Babcia Ania, mama mojej mamy

Matka mojej babci Ani Marysia pochodziła z Głębokiego, umarła bardzo młodo, wyszła za mąż z miłości za Pawła z Ostrowa. Jadąc orszakiem do ślubu do kościoła, a kiedyś wieś Głębokie należała do parafii ostrowskiej, ominęli ulicę Uścimowską, bo na tej ulicy mieszkał chłopak, który w babci też się kochał, by żalu nie robić zboczyli z głównego z traktu. Tak dziwacznie się zaczęło i dziwacznie zakończyło. Życie było takie, dzieci rodziły się jedne po drugim i delikatna była. Dziad z Głębokiego Paweł jej ojciec hodował pszczoły, do pracy w polu najmował ludzi, kupił połowę tejże wsi od pana dziedzica, pan zbankrutował, i zamieszkali w dworku przy jeziorze, i zmarła dziadom ukochana córka Marysia zostawiając troje małych dzieci, wśród nich moją babcię Andzię, Jaśka i Stasia. Po śmierci żony dziad Paweł Antonik nie ożenił się powtórnie, ależ kiedyś ludzie byli wierni sobie do końca. I moja babcia Andzia mając zaledwie lat dwanaście, dzieciak jeszcze, już potrafiła zrobić zakwas chlebowy, a mając czternaście na dobre opanowała kunszt piekarski, wybór prosty, życie zmusiło, solidarnie pomagała ojcu, gotowała, prała, opiekowała się braćmi, aby tylko tatko nie był smutny. A tatko całkiem się załamał, a ona też tęskniła za matką. Mówiła, że tyle roboty było w polu, a tatko biegł i biegł na cmentarz, i coraz smutniejszy wracał do chaty. Czy jest rada na pocieszenie człowieka, u którego serce na poły rozpadłe, lata upływały, i nic się nie zmieniło, bo patrząc na Andzię widział żonę Marysię.

Pomimo tylu zajęć i prac, babcia uczęszczała do szkoły powszechnej, budynek szkoły okoliczni nazywali drewniakiem i stał przy ulicy Lubelskiej. Po wojnie mieściło się tu przedszkole, a później sprzedano do rozbiórki, a szkoda, miał wygląd małego dworku. Ale wracając do babci, urodę, delikatność i dobroć odziedziczyła po matce. Liczne zajęcia wypełniały czas dzieciństwa i młodości, gdy ojciec pozwolił przyjeżdżał wówczas dziad Paweł Wołowicz i zabierał wnuczkę na wakacje do Głębokiego. I to były jej najpiękniejsze lata. A gdy wyszła za mąż zamieszkała w domu męża a mojego dziadka Leona. Opisywałam w poprzednim numerze o wjeździe bolszewików do Ostrowa, dodam, że w tym czasie babcia spodziewała się dziecka, i termin porodu był bliski, bo sierpień 1920. Nie wyobrażam sobie jak ona przez to wszystko przeszła. I kiedy czerwonoarmiści wpadli rozwydrzeni do Ostrowa siejąc strach nawet wśród ludności cywilnej, „konarmejce” tak mówił o nich dziadek, razem z sąsiadami ukryli się w stodole w piwnicy, a bolszewicka nawałnica szalała, a babcia słysząc dzikie wrzaski, była pewna, że potną ich szablami, bała się potwornie a tu jeszcze poród w takich okolicznościach, można sobie wyobrazić młodą kobietę u której skurcze prawie się zaczęły, ani się położyć, ani odpocząć, ani krzyczeć, ani chodzić, duchota w kryjówce, oddała się w opiekę Bogu, tak mówiła, a odpowiedzialność narzuciła kuzynce, a ta zabrała ze sobą czyste prześcieradła i kankę wody. Bardzo się bała, przytuliła się do niej, a ta ją mocno objęła. A tymczasem bolszewicy plądrowali obejścia, dobrze, że dziadek pozakładał łańcuchy i druty na płoty i furty, a gnojowicę wylał na przejściu od strony sąsiadów. Babcia mówiła, że widziała kuzynkę modlącą się na różańcu, i przeżyli, i zaraz po odejściu bolszewików babcia urodziła córkę Władzię. I za ileś lat ciocia została moją matką chrzestną. I jakoś tak się wszystko ładnie poukładało, babcia w swoim czasie urodziła jeszcze czwórkę dzieciaków, wśród nich moją mamę Marysię. Jak babcia się z tym wszystkim uporała, nie wiem, a gospodarstwo duże, liczne bydło, drób, trzoda chlewna, owce, konie, trzeba było ciężko pracować, skąd tyle sił, jak nie w polu to w ogrodzie, to przy kuchni, a zimą szycie, łatanie, dzierganie, kołowrotek, a przecież wypracowana i piątka dzieciaków, i ta dobroć i szacunek do drugiego człowieka. Albo babci pierogi z siną kaszą takie duże, ależ były smaczne, nie wiem może mąka i kasza lepszej były jakości. A jak umierała przywołała swoje dzieci i poszłam z mamą do babci. A dziadek siedział skulony i powtarzał „ Andziu, co ze mną będzie”. Jednym słowem dziadek Leon stracił na zawsze najwierniejszego przyjaciela. Babcia miała łagodne oczy, widziało się w nich bezkresne niebo, i była najfajniejszą babcią na świecie, taka skromna babcia, sąsiedzi mówili „ Andzia, to dobry człowiek”. W czasie okupacji ileż razy ukradkiem dawała jeść głodnym żydowskim dzieciom, i Niemiec raz przyłapał babcię na gorącym uczynku, jak odprowadzała dzieci do furty niosąc im jeszcze w koszyku jedzenie, dostało się babci po karku, ależ była uparta ta moja babcia. Przed wygnaniem Żydów założono getto w Ostrowie, wówczas mieli zakaz opuszczania miasta i nie mogli handlować. A dziadków chata stała w sąsiedztwie szkoły vis a vis, a w szkole stacjonowali Niemcy.

Wydaje mi się, że moja córka Kasia jest podobna do babci Andzi.

Opowiadanie: Celina Rapa




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *