Jak Polska odzyskała „Czerwone maki na Monte Cassino”

Jej tytuł nawiązuje do kwiatów, które rozkwitały na wzgórzach Monte Cassino. Jeszcze kilka lat temu prawa do tej znanej polskiej pieśni hymnicznej należały do rządu Bawarii. Jak to się stało, że wróciły do Polski? W 78. rocznicę bitwy pod Monte Cassino przypominamy opowieść Waldemara Domańskiego.

Pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” powstała między 12 a 18 maja 1944 roku u stóp klasztoru na Monte Cassino. Stało się to na dzień przed ostatecznym zwycięstwem i zdobyciem wzgórza. Pieśń powstała w nadziei, że przyda się podczas świętowania tryumfu. Jej pierwszym wykonawcą był Gwidon Borucki, któremu akompaniował zespół czołówki rewiowej Ref Rena. Utwór został wykonany dla żołnierzy 12. Pułku Ułanów Podolskich, którzy właśnie zdobyli Monte Cassino. Jak stwierdził wódz naczelny, gen. Kazimierz Sosnowski, „pod wypróbowanym dowództwem generała Andersa II korpus w zwycięskiej bitwie o Monte Cassino zapisał najpiękniejszą kartę naszego wojska w tej wojnie”.

Jak powstawała ta pieśń? Pierwsze zwrotki powstały na kwaterze zespołu aktorskiego Teatru Żołnierza Polskiego przy 2. Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech w miejscowości Campobasso w pobliżu Monte Cassino. Autor słów, Feliks Konarski, napisał je w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku i poszedł z tym tekstem do swojego przyjaciela, autora muzyki, Alfreda Longina Schütza, polskiego Żyda. Melodia, którą napisał, wydawała się skomplikowana i obawiano się, że z tego względu się nie przyjmie, ale stało się inaczej. „Czerwone maki na Monte Cassino” na stałe weszły do panteonu polskich pieśni narodowych. Tytuł nawiązuje do kwiatów, które rozkwitały na wzgórzach Monte Cassino w trakcie walk i mogły być inspiracją ze względu na kolor, podobny do krwi rozlewanej na polu bitwy. To nasza święta pieśń, bywało i tak, że gdy ktoś próbował do niej tańczyć, mógł dostać w twarz.

O tym, że prawa autorskie do tej pieśni należą do bawarskiego odpowiednika naszego ZAIKS-u, dowiedziałem się, prowadząc Lekcje Śpiewania na krakowskim Rynku Głównym, podczas których edukuję patriotycznie publiczność. W internecie znalazłem także informację o gdańskim prawniku Bogusławie Wieczorku, specjalizującym się w zagadnieniach prawa autorskiego, który opisał ten przypadek. Doszło do rozmowy, podczas której ustaliliśmy, że podejmiemy pracę na rzecz odzyskania tych praw.

Dlaczego płaciliśmy Niemcom tantiemy za wykonywanie „Czerwonych maków…”? Otóż autor muzyki, Alfred Longin Schütz, zmarł bezpotomnie na terenie Bawarii i w związku z lokalnym prawem jego wszelki dorobek i majątek przeszedł na rzecz Bawarii, łącznie z prawami do melodii. Na różne sposoby próbowaliśmy zwrócić na to uwagę polskim władzom. Napisałem do Ministerstwa Kultury pismo, w którym informowałem o tej kłopotliwej sytuacji, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Jako dyrektor Biblioteki Polskiej Piosenki, wspomagany przez Bogusława Wieczorka, wysłałem też list do władz Bawarii. Opisaliśmy w nim tę muzyczną niezręczność i poprosiliśmy o przekazanie tych praw. O całej sprawie dowiedziała się dziennikarka „Deutsche Welle” i zadzwoniła do mnie któregoś dnia. W rezultacie w tej gazecie ukazał się duży artykuł na ten temat, a w ślad za nim pojawiły się pierwsze sygnały ze strony rządzących. Po kilku tygodniach otrzymałem także list od rządu Bawarii, w którym zadeklarowano gotowość do przekazania tych praw Polsce. Dużą pomoc w tym dziele wykazała redakcja „Deutsche Welle”, która w osobistych rozmowach z bawarskimi urzędnikami wskazywała na emocjonalne znaczenie pieśni dla Polaków i podkreślała, że pieśń ta pełni wręcz funkcję drugiego hymnu Polski. Rząd Bawarii, który od lat utrzymuje z nami dobre stosunki, przyjął informację z zainteresowaniem i zrozumiał symboliczne znaczenie gestu uwolnienia „Czerwonych maków…”. Oczywiście miałem nadzieję, że prawa te trafią do Biblioteki Polskiej Piosenki, ale ostatecznie tak się nie stało. Władza zadzwoniła mnie, by poinformować, że oni będą się teraz tym zajmować, a ja mam nie udzielać wywiadów i nic o tym nie mówić. A to był owoc moich dwuletnich działań. Przeniknęło to jakoś do środowiska dziennikarskiego, które wytknęło władzom, że przypisują sobie nie swój sukces.

Smutna w tym wszystkim jest tylko historia Alfreda Longina Schütza, który przez dziesięciolecia nie otrzymywał tantiem za swoją twórczość z Polski. Kiedy zmarł w 1996 roku, jego żona nie miała za co go pochować, był tylko numerem na cmentarzu, a pieniądze na nagrobek zebrała monachijska Polonia.

Tekst Waldemar Domański, działacz kulturalny i społeczny, dziennikarz, założyciel i dyrektor Biblioteki Polskiej Piosenki.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *