Z cyklu opowiadania, cz.5: Na rzymskim koziołku

Kiedyś dachy chat, stodół, obór, spichlerzy, zajazdów, młynów, wiatraków, karczm, pokrywano strzechą, oczywiście oprócz dachu na kościele i kuźni. Słoma na strzechę musiała być odpowiedniej mocy i gatunku, najczęściej wykorzystywano słomę żytnią, praca trwała tygodniami, była bardzo uciążliwa.


Wykręcano słomę, tworzono tzw. trześniaki i głowacze, taką noszą nazwę. Przejrzałe źdźbła były zbyt kruche i nie nadawały się do wykręcania,  więc żyto zaczynano kosić już po 10 lipca. Żyto wówczas zielonkawe, i najmocniejsze i najlepsze. Wykoszoną słomę wiązano w snopki, stawiano w kupki do wyschnięcia. Gdy słoma wyschła, zwożono do stodoły i młócono cepem, aż kłosy były puste, bo wrony dostrzegając ziarna w strzesze dziurawiły dach.
Jak wyglądało kręcenie słomy, a kręciłam słomę przez lat kilkanaście.
I co roku wykonywałyśmy to na wiosnę, robiło się cieplej, i kręciłyśmy z mamą i z siostrą, bo kobiety same zostały na gospodarstwie.
A odbywało się to tak.
Powrósełko na kręcenie musiało być z lepszej słomy, nie za grube, nie za cienkie, nie za krótkie, nie za długie,
i lepiej moczyć, i skręcać raz przy razie, lewą ręką, i prawą ręką, i pod pachą tak przytrzymać i na koziołku rzymskim przycumować, a następnie na wyczucie garść dobrej słomy już przebranej ostukanej kilka razy, w części grubszej na koziołek tak położyć i widelcem docisnąć. Potem drugą garść słomy taką samą ostukaną, wyrównaną na wierzch pierwszej pokłaść, i od dołu w górę przez dwie garście powrósełkiem związać.
I rzecz ważna, najważniejsza, umiejętnie skręcać, dosyć ściśle garścią drugą na tą pierwszą w prawą stronę, naokoło. Po skręceniu wyjmujemy obie garście już przy sobie skręcone i w trześniak zamienione, i na ziemię tak rzucamy, w miejscu wiązań postukując mocno butami.  A siekierą na pieńku spód trześniaka równiutko obcinamy. I znów skręcone powrósełko na koziołek rzymski pod widelec, i garść słomy znów kładziemy, i widelcem dociskamy, a garść drugą na widelec, i od spodu powrósełkiem przez dwie garście zakręcamy. I tą garść co na wierzchu obracamy jak w zegarze, od północy do północy, im jest mocniej tak ściśnięte to tym lepiej, jak związanie bliżej kłosów, to nam głowacz więc wychodzi, nie za chudy, raczej grubszy, z pewnym brzuszkiem.
Tak skręceni, wykręceni bezimienni towarzysze, luminarze i stójkowi dowiązani do łat i tyczek, stanowili naszą polską strzechę.

Resztki strzech można jeszcze zobaczyć w naszych poleskich stronach.

Autorka opowiadania: Celina Rapa

 




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *