalał ludzkie serca. I to jak!

Tekst Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą  2021-22 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *