Dajcie mi rozkaz

Pod wpływem doświadczeń z czasów walki o niepodległość – w ramach I wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, walk o granice na wschodnich i zachodnich kresach Rzeczpospolitej – zmienił się
sposób postrzegania roli kobiety na wojnie. W międzywojennej Polsce Przysposobienie Wojskowe Kobiet wspólnie ze Związkiem Harcerstwa Polskiego i Polskim Czerwonym Krzyżem przeszkoliło około miliona kobiet do pełnienia służby na wypadek wojny.

1.05-10.06.1943, Falkirk, Szkocja, Wielka Brytania.
Pierwszy kurs rekrucki dla polskich ochotniczek, które zgłosiły się do Pomocniczej Lotniczej Służby Kobiet.
Fot. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie/Ośrodek KARTA

Powoływanie kobiet do służby pomocniczej na wypadek wojny regulowała ustawa z 1938 roku. Gdy 1 września 1939 Niemcy zaatakowały Polskę, kobiety masowo zgłaszały się do służby – według różnych szacunków w wojsku w czasie II wojny było ich od 60 do 80 tysięcy. Działały w czterech rodzajach formacji: w ramach podziemnego wojska polskiego, czyli Służbie Zwycięstwu Polski, Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej, w ramach tajnych organizacji niepodporządkowanych rządowi RP na uchodźstwie, w ramach wojska polskiego tworzonego na Zachodzie oraz w Związku Sowieckim przez generała Władysława Andersa, a także w ramach wojska polskiego tworzonego w Związku Sowieckim przez generała Zygmunta Berlinga.
W kampanii wrześniowej kobiety służyły jako lekarki, pielęgniarki i sanitariuszki, zajmowały się też obsługą punktów żywnościowych i ewakuowaniem ludności cywilnej. Po klęsce, w okresie konspiracji, włączyły się także w akcje dywersyjne, mały sabotaż i wywiad. Na mocy prawa – przywoływanej ustawy oraz rozkazu Komendanta Sił Zbrojnych z 25 lutego 1942 roku – udział kobiet w działaniach bojowych możliwy był tylko w akcji powstańczej. I istotnie – walczyły zarówno w
postaniu w getcie, jak i powstaniu warszawskim.

1944-1945, Prawdopodobnie Wielka Brytania żołnierki Pomocniczej Morskiej Służby Kobiet. Fot. NN, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. [szuflada 30 – PWSK]

Zofia Zawadzka, członkini Przysposobienia Wojskowego Kobiet, we
wspomnieniach „Prędzej, bo się spóźnisz do szkoły”. Śpieszyć się? Ale właściwie dlaczego…? Mieszkam na Kruczej nr 7, a moje Gimnazjum im. Narcyzy Żmichowskiej znajduje się na rogu Wilczej i Mokotowskiej. Przecież to blisko. Przebiegnę, zdążę przed dzwonkiem, byle tylko kolejka do windy nie była zbyt długa, bo szkoła jest wysoko, na szóstym piętrze. Zakładam powoli granatowy mundurek szkolny z niebieskimi lamówkami mając nadzieję, że będę go nosić ostatni rok, bo na przyszły z pewnością założę z czerwonymi, będę przecież licealistką. Wypijam łyk ciepłego mleka i nagle, w jednej chwili, wszystko się zmienia. Ja i moje życie.
[…] Jeszcze tylko parę minut i to, tak czyste, błękitne niebo przecina cała eskadra samolotów, a na nich wymalowane czarne krzyże. Huk, dudnienie, wycie silników. Szyby w oknach drżą, a moje serce wali jak młot i ta przerażająca myśl, że to już nieodwołalnie wojna. Przeleciały, z dala dobiega gwizd lecących bomb Już nie idę do szkoły. Wszystko, co dotąd przeżyłam, zastawiam w pamięci jako pierwszy rozdział długiej książki mojego życia. Prysnęły marzenia, zgruchotały je na zawsze hitlerowskie bomby. […]
Ściągam gimnazjalny mundurek i zakładam zielono-szary mundur szkolnej organizacji PWK. To skrót:
Przysposobienie Wojskowe Kobiet, do którego należałam od roku. […] „Mamo, nie mów już mi dziecko. Ja już nie mogę być dłużej dzieckiem”. A tu przez radio płyną ostrzeżenia „Uwaga. Uwaga nadchodzi!”. „Mamo, to nic, że nalot, że bomby, ja muszę stanąć na wezwanie”. Przecież jestem Polką, warszawianką, patriotką. Biegnę co tchu do szkoły, kawałek Kruczą, potem Wilczą do Mokotowskiej i pędem co drugi stopień na piąte piętro.
Dajcie mi rozkaz… 1 września 1939 [Wspomnienia świadków wybuchu II wojny światowej, „Dziennik Zachodni” 2009, 12 września]

Kwiecieñ 1945, Oberlangen, Dolna Saksonia, Niemcy. Uczestniczki Powstania Warszawskiego w obozie jenieckim wyzwolonym przez ¿o³nierzy 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Fot. NN, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie [szuflada 27 – obóz Oberlangen].

Bronisława Sanejko-Kwaśnicka, ochotniczka w 316 Kompanii Transportowej Pomocniczej Wojskowej Służby Kobiet, we wspomnieniach
Dowiadujemy się, że przyjmują do wojska – ja nie miałam żadnych szans, gdyż nie miałam jeszcze 16 lat, ale Mamusia namawia mnie, żebym stanęła w kolejce […]. Jaka była moja radość, gdy zostałam przyjęta! […] Szczęście moje jednak trwa krótko, wzywa mnie komendantka naszej grupy i mówi, że NKWD sprawdzało roczniki przyjęcia do wojska – musisz mieć 18 lat, by pozostać w wojsku. Masz do wyboru, albo zmienisz datę urodzenia, albo musimy cię zwolnić. Kiedy usłyszała tak przychylną dla mnie propozycję – data urodzenia w takiej sytuacji nie była ważna. Władza dodaje mi dwa lata i jeden miesiąc.
Margiełan (dziś Taszłak; Uzbekistan), 6 kwietnia 1942
W grudniu 1942 rozkaz dowódcy Armii Polskiej na Wschodzie, gen. Andersa, zatwierdził zorganizowanie w ramach tej Armii Pomocniczek Wojskowej Służby Kobiet. Zgodnie z tym rozkazem inspektorka główna, płk Bronisława Wysłouchowa, […] zreorganizowała i uporządkowała sprawy
związane z administracją i szkoleniem tej nowej służby. Ochotniczki zgrupowano według służb z podziałem na: transport, kantyny polowe, sanitariat, oświata, łączność i służba administracyjno-gospodarcza. Rozkaz określił, że ochotniczki są żołnierzami służby czynnej, a ich zadaniem będzie zastąpienie w pewnych służbach mężczyzn, który zostaną wykorzystani z karabinem w ręku w działaniach wojennych. […] Ja zostałam przydzielona do 103 Kompanii. […] Komendantka naszej kompanii, Stefania Gołaszewska, jest wymagająca. Chce, żebyśmy
równo chodziły w marszu i zachowywały się, jak przystało na dobrego żołnierza.
Quizil-Ribat (Irak), grudzień 1942
Więc szkolimy się na kierowców. Stoi przed nami maszyna – cud techniki.
Kiedy pierwszy raz zajrzysz do jej wnętrza, wydaje się czymś tak pogmatwanym, powikłanym, tajemniczym, że aż dziw bierze, jak w tym wszystkim można się wyznać. A kiedy ci jeszcze instruktor nakładzie do głowy najrozmaitszych nazw: kardan – starter – akumulator – akcelerator – karburator – cylinder – tłok – sprzęgło – delko – prądnica – korba – głowica – i tysiąc innych dziwolągów – to ci zupełnie w głowie pokręcie. A jednak nie święci garnki lepią. Wszystko jest tak przemyślanie wzajemnie połączone, pozazębiane, posczepiane, że wystarczy kilka lekkich, spokojnych ruchów rąk i nóg, aby maszyna ruszyła. Siadasz pierwszy raz przy kierownicy, włączasz stacyjkę, naciskasz starter i oto motor zaczyna lekko drgać – żyje.

Gedera (Palestyna), styczeń–marzec 1943 [Zapomniane dziewczęta, Lublin 1995]

28.03.1943, Falkirk, Wielka Brytania Promocja II kursu Pomocniczej Wojskowej Służby Kobiet. Fot. NN, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. [szuflada 30 – PWSK]

Stanisława Kubiak, zastępczyni dowódcy 1 kompanii fizylierek 1
Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater, we
wspomnieniach

Czasu na pisanie coraz mniej. Wyznaczono mnie na zastępcę dowódcy kompanii do spraw oświatowych. Jestem przerażona. Masa obowiązków: dyżury, cały czas z kompanią, mam prowadzić wykłady i robić komunikaty, a ponadto prowadzić gimnastykę poranną, być na każdych ćwiczeniach,
pilnować porządku. Żądają, bym zjednała sobie dziewczęta. Ale jak, u licha? Złoszczą mnie ich fanaberie, histerie, no i tępota. Jak mam podać w sprawozdaniu, o co pytają na zajęciach oświatowych, kiedy o nic nie pytają.
Śpią albo tępo na mnie patrzą. Wywoływanie po nazwisku nic nie pomaga. Tego, o czym mówią w namiotach między sobą, nie mogę przecież przekazywać – to byłoby donosicielstwo. Mówią źle o swoim pobycie w kołchozach, o Rosji. Ale nigdy przy mnie. Kiedy zbliżam się, milkną.
Mało tego. Każą mi chodzić z dziewczętami na niedzielne nabożeństwa. Nudzi mnie to. Dziesięć lat temu zerwałam stosunki z Panem Bogiem i nie mam zamiaru czcić go tutaj. Jeśli nie wróciłam do modłów w Kazachstanie, to już chyba nie wrócę nigdy. Szkoda czasu. Zaczęły się ostre przygotowania do przysięgi. Mac [Aleksander Mac − zastępca dowódcy ds. linowych

  1. Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater] zupełnie oszalał – żąda, by kompanie chodziły jak baletnice. Buciska latają po nogach, dziewuchy pocą się jak drwale. […] Gdybym miała ściśle określić swoją funkcję, to chyba najsłuszniejsze byłoby: „ruchoma gderliwa
    ciotka”. Istotnie, biorę udział w ćwiczeniach i pogderuję na leniwe dziewuchy, z których pot cieknie ciurkiem. Wracamy do obozu i znów pogderuję, popędzam, to do porządków, to znów na zbiórkę. A
    najkomiczniejsze, kiedy w zastępstwie mam prowadzić musztrę. Podaję komendy i nie jestem zbyt pewna, czy dobrze. […]
    Spieszymy się ciągle i wszędzie, od świtu do nocy. I śpimy też tak, jakby prycza była komuś potrzebna. Najgorsze kłopoty są jednak z majtkami. Mac wydał osobistą wojnę naszym suszącym się za
    namiotami desusom. Rozumiem, że te sine, niedoprane trykoty nie ozdabiają obozu, ale nie rozumiem awantur, które urządza. Wojna wojną, ale jeśli zdecydowano się na damskie wojsko, to i na majtki też. W efekcie poszłam dziś na ćwiczenia z dwoma parami mokrych wypranych trykotów w torbie. Notatnik niosłam w ręku. Suszyłam na krzakach, gdy dziewczęta ćwiczyły. Ale mnie to jeszcze dobrze; mam trzy pary, a one jedną na tydzień – do czasu kąpieli w łaźni. Przepierają rano w rzece, wykręcają i wkładają wilgotne pod spodnie. Nasze starania – a pyskowałyśmy na odprawie, ile się dało, by zrobić baonową suszarnię – na razie spełzły na niczym.
    Sielce nad Oką, około 7 lipca 1943 [Berlingowcy. Żołnierze tragiczni, red. D. Czapigo, Warszawa 2015]

Cywia Lubetkin, członkini dowództwa Żydowskiej Organizacji
Bojowej, we wspomnieniach
O świcie staliśmy wszyscy na naszych pozycjach. Z dala było widać niemieckich żołnierzy zbliżających się do getta, jakby szli na front. Na głównych ulicach w miejscach, przez które musieli przechodzić
Niemcy, podłożyliśmy dobrze zamaskowane miny, podłączone do sieci elektrycznej. Najsilniejsze oddziały bojowe rozstawiliśmy na rogach, by „przywitać” nadchodzących. Przepuściliśmy Niemców obok naszych pozycji, pozwoliliśmy im zbliżyć się do zaminowanych miejsc. Gdy podeszli, włączyliśmy prąd. Ujrzeliśmy na własne oczy oderwane ręce i nogi. Ten widok był pierwszą nagrodą, jaka nas spotkała. Moja grupa liczyła około trzydziestu osób uzbrojonych w kilka karabinów, pistolety, granaty, bomby własnej produkcji i wiele butelek z koktajlem Mołotowa. […] Setki radosnych, wypucowanych Niemców maszerowało w zwartych szeregach, śpiewając bojowe pieśni. Wszak idą na „ostatni bój” z Żydami. Zaledwie przemaszerowali przez nasze pozycje, zaskoczył ich grad bomb i granatów
spadających na głowy. Wpadli w popłoch. Wyszliśmy z naszych kryjówek i strzelaliśmy do wroga z pistoletów i karabinów. Strumienie
niemieckiej krwi zalały ulice getta. Kiedy ujrzeliśmy Niemców, jeszcze przed kilkoma minutami maszerujących butnie i dumnie, by zgładzić Żydów, teraz zaś zakrwawionych i leżących pokotem na bruku, nie mogliśmy się powstrzymać, by nie wybuchnąć radosnymi okrzykami. Dziewczyna imieniem Tamara krzyknęła nieswoim głosem: „Tym razem zapłacą nam za to!”.
Warszawa, 19 kwietnia 1943 [Zagłada i powstanie, Warszawa 1999]

Zofia Koprowska, ps. „Czesia”, z kobiecego patrolu minerskiego, we
wspomnieniach
Zaczęło się nagle […]. Wpadają dziewczęta zdyszane i rozgorączkowane – kolejka do Warszawy nie odeszła, w Piasecznie strzelanina. Zmierzcha się. Pospiesznie robimy sieć ogniową. Wraca „Orion”
[Kazimierz Michniewicz] spokojny, choć widocznie wzruszony: zaczęło się. Powstanie!
[…] Noc z 3 na 4 sierpnia. Mina gotowa: sześć ładunków kołowych połączonych lontem wybuchowym. Zapalnik samoczynny, naciskowy. Idziemy ciemnym lasem obok wilgotnych łąk pod osłoną sześciu
chłopców uzbrojonych w steny. Jakże dudni mostek pod naszymi nogami! Zbliżamy się. Idziemy na przełaj przez zagajnik, wilgotne gałęzie biją nas po twarzy. Jesteśmy na torze. Głuchy szurgot wyciąganych kamieni, ładunki zostają ulotkowane pod podkładami szyn. „Pociąg idzie!” Nie, to
fałszywy alarm. Połączyć lontem, zamaskować, odbezpieczyć. Gotowe! Wracamy w zupełnej ciemności, nadsłuchując, czy nie nadchodzi pociąg. Pociąg nadszedł, ale dużo później, nikt z nas nie był świadkiem katastrofy, tylko zmienione szyny na znacznej przestrzeni dawały świadectwo, że
robota zrobiona dobrze.
Następnego dnia nawiązujemy kontakt z Piasecznem; organizujemy dostawę żywności. „Basia”
[Jadwiga Łukasiak] z braku sił fachowych „odwala” sanitariuszkę, każdorazowo uświadamiając
pacjenta, że właściwie nie jest sanitariuszką, tylko minerką.
Piaseczno, Chojnów, 1–4 sierpnia 1944
Mówi się o możliwości przejścia kanałami do Śródmieścia. […] Ktoś mówi, że kanały „zapchały się”, że Niemcy zalali je wodą, że zatruli karbidem. Zdenerwowanie rośnie. Naraz zakotłowało się – w niepewnym świetle ranka spostrzeżono białą flagę na domu, w którym stoimy. Ściągnięto ją czym prędzej, ale ciężko zrobiło się na sercu. […] Myśli się rozbiegają – mówi się o poddaniu. Lena szlocha. Podchorąży „Cichy” zwołuje swoich – będą się bronili do końca. Niektórzy piją. Ludność cywilna
złorzeczy AK. Myśl pracuje ciężko, jak w otumanieniu. Co począć? Iść z chłopcami i zginąć, czy… czy zdjąć kombinezony, porzucić sprzęt, porzucić broń… Zginąć? Nie, po stokroć nie! Czy nie dosyć już ofiar daremnych? Ciężko – zwlekamy jeszcze, może coś się stanie… Niemcy są już w sąsiednim bloku… Trudno. Zrzucamy kombinezony, czapki, broń chowamy do piwnicy, ostrzyżone łowy zawiązujemy szalikami, tobołki zarzucamy na plecy – plecaki też zostają – wychodzimy z domu […] Z bram domów
wysypuje się znękana wynędzniała ludność z tobołkami, z dziećmi. Na ulicy stoi czołg. Och, teraz mieć w ręku gamona [granat]!… Cóż na myśl niedorzeczna. Idziemy jak błędne, uśmiechamy się głupio. Skończyło się. Patrzymy na Niemców, jakbyśmy widziały ich po raz pierwszy w życiu. A jednak, jednak przez dwa miesiące byłyśmy wolne, wolne!
Warszawa, 26–27 sierpnia 1944 [Odział kobiety warszawskiego Kedywu, red. H. Rybicka, Warszawa
2002]

Halina Nowak, ps. „Ama”, łączniczka Armii Krajowej, więźniarka
obozu jenieckiego, we wspomnieniach

Rosły nasze nadzieje, że chwila wyzwolenia jest niedaleka, gdyż słychać było coraz wyraźniej i bliżej dudnienie dział. 12 kwietnia po południu siedziałam przed barakiem, snując marzenia jak to będzie, gdy znajdę się już po drugiej stronie drutów… Nagle zobaczyłam zbliżającą się od strony lasu kolumnę pojazdów wojskowych – nie niemieckich! Niemal w tej samej chwili przed drutami zatrzymał się samochód pancerny, z którego wyskoczył uzbrojony żołnierz w mundurze khaki, wystrzelił serię z
pistoletu maszynowego w stronę wieży strażniczej i zawołał głośno: „Czołem koleżanki!”.
Oberlangen, 12 kwietnia 1945 [Z pamiętników i wspomnień harcerek Warszawy 1939–1945, Warszawa 1983]




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *