Anna Dymna – rzadki przypadek połączenia doskonałości ducha, ciała i talentu

Polacy znają ją z ról w kultowych filmach epoki PRL, ale Anna Dymna nie daje zapomnieć o swoim talencie, przyjmując role w ciekawych produkcjach współczesnych. Dziś rozpoznawalna również dzięki zaangażowaniu w dzieło charytatywne jakim jest jej fundacja „Mimo wszystko”.

W jej żyłach płynie mieszanka krwi – także ormiańskiej – jaka mogła się zdarzyć tylko na Kresach, skąd pochodzi rodzina. Po wojnie osiedli w Krakowie, w dzielnicy Zwierzyniec, w kamienicy, która została po wymordowanych Żydach. Krakowskie dzieciństwo upłynęło szczęśliwie, choć biednie. Szynki mogła posmakować dwa razy do roku – na święta. Ojca, inżyniera lotnika i mamy – ekonomistki na biurowym etacie, nie było stać na zabawki, więc robiła je sama, z dużą pomocą wyobraźni. 

Los zdarzył, iż piętro niżej mieszkał Jan Niwiński, aktor-wagabunda, który gromadził zdolną młodzież i organizował coś w rodzaju autorskiego teatru w lokalu Klubu Łączności na Poczcie Głównej. Z czasem do nieco starszych kolegów przyszłych aktorów – Ryszarda Filipskiego czy Jana Frycza – dołączyła Ania Dziadyk (tak brzmiało jej panieńskie nazwisko). Późniejsze studia w szkole aktorskiej były więc nieuchronne. I Anna, dziewczyna „z dobrego domu” musiała wykonać takie, przykładowo, zadania aktorskie, jak: reakcja prostytutki oraz zakonnicy na widok nagiego mężczyzny. Pierwszy raz pojawiła się na scenie w 1969 roku w roli dziewczynki Isi, w szeroko omawianej inscenizacji „Wesela” w reżyserii Lidii Zamkow. Ze sceny, już z końcem pierwszego roku studiów, płynnie przeszła do filmu. Zagrała w historii o ówczesnych polskich „hipisach”, w zapomnianym dziś filmie „Pięć i pół bladego Józka” (1971). Byłby to epizod niewart pamięci, gdy nie to, iż na planie poznała Wiesława Dymnego, miłość swojego życia. Był to „Boży artysta” tamtych czasów. Sporo pisał, za tom „Opowiadania zwykłe” (1963) dostał nawet prestiżową Nagrodę Kościelskich. Ale praca nad kolejną książką już go nie pociągała. Jeszcze w trakcie studiów na Akademii Sztuk Pięknych zaproponowano mu – rzecz całkiem niecodzienna – wstąpienie do Związku Plastyków. Jednak studiów nie ukończył, a ze Związku wyrzucono go za niepłacenie składek. Z Piwnicą pod Baranami współpracował przez dwadzieścia lat, ale także epizodycznie. „Czasami bywał niebezpieczny – wspominał bard Piwnicy Leszek Długosz – Łatwo popadał z jednej skrajności w drugą – darzył czułością w jednej chwili, a w następnej stawał się agresywny. Nikt nie wiedział, co w nim naprawdę siedziało, co kłębiło się…” I w takim artyście – żonatym, choć w separacji – w dodatku starszym o piętnaście lat, zakochała się Anna. Ujęło ją, że dla niej rzucił wódkę, rozwiódł się. Zamieszkali na strychu, gdzie Wiesław robił jej wspaniałe zdjęcia, podsuwał kanon literatury światowej. „Wiesiek był moim najwspanialszym nauczycielem – powie Anna po latach – dzięki niemu umiem oddzielać plewy od ziarna, nigdy też nie pozwolił mi być gwiazdą. W tym złym znaczeniu, czyli osobą bujającą w obłokach, zwolnioną od trudów normalnego życia”. Takim go zapamiętała, gdy w wieku 27. lat została wdową. Wiesław zmarł nagle w wieku 42 lat, przyczyny śmierci nie udało się ustalić. 

Z życiowego impasu pomogły wydobyć się kolejne role filmowe, gdzie często grywała postacie mieszczące się poniżej jej możliwości aktorskich. Cóż, reżyserzy stawiali po prostu na jej urodę, świeżość i wdzięk „pierwszej naiwnej”. Zgodnie z tą zasadą obsadzono ją w roli wnuczki Kargulów i Pawlaków w komedii „Nie ma mocnych” (1974). Dojeżdżała na plan w przerwach między przedstawieniami teatralnymi. A i tak przeżywała udrękę wszystkich aktorów filmowych: czekanie na ujęcie. Bo albo nie było odpowiedniej pogody, albo dekoracja niegotowa, albo elektrykom brakuje jednej fazy. Nauczyła się jednak spędzać czas jak Władysław Hańcza (filmowy Kargul). Ten beztrosko zasypiał na fotelu z własnym nazwiskiem, choć wcześniej uprzedzał: „Jak będę potrzebny, to mnie obudźcie”. Anię pouczał: „Jak chcesz być aktorką filmową, musisz nauczyć się czekać. Po dziesięciu godzinach czekania będziesz musiała zagrać i miliony to zobaczą. Nikogo nie interesuje wtedy, kiedy to nakręcisz, ile czekasz, tylko jak to zrobisz!” 

Czekanie skracało się jednak mocno na planie komedii „Kochaj albo rzuć” (1977), którą kręcono w Stanach. To, co Anna tam zobaczyła, było szokiem. Za radą Władysława brali z zachodniego życia garściami, na przykład w lodziarni zamawiali lody – jak leci – byle w smakach niedostępnych w Polsce. W sklepach kupowali tylko owoce, jakich nie sposób było zobaczyć na półkach krajowych sklepów. 

A później Anna czekała na swoje wejście przed kamerę choćby w roli Marysi Wilczurówny w słynnym „Znachorze” (1981). Wcześniej cała Polska obejrzała Annę w serialu „Królowa Bona” (1980) w przyjacielskiej reżyserii Janusza Majewskiego. Z jej dziewczęcego czaru chętnie korzystał Kazimierz Kutz w spektaklach Teatru TV (np. „Opowieści Hollywoodu” 1986). Anna z ochotą odpowiadała na jego propozycje, ponieważ z temperamentu przypominał jej śp. męża. „Kutz ma w sobie coś podobnego – twierdzi aktorka. Pod pozorem szorstkości, niewybrednego języka ma duszę poety”. 

Z czasem awansowała na wykładowczynię Szkoły Teatralnej w rodzimym Krakowie. Poproszono ją, by objęła na zajęciach nagle zastępstwo za kolegę, który poważnie zachorował. Co najpierw przeciągnęło się na pół roku, a potem na dwadzieścia lat. Za swe szczególne zadanie uważa dodawanie otuchy młodym ludziom, często z głębokiej prowincji. Uczy wsłuchiwania się we własną osobowość, w zgłębianie jej i pokazywanie światu, na co niebawem przyjdzie czas na scenie i przed kamerą. 

Tymczasem dla Anny Dymnej nastał czas ról kobiet dojrzałych, często z całkiem poważnymi problemami. W filmie „Tylko strach” (1994) zagrała na przykład dziennikarkę, która nie potrafi o własnych siłach wywikłać się z nałogu alkoholowego. Zagrała więcej niż przekonująco. „W filmie potrzebna jest nie tylko aktorka – tłumaczyła pani reżyser Barbara Sass. – Ania bez względu na to kogo gra: królową, sprzątaczkę czy kurtyzanę, ma w sobie wielkość”. Za tę rolę odebrała Złote Lwy na Festiwalu w Gdyni. Od tego czasu jej nazwisko pojawia się w zapowiedziach filmu, nawet jeżeli gra w nim rolę epizodyczną. Jak choćby w „Excentrykach… ” (2020) Janusza Majewskiego, gdzie zagrała byłą arystokratkę zdegradowaną w czasach stalinowskich do funkcji „pisuardessy” w Ciechocinku. Z czasem Janusz Majewski i jego żona, fotograficzka Zofia Nasierowska napisali – z myślą o Annie Dymnej i o Leonardzie Pietraszaku scenariusz serialu, który miał się rozgrywać w domu na mazurskim uroczysku. I powstało „Siedlisko” (1998), w którym Anna Dymna znowu przypomniała o sobie najszerszej widowni telewizyjnej. 

Od dawna nazywano ją „Dymnym pogotowiem”, bo chętnie spieszyła z pomocą potrzebującym, choćby pijaczkom z krakowskich Plant, którym zabrakło na flaszkę. Oczywiście poważnych „interwencji finansowych” było znacznie więcej. Z czasem aktorka zdała sobie sprawę, że taka doraźna pomoc to o wiele za mało. W 2003 roku założyła więc fundację „Mimo Wszystko”, niewiele później jej staraniem w Radwanowicach pod Krakowem powstał ośrodek przyjmujący niepełnosprawnych umysłowo – „Dolina Słońca”. Aktorka komentuje: „Kilka razy usłyszałam A nie mogłaby pani wydawać społecznych pieniędzy na jakieś piękne, zdolne dzieci, po co je wyrzucać na tych straconych, głupich nieudaczników? Nie odpowiadam na takie pytania”. I słusznie – do odpowiedzi na pewne pytania trzeba dorosnąć. 

Wiesław Kot, doktor nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.

Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za granicą 2023 r.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Źródło DlaPolonii.pl




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *