Zamiast niedzielnych ravioli in brodo, zajęcia w szkole polskiej gdzieś we Włoszech – zapiski rozmów z Polkami mieszkającymi w Italii

W zamierzeniu Ewy Trzcińskiej, dziennikarki naszej Redakcji – Polki w Italii nie zawsze słonecznej – to cykl reportaży i wywiadów o Polkach zamieszkujących Półwysep Apeniński.
Jakie one są? Jak sobie radzą we Włoszech? Z danych statystycznych wynika, że we Włoszech zdecydowanie jest więcej kobiet niż mężczyzn z Polski, oddajmy im głos. Opowiedz mi swoją historię…

.

Co drugą sobotę i niedzielę od rana z całej okolicy przyjeżdżają mamy z dziećmi do polskiej szkoły. W innych regionach to może być tylko sobota raz w miesiącu albo każda niedziela. Różnie. Dobrze mają ci, co mieszkają w miarę blisko, gorzej ci co jadą ponad 100 km w jedną stronę, często sprzeciwiając się woli włoskiej teściowej. Wszyscy przecież wiedzą jak ważny jest niedzielny obiad, do którego zasiada cała bliższa i dalsza rodzina, a tu jakieś fanaberie i ciąganie dzieciaka – umordowanego przecież chodzeniem od poniedziałku do soboty do włoskiej szkoły – do jakiejś tam innej, aby uczyło się polskiego…

– Do czego niby ma się to przydać? W głowie mu tylko pomiesza – argumentuje swoje stanowisko niejedna włoska babcia, kiwając z politowaniem głową. Polska mama wsadza jednak dziecko do samochodu, zapinają pasy i jadą – na spotkanie z innymi takimi jak oni, Polkami i ich dwukulturowymi dziećmi. Rodzina zasiada do ravioli in brodo czy polpette in sugo (w zależności od regionu), a w tym czasie dzieci uczą się w polskich szkołach. Ich mamy zbijają się w ciasną grupkę gdzieś w pomieszczeniu, które szkoła ma dla nich lub w pobliskich miejscach przypominających polskie kawiarnie i rozmawiają. Wreszcie po swojemu i wreszcie z tymi, co je zrozumieją.

.

.

W inny sposób sobie to wszystko wyobrażałam… I było inaczej, jak byliśmy w Polsce. Tu, na swoim włoskim południu Francesco zachowuje się odmiennie, czyli według niego normalnie, tak jak powinien. Dopiero jak zamieszkałam w małym miasteczku na południu Włoch zobaczyłam jak mocno liczą się tradycje, to co wypada a co nie, jak wszystkim zarządza matka. Na szczęście moja teściowa nie jest najgorsza na skali jaką tu mają, ja też staram się nie wywoływać konfliktów. Poza jedną burzą – szkołą polską! To nie mieści się w jej pojęciu. Jest to oceniane jako mój kaprys, który niedługo minie – mówi mi Ewelina (imię zmienione na życzenie wypowiadającej się, bo prosi o zachowanie anonimowości).

Na terenie Włoch działa prawie 20 ośrodków polskiego szkolnictwa. W tym są cztery Szkoły Polskie (w Rzymie, Bolonii, Mediolanie i Ostii), podlegające Ośrodkowi Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. Oprócz tego istnieją różnego rodzaju społeczne szkoły, prowadzone zwykle przez polonijne stowarzyszenia. Polskie dzieci mieszkające we Włoszech mają obowiązek uczęszczać do szkół lokalnych. Obowiązek nauki w polskim systemie oświaty dotyczy dzieci mieszkających na terenie Polski, a nie mieszkających czasowo, czy na stałe na terenie innych państw. Ogólnie przyjętą zasadą, respektowaną przez systemy edukacyjne państw, jest wymóg realizacji obowiązku szkolnego i obowiązku nauki zgodnie z prawodawstwem państwa, na terenie którego dziecko zamieszkuje. Dotyczy to wszystkich mieszkających na terenie danego państwa dzieci w odpowiedniej grupie wiekowej.

W praktyce oznacza to konieczność chodzenia od poniedziałku do soboty do włoskiej lub akredytowanej w Italii szkoły realizującej pełny program nauczania. Chcąc po powrocie z zagranicy do kraju kontynuować naukę w polskiej szkole, uczeń ma mieć świadectwo szkolne szkoły zagranicznej potwierdzające ukończenie danej klasy. Jasno z tego wynika, że powrót do polskiego systemu edukacji nie jest uzależniony od realizowania obowiązku szkolnego również w polskiej szkole za granicą.

Aby zapisać dziecko do szkoły państwowej, trzeba być zameldowanym we Włoszech i posiadać włoski kod fiskalny („codice fiscale”). Jednak w szkołach państwowych nie ma specjalnych klas dla dzieci słabo znających włoski lub nieznających tego języka, tylko w teorii są one wspierane i mają indywidualny program nauczania – mówi chcąca pozostać anonimowa Polka, która kilka lat temu przyjechała do Italii z synkiem w wieku szkolnym.

We Włoszech dzieci te nazywane są “Neoarrivati In Italia” (NAI) – nowo przybyli do Włoch. Na początku należą do grupy dzieci nazywanej “Bisogni Educativi Speciali” (BES) – ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dzieci, które przyjechały z innego kraju, można więc zapisać do szkoły państwowej, do klasy odpowiedniej wiekowo.

Najgorzej jest jak dziecko już zaczęło szkolę w Polsce, a przyjechało bez znajomości włoskiego i oboje rodziców są Polakami. Jest od razu traktowane jako te mniej zdolne, trudniejsze, czyli na marginesie – dodaje Joanna, mieszkająca na południe od Rzymu.

Nie wyobrażam sobie, aby moje dziecko nie mówiło w moim języku, nie znało swojego pochodzenia i tradycji. Ja jestem dumna z tego, że jestem Polką, moja córka też będzie – deklaruje Joasia, dowożąca swoją Karolcię ponad 100 km do szkoły polskiej.

.

.

Najczęściej to Polki decydują się na mieszkanie w słonecznej Italii, idąc za porywem serca…

– Zakochałam się, na początku wszystko mi się podobało. I ta ich radość i bliskość morza i jedzenie. Problemy pojawiły się z czasem: jak to? Dlaczego chcesz iść do pracy, przecież ja nas utrzymam?! Dlaczego uczysz naszego dziecka polskiego, przecież ma wystarczająco dużo do odrabiania w szkole włoskiej, tylko mu w głowie namieszasz… i tak codziennie. Więc masz dwa wyjścia: poddać się i żyć w pozornej symbiozie z teściową (zakładając od razu, że jej nie dorównasz nawet w wyborze środka piorącego) lub walczyć o swoją tożsamość – mówi Anna, samotnie wychowująca prawie dorosłe już dziecko.

Przyjeżdżając do Italii widzimy ją oczami turysty i to, co się na początku podoba, często szybko staje się problemem. Mammoni, bo tak określani są włoscy dorośli synowie, ideał kobiety widzą w swojej matce, dla której rola gospodyni domowej staje się misją. Synowe, które chcą realizować się zawodowo jakby podważały ich znaczenie.

Dla mojej teściowej nie ma problemu wpaść do nas o dowolnej porze i sprawdzić czy jej 40-letni syn ma odpowiednio poskładane skarpetki i pachnące odpowiednio koszule, a do tego obiad czekający jak tylko raczy wrócić z pracy. Na moja pracę zawodową to tylko z politowaniem kręci głową, traktując jak kaprys tej dziwnej Polki i pewnie żałując, że Ciccio (to od Francesco) nie ma żony wziętej po sąsiedzku… – mówi Beata, dodając ze śmiechem, że chociaż jej imię jest tu dobrze widziane w towarzystwie Adoloraty, Cristiany i tym podobnych.

No tak, Beata to po włosku błogosławiona, więc w towarzystwie Adoloraty, czyli bolesnej (cierpiącej) czy Cristiany – chrześcijanki wpisuje się w „krajobraz”.

Te ciche bohaterki codziennej walki o utrzymanie swoich wartości, o utrzymanie swoich doświadczeń i tradycji w grupie odnajdują siłę. Po przywiezieniu dzieci do szkoły, zwykle siadają gdzieś razem i mają kilka godzin dla siebie, na wzmocnienie i … opowieści głównie o teściowych.

Dlaczego nie wracam? Nie bardzo mam do czego, ale kocham moją Ojczyznę. Jestem dumna z tego, że jestem Polką i chcę, aby moja Sonia też była z tego dumna. Dlatego ta szkoła, dlatego wyjazdy do Polski, choć teraz trudniej jak nie ma już mojej mamy. Wyszukuję informację o moim kraju, o wszystkich rzeczach pozytywnych. Jaka to radość jak np. wygrywają polscy sportowcy! Sonia idzie wtedy do szkoły i widzi zdziwienie w oczach kolegów – polska drużyna w siatkówce pokonała ich. Iga Świątek – wow! Tak, wtedy łatwiej być Polką – mówi śmiejąc się Monika.

W autobusie drobniutka kobieta przysłuchuje się mojej rozmowie z córką, prowadzonej oczywiście po polsku. Wreszcie nie wytrzymuje i zagaduje:

– Na stałe tutaj jesteście? To Pani córka? – po naszej odpowiedzi dodaje – Ja jestem sama, mojej się tu nie podobało, wolała Polskę…

Na pytanie, dlaczego więc ona tu jest, dodaje z rozbrajającą szczerością:

– Jakoś tak całe lata tu upłynęły, doczekam do emerytury i wtedy wrócę. To jeszcze tylko 4 lata jak będę prać i prasować dla pobliskich hoteli…

Często dzwonią lub piszą do mnie osoby, które myślą o zamieszkaniu we Włoszech jako realizacji swojego marzenia. Czasami ich naiwność mnie wzrusza, ale czasami wyprowadza z równowagi:

– Pani Ewo, co nam Pani poradzi? Myślimy o przeprowadzce do Włoch, to nasze marzenie…

– Znacie Włochy, język? Myslicie o konkretnym regionie?

– Nie za bardzo, raz byliśmy w Rzymie… Włoskiego nie znamy, trochę angielski

– Kim jesteście z zawodu? Macie dzieci?

– Ja jestem historykiem, żona pracuje w bibliotece. Mamy dwójkę dzieci – Julcia ma 6 lat a Tomeczek 8.

Zderzenie marzeń z rzeczywistością bywa bolesne, szczególnie gdy w grę wchodzą dzieci. Małżeństwo często nie przechodzi obronną ręką takiej próby, kobieta – która zwykle lepiej sobie radzi – zostaje z dziećmi/dzieckiem/sama w nowym świecie, który próbuje oswoić.

Moje byłe szkolne koleżanki, które zostały w naszej wiosce zazdroszczą mi takiego wspaniałego życia i ciągle piszą, że chciałyby do mnie przyjechać, a ja jestem ten samolub, który nie zaprasza. Gdzie mam ich zaprosić? Do babci z Alzhaimerem, gdzie jestem „badante” (opiekunką) i mam malutki pokoik oraz wychodne w niedzielne popołudnie? Wtedy spotykam się z takimi jak ja – które żyją jakby w dwóch światach: jeden na potrzeby Facebooka, bo przecież to żaden problem trzasnąć jakieś zdjęcie, krajobrazy tu ładne, a drugiego świata to ja nie pokazuję. Dobrze, że dzieci nie mam – mówi mi zadbana 40-latka, oczywiście anonimowo.

We Włoszech oficjalnie podaje się, że jest około 100 tys. Polaków, głównie Polek. Ile jest naprawdę – może dwa razy tyle – to kobiety przyjeżdzające do czasowej pracy, choć teraz to już się znacznie mniej opłaca.

W dużych włoskich miastach sytuacja jest trochę inna. Jest wiele Polek, bardzo dobrze wykształconych, które osiągnęły świetną pozycję zawodową i są po prostu zadowolone z wybranej drogi. Czują się Polkami, w ich domach mówi się o Polsce, dzieci uczą się polskiego, ale i innych języków, bo są Obywatelami Świata znającymi swoją wartość i pochodzenie.

Bycie Polką, czy szerzej obcokrajowcem jest moim zdaniem ogromnym obciążeniem. Nigdy nie mówimy perfekcyjnie w lokalnym języku, nie znamy świetnie lokalnej kultury, nie imponujemy cytatami z literatury ani znajomością kulisów polityki. Jednym słowem stajemy się „głupsi”, ale z drugiej strony wnosimy coś nowego i odmiennego do każdego środowiska w jakie wkraczamy; dajemy nową perspektywę, nowy punkt widzenia, więc jesteśmy interesujący i inspirujący. Jako Polka dodatkowo reprezentuję bardzo odmienny sposób bycia kobietą, w porównaniu do klasycznego wzorca – jestem bardziej bezpośrednia, ostra, niezależna, pewna siebie, taki mały kataklizm (tu śmiech). W sytuacjach krytycznych uśmiecham się szeroko i mówię „sono una straniera” („jestem cudzoziemką” tłum. redakcja) – mówi Beata Brożek z Mediolanu, country manager w liczącej się na świecie firmie farmaceutycznej.

-Jestem Polką i nic tego nie zmieni. W naszym domu mówimy po polsku, a błędy językowe, jeśli się pojawią, są bezlitośnie wytykane! Nasza biblioteka jest pełna polskich książek, dzieci chodziły do polskiej szkoły; mówią, piszą i czytają po polsku. Mateusz wychował się na Lokomotywie i uwielbiał przygody Tomka Wilmowskiego. Ala zna wszystkie utwory Taco Hemingwaya, co roku jedzie na „Opener” i zabiera tam przyjaciół z całego świata … No i oczywiście wszyscy oni muszą przeczytać przynamniej jedno opowiadanie Sapkowskiego (bo film jest do niczego).

Często i chętnie bywamy w Polsce, wtedy też zawsze chodzimy do teatru. Robimy wycieczki po Polsce, objadamy się polskim jedzeniem, obchodzimy też po polsku święta, czytamy i dyskutujemy o sytuacji społecznej i politycznej w kraju … Ostatnio Mateusz pierwszy raz przeżywał 1 listopada w Polsce i mimo że to smutny dzień to był tym doświadczeniem po prostu oczarowany – tak odpowiedziała Beata Brożek na pytanie, czy ona i jej dzieci czują się Polakami i interesują tym, co się dzieje w kraju.

Kamila Niekraszewicz, szefowa włoskiego oddziału Comarch, na pytanie czy czuje się spełniona zawodowo i rodzinnie oraz o swoich planach tak odpowiada:

– Jak najbardziej. Urodzenie dzieci spełniło mnie jako Matkę, ale przede wszystkim Kobietę.

Moje serce wciąż pozostaje w Polsce. I nie zakładam, że w przyszłości nie wrócę do Polski. Dlatego tak, jak najbardziej interesuje mnie wszystko co się dzieje w Polsce; jest tam moja najbliższa rodzina, przyjaciele i główna siedziba firmy. Ja mówię wyłącznie po polsku z moimi dziećmi.

Na pytanie, jakimi problemami i ograniczeniami boryka się tak odpowiada:

-Największym dla mnie ograniczeniem jest wciąż bariera językowa, w Twoim natywnym języku możesz wyrazić się o wiele płynniej i różnorodniej. Przez wypowiedzi wyraża się Twoją osobowość, więc to wciąż jest dla mnie ograniczenie. Aktualne problemy to miejsca w dobrym żłobku czy przedszkolu. Ale tak naprawdę problemy w Polsce czy we Włoszech są podobne, tylko czasami rozwiązania inne.

Iwona Popczak, mieszkająca od lat w Bolzano, zapytana czy polskie pochodzenie przeszkadza jej w osiągnieciu sukcesu, odpowiedziała:

W żadnym wypadku! Sukces trzeba sobie wypracować, bez względu na pochodzenie. To jest coś, co zależy wyłącznie od nas, od naszej pracy i odrobiny szczęścia.

Jak tylko mogę to jadę do Polski odwiedzić rodzinę, pobyć z przyjaciółmi. Tu, we Włoszech staram się promować nasz kraj zachęcając znajomych do zwiedzania Polski. Założyłam stowarzyszenie polsko-włoskie pokazujące kulturę i sztukę obydwu państw. Nasze losy na przestrzeni wieków wielokrotnie się splatały. Trzeba o tym pamiętać. Mam nadzieję, że dzięki mojemu stowarzyszeniu uda mi się zorganizować spotkania i eventy promujące Polskę jako państwo nowoczesne, warte zobaczenia. Ważny dla mnie jest też aspekt biznesowy, Polska jest krajem, w którym warto inwestować.

Najwięcej Polaków mieszka w Lazio (mówi się o 20 tys. tych zarejestrowanych) oraz w Emilia-Romania, gdzie mowa o około 10 tyś. Na trzecim jest Lombardia, gdzie według ostatnich danych mieszkało prawie 8000 Polaków. Podobnie jak w latach poprzednich, polska emigracja we Włoszech to przede wszystkim kobiety, których w 2021 roku było 58.142 (67.932 rok wcześniej). Jeszcze do niedawna pracowały przede wszystkim we włoskich domach jako pomoce domowe przy chorych, starszych osobach. Ta sytuacja powoli się zmienia i coraz częściej nasze rodaczki zakładają tu firmy. Polki we Włoszech są przedsiębiorcze i pełne inwencji. Chcą się rozwijać i osiągać sukcesy zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym.

Tylko małej garstce Polek udaje się tu zdobyć sukces zawodowy. Jest trudno, jest pod górę i potrzeba ogromnego samozaparcia w dążeniu do zamierzonego celu. Przez pięć lat prowadziłam własną włoską firmę i pamiętam jak raz na jakiś czas wstępowałam do Izby Handlowej w Pistoi i pytałam, czy są jakieś pomoce dla przedsiębiorców w wieku do 30 lat. Zawsze odchodziłam z kwitkiem. Myślę, że dobrym rozwiązaniem dla nas jest współpraca polsko – włoska. Albo sprzedaż czegoś włoskiego w Polsce albo na odwrót. W Bolonii mamy wspaniale działającą Polską Izbę Biznesową we Włoszech CAPI, która pomaga na polu biznesowym. Cieszę się, że powstała i to właśnie dzięki prężnie działającym Polkom w Italii – coś wiesz na ten temat, prawda? W końcu tak jak ja, gdzie się pojawiasz … łączysz Polki.

Sukces zawodowy nie zależy od pochodzenia. Zależy od silnej osobowości, wiary w siebie, nieustannego dążenia do celu, wykorzystywania możliwości jakie daje nam rynek (projekty, współpraca itp.) – powiedziała Aleksandra Seghi, pomysłodawczyni portalu Polacy we Włoszech.

Wielu Polaków opuszcza Włochy, ale w ostatnich latach odnotowuje się zainteresowanie Półwyspem Apenińskim wśród rodaków jako miejsca do inwestowania, w tym do zakupu nieruchomości. Robią to z myślą, że będzie gdzie przyjeżdżać na wakacje lub dzięki możliwości pracy zdalnej, przeprowadzają się tutaj w poszukiwaniu włoskiego Dolce Vita. Dla Polek mieszkających stało się to okazją do dodatkowych zarobków, bo wiele pracuje na co dzień z turystami lub biznesmenami. Mowa tu o przewodniczkach turystycznych, tłumaczkach czy Polkach wynajmujących apartamenty dla turystów nie tylko z Polski. Wśród przedsiębiorczych rodaczek są też adwokatki, księgowe, brokerki ubezpieczeniowe, właścicielki restauracji, barów czy sklepów oraz artystki. Sporo jest też polskich blogerek, opisujących tak Italię jak i swoje miejsce w niej. Jeden z wpisów doskonale podsumowuje ich emocje. Na pytanie co dała mi emigracja, jedna z blogerek Ania odpowiada (cytat z tekstu Co dała mi emigracja do Włoch? Refleksje polskich blogerek mieszkających w Italii (podsloncemitalii.pl)):

Emigracja nauczyła mnie otwartości i tolerancji. Nie mogło być inaczej – życie w wielokulturowym mieście jakim jest Mediolan to niesamowita, niezwykle kolorowa przygoda. Emigracja uświadomiła mi, że jestem dumna z bycia Polką i chętnie o tym mówię.

Bardzo ważną rolę w utrzymaniu tożsamości narodowej, w podtrzymaniu kultury czy poczuciu wspólnoty narodowej odgrywają rozmaite imprezy polskie. Z jednej strony te oficjalne, organizowane przez Ambasadę RP czy Konsulaty, z drugiej te organizowane oddolnie. Grupa z Bolonii niedawno obchodziła swoje 10-lecie, spotykają się kilka razy w roku:

-Polskie spotkania organizuję systematycznie na różne okazje jak np. karnawał czy spotkania przedświąteczne. Staram się by na stole były polskie smaki i polska muzyka. Jeśli są dzieci to organizuję konkursy z nagrodami by mogły usiąść razem i ciekawiej spędzić czas. Nagrody to często rzeczy, które robię ręcznie albo książki zdobyte na kiermaszach. Dostaję, tak jak i od Ciebie, na ten cel drobiazgi od znajomych. Ostatnio przyszła paczka od portalu Polacy we Włoszech, któremu serdecznie dziękuję. 

.

.

Dlaczego organizuję? Kiedyś nikogo tu nie znałam i od kiedy zaistniał Facebook to był dobry moment by zacząć organizować spotkania by poznać Polaków mieszkających tuż obok. Brakowało mi towarzystwa rodaków, zwłaszcza że po włosku jeszcze dobrze nie mówiłam. Najpierw założyłam grupę integracyjno- informacyjną ,,Polacy z Bolonii i okolic”, zaraz potem było pierwsze spotkanie, na którym było nas siedmioro. Dziś przychodzi od 30 do 50 osób. To świetna okazja by się poznać, porozmawiać po polsku a nawet spotkać miłość swojego życia…

Grupa bardzo pomogła wielu osobom w różnych sytuacjach życiowych a spotkania są też po to by wzmocnić tę więź; to także możliwość dla nowo przybyłych do miasta by czegoś się dowiedzieć i skorzystać z naszych doświadczeń – powiedziała Aneta Malinowska, która dziś (po trudnych początkach) czuje się spełniona zawodowo i rodzinnie, a od niedawna wykonuje pracę o jakiej zawsze marzyła: fotografki i artystki.  

Jest pewna prawidłowość – te, które mają jakąś pozycję, są dumne z tego co osiągnęły i wypowiadają się podając swoje imię i nazwisko. Te, które tu żyją w poczuciu niespełnienia czy braku realizacji chcą pozostać anonimowe, aby znajomi i rodzina w Polsce tego nie wiedzieli. Łączy je to, że czują się Polkami.

Ewa Trzcińska

Zdjęcia z prywatnego archiwum Anety Malinowskiej i Kamili Niekraszewicz




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *