Twórcy nowego filmu o Fryderyku Chopinie chcą ukazać obraz kompozytora odczyszczony ze wzniosło-patriotycznej patyny, a zamiast tego skupić uwagę na młodym, utalentowanym człowieku, który nagle musi zmierzyć się z własną śmiertelnością.
Fryderyk Chopin jest jednym z największych towarów eksportowych polskiej kultury. Powstały o nim całe biblioteki książek i kilometry taśm filmowych, multum albumów, obrazów i składanek muzycznych. Wydawałoby się, że każdy centymetr jego życiorysu został już odkryty, zgłębiony i przetworzony przez współczesnych na jakieś biograficzne dzieło otwierające się kadrem dworku w Żelazowej Woli, a zamykające wyniszczoną gruźlicą twarzą kompozytora. Inne konieczne elementy to oczywiście wierzby, przelatujący nadeń bocian oraz ozłocone słońcem mazowieckie pola skontrastowane z zimnym, mglistym i skąpanym w deszczu Paryżem. Aby nadać produkcji rys patriotyczny, można też dorzucić jeszcze scenę defenestfacji fortepianu, koniecznie z „Etiudą rewolucyjną” w tle.
Taka też była moja pierwotna wizja, kiedy dowiedziałam się, że kolejny film o Chopinie w wejdzie na ekrany w przyszłym roku. Tytuł nie zdradza wiele – „Chopin, Chopin!”, jakby okrzyk widowni dopominającej się o bis owacją na stojąco. Potem dane mi było jednak posłuchać, jak o filmie wypowiada się jego reżyser Michał Kwieciński oraz członkowie obsady – i musiałam przyznać, że moja odruchowa reakcja była częściowo błędna.
.
.
Częściowo, bo faktycznie jest to film o życiu Chopina – gwiazdy paryskich salonów, koncertującego osobiście przed królem, obracającego się wśród artystycznej i politycznej śmietanki francuskiego towarzystwa. Reżyser porównywał to do życia współczesnych gwiazd rocka – ten przepych i blichtr, płomienne romanse, trwające do nocy bale. Chopin jest młody, genialny i oszałamiająco wręcz sławny. Elity paryskiego społeczeństwa zachwycają się jego talentem, a kobiety rywalizują o jego uczucia. Ale na samym początku filmu ujawnia się jeszcze jedna prawda – Chopin jest też śmiertelnie chory.
Twórcy filmu podkreślają, że chcieli ukazać obraz kompozytora odczyszczony ze wzniosło-patriotycznej patyny, a zamiast tego skupić uwagę na młodym, utalentowanym człowieku, który nagle musi zmierzyć się z własną śmiertelnością. Człowieku, który ma przed sobą świetnie zapowiadającą się karierę, który lubi się bawić i kocha tworzyć, który pod poczuciem humoru i urokiem osobistym skrywa ogromny smutek. Chopin nie jest tu geniuszem swego czasu ani symbolem polskości, ale po prostu człowiekiem z wyrokiem śmierci.
Reżyser nazwał chorobę i muzykę dwiema kochankami, które walczą między sobą o serce kompozytora. Bardzo podoba mi się ta metafora i przypomina mi trochę „Fortepian Szopena” Norwida, jeden z moich ulubionych wierszy, gdzie co prawda Chopin jest ukazany jako niezrozumiany przez współczesnych geniusz-patriota – ale jest też białym jak ściana, schorowanym człowiekiem, którego przed śmiercią odwiedza przyjaciel. To trochę ironiczne, że przy całym zatrzęsieniu analiz, biografii i wariacji na jego temat tak często skupiamy się na bohaterze narodowym, tracąc z oczu człowieka z krwi i kości, którym tak naprawdę był. Dlatego bardzo cieszę się na ten film i szczerze wierzę, że pokaże on dotąd nieodkrytą stronę człowieka, o którym każdy Polak teoretycznie wie tak wiele.
Premiera filmu „Chopin, Chopin!” w reżyserii Michała Kwiecińskiego, ze scenariuszem Bartosza Janiszewskiego, planowana jest na koniec przyszłego roku. Z powodu olbrzymiego budżetu (64 mln zł) obraz już jest nazywany superprodukcją. W rolę Fryderyka Chopina wciela się Eryk Kulm – aktor młody i już nagrodzony Polską Nagrodą Filmową – Orła oraz nagrodą imienia Zbyszka Cybulskiego za rolę w filmie „Filip”, także reżyserowanego przez Michała Kwiecińskiego. Co ciekawe, wszystkie sceny, w których zobaczymy Chopina grającego na fortepianie będzie grał również Eryk Kulm – aktor jest bowiem również pianistą.
Scenariusz filmu napisał Bartosz Janiszewski, a międzynarodowa obsada ma mówić zarówno po polsku, jak i po francusku oraz hiszpańsku.
Produkcją całości zajmuje się Akson Studio, znane m.in. z serialu komediowego emitowanego na Netflixie „1670, filmów Andrzeja Wajdy (Tatarak, Katyń, Wałęsa Człowiek z nadziei) oraz „Miasto 44” Jana Komasy.
Tekst Joanna Talarczyk, dziennikarka „Wszystko co Najważniejsze”, współpracuje z „Gazetą na Niedzielę” i serwisem DlaPolonii.
- Projekt finansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach konkursu pn. Polonia i Polacy za granicą 2023 r. ogłoszonego przez Kancelarię prezesa Rady ministrów.
*Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Źródło DlaPolonii.pl