Legendy polskiej muzyki: Stare Dobre Małżeństwo

Wędrują ze swoją muzyką od 1983 roku przez kluby studenckie, sale koncertowe całej Polski i domy Polonii. Dzięki nim nasza ojczyzna staje się jedną wielką „Krainą Łagodności” – pisze dr Wiesław KOT.

Wszystko zaczęło się z początkiem burzliwej dekady lat 80. Krzysztof Myszkowski studiował pedagogikę kulturalno-oświatową na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wybuchły studenckie strajki, w trakcie których młodzi ludzie słuchali głównie piosenek Jacka Kaczmarskiego. Dla nich sporym zaskoczeniem było to, że piosenka może przekazywać tak głębokie treści w przystępnej formie. Że najważniejsze sprawy ludzkiego życia można oświetlić z wykorzystaniem zaledwie kilku chwytów na gitarę. Więc chłopcy brali instrument do ręki i układali swoje pierwsze „przesłanie dla świata”.

Wokół Krzyśka uformowała się wtedy tak zwana „grupa kolędnicza”: w czasie sesji egzaminacyjnej kilku muzykujących studentów obchodziło z gitarami i śpiewem pokoje wykładowców, prosząc ich – i popierając prośbę piosenką – o przeniesienie trudniejszych egzaminów na późniejszy termin. Taka grupa pierwszy koncert dla publiczności dała w poznańskim akademiku w grudniu 1983 roku. Kolega występujący w roli konferansjera rzucił, że muzycy znają się nawzajem na wylot jak – nie przymierzając – „stare, dobre małżeństwo”. To określenie spodobało się muzykom i nazwa przylgnęła.

Największe wzięcie miały wtedy piosenki do tekstów Edwarda Stachury, poety ogromne już popularnego wśród młodzieży. W Stachurze, w jego drodze życiowej i wierszach widziano wówczas symbol niezależności od wszelkich życiowych przymusów. A to w dobie stanu wojennego miało szczególny wydźwięk.

„Piosenka dla Wojtka Bellona”

Gwiazdą piosenki studenckiej był wówczas Wojtek Bellon, lider formacji Wolna Grupa Bukowina, z jej poszukiwaniem sfery wolności, z czułością i uwagą dla ulotnych chwil, stanów, dla osobliwych miejsc. Krzysiek Myszkowski poznał Wojtka w 1984 roku na jednym z przeglądów „piosenki turystycznej”. Bellon dostrzegł w muzykujących studentach z Poznania spory potencjał i zaprosił Stare Dobre Małżeństwo na FAMĘ, czyli doroczny przegląd twórczości studenckiej do Świnoujścia. Tu – przejęci i stremowani – koncertowali na jednej estradzie z najlepszymi: z zespołem Dżem, z Martyną Jakubowicz, z Ireneuszem Dudkiem i z Wolną Grupą Bukowiną. Stare Dobre Małżeństwo dało się poznać od jak najlepszej strony. Teraz SDM z sukcesami koncertuje na kolejnych festiwalach piosenki studenckiej – słychać ich zarówno w niewielkich klubach, jak i w seminariach duchownych.

Powoli dorabiali się własnego charakteru i osobnego repertuaru. Wyraźnie odstawali od piosenki rajdowej i turystycznej, w której obowiązkowo musiało być dużo o wędrowaniu, o szlaku, o butach wędrowca, o połoninach i stokach górskich. Nie byli także grupą wykonującą protest songi o charakterze politycznym ani wykonawcami poezji śpiewanej. Po prostu w jedyny i niepowtarzalny sposób łączyli wszystkie te nurty. Dzięki ich piosenkom do setek tysięcy słuchaczy, którzy często niewiele czytają, a już w ogóle nie czytają poezji, trafiło wiele najpiękniejszych strof Bolesława Leśmiana, Edwarda Stachury czy Adama Ziemianina. A Stare Dobrze Małżeństwo grywało w tamtych latach często po sto koncertów rocznie, każdy za szczupłe honorarium.

Zresztą z honorariami też bywało różnie. Podczas jednego z koncertów w Krakowie tłum napierał na salę do tego stopnia, że w drzwiach pękła szyba i w zamieszaniu ktoś ukradł organizatorom kasetkę z pieniędzmi. Zanosiło się na darmowy występ, ale wówczas puszczo po sali „tacę” i zespół uzbierał honorarium nawet wyższe, niż proponowali organizatorzy. O noclegi musieli się troszczyć sami, co często kończyło się tym, iż „waletowali” w akademikach u swoich słuchaczy. A jeżeli nie – noce przesypiali w pociągach. Stołowali się w barach mlecznych albo w bufetach dworcowych.

„Sercopisanie”

O nagraniu w profesjonalnym studiu takiego poetyckiego repertuaru, jaki Stare Dobre Małżeństwo grywało na koncertach, można było wtedy tylko pomarzyć. Bywało, że kiedy na estradzie Krzysztof Myszkowski brał oddech przed następną piosenką, słyszał z widowni prośbę: „Poczekaj stary, tylko zmienię kasetę”. Pierwsze rejestracje ich piosenek w „stereo” odbywały się więc po pierwsze w piwnicy, żeby nie zakłócił ich żaden dźwięk zewnętrzny. A po drugie, efekt „przestrzenności” uzyskiwano przez jednoczesne włączanie dwóch magnetofonów kasetowych. A gdy w końcu kasetę z ich repertuarem wyprodukowało Akademickie Radio w Szczecinie, ta biła w kręgach studenckich rekordy popularności. Taśmy były przegrywane w nieskończoność – aż do gruntownego zdarcia. Okładkę kasety powielano metodą sitodruku. Kopiowano ją na takim samym sprzęcie domowym (czy raczej piwnicznym), na którym drukowano w tych czasach ulotki wymierzone w juntę Jaruzelskiego. A i w kręgach „oficjalnej” kultury studenckiej zrobiło się o SDM głośno. Władze organizacyjne próbowały wziąć muzyków niejako pod swój parasol. Na zachętę „do dalszej pracy twórczej” wysłano chłopców z gitarami na Kubę w szerszym gronie artystów celem „wymiany kulturalnej”. Zagrali tam jeden koncert, co miejscowym się nawet podobało, bo im się podobało wszystko, co pochodziło z szerokiego świata.

Bialystok 04.12.2010. Koncert zespolu Stare Dobre Malzenstwo w Operze i Filharmonii Podlaskiej n/z wokalista Krzysztof Myszkowski,Image: 429139791, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Anatol Chomicz / Forum

„Dla wszystkich starczy miejsca”

Po zmianie ustroju w 1989 roku SDM nagrało pierwszą winylową płytę dla wytwórni Pronit pod tytułem „Dla wszystkich starczy miejsca”. Chłopcy zaczęli teraz działać na profesjonalizującym się rynku muzycznym. Nie wszystkie zespoły studenckie rozumiały twarde realia wolnego rynku. Niektóre zjawiały się w studiu nagraniowym, „ucztowały” na jego zapleczu przez tydzień na koszt producenta, nagrywając w tym czasie zaledwie jedną piosenkę. SDM natomiast pracowało odwrotnie – pilnie i metodycznie. W 1991 roku ukazała się ich pierwsza płyta kompaktowa – selekcja najlepszych piosenek. A krótko potem kolejny krążek „Czarny blues o czwartej nad ranem”. Obie – w duchu tamtych czasów – rozchodziły się równolegle w postaci kasety magnetofonowej i płyty kompaktowej.

Czasy przyspieszyły i w 1995 roku SDM pojechało na koncerty dla Polonii do Chicago. Jeden z muzyków, Wojtek Czemplik, wspominał: „Koncertom towarzyszyło duże napięcie. Była to pierwsza taka podróż. Trudno było przewidzieć, jak zareaguje publiczność. Okazało się, że ten występ niczym się nie różnił od koncertu na przykład w Błaszkach koło Kalisza czy w Siedlcach. Niektórzy słuchacze przychodzili do nas po koncercie z gratulacjami. Okazało się, że Polonia ma świetny kontakt ze współczesną kulturą polską. Było dużo wzruszeń, dla mnie i dla moich kolegów był to kolejny przystanek na drodze, którą idziemy od lat. Przystanek Chicago”.

Jeden z muzyków, Wojciech Gołosz, zwany „Łosiem”, wspominał: „Czasem po koncercie przychodzą pogadać dawni znajomi z czasów studiów, dziś ludzie na stanowiskach, brzuchaci… Rozmawiamy, a w ich oczach widać żal za utraconą swobodą, kiedy jeszcze żyło się marzeniami”.

Poeta Adam Ziemian, którego liczne wiersze Stare Dobre Małżeństwo włączało do swego repertuaru, pisał: „Swoją muzyką niosą radość, świeżość i jakby oczyszczenie świata z «brudów» i zła. Niosą też zadumę i refleksję. Czynią to w sposób mistrzowski. Umieją się otworzyć na świat i dlatego świat stoi przed nimi otworem”.

Tekst Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2021 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *