Z cyklu opowiadania, cz.3: Jak Bieda szukała człowieka

Jednego czasu Bieda szukała takiego człowieka, co by przy nim mogła pozostać na dłużej. Idzie więc sobie gościńcem, podskakuje i wydaje się być szczęśliwą. Na raz kupca zobaczyła Włocha, i już wiedziała, że on na jednym towarze zbankrutował i dużo stracił. Pomyślała sobie, że przy nim będzie jej dobrze i postanowiła z nim pozostać.

Jednak zawczasu spostrzegł jej zamiary i za ostatnie pieniądze kupił inny towar. Na drugi dzień wybrał się na jarmark, towar dobrze sprzedał i sporo zarobił. A Biedę precz odstawił i nieszczęściu swojemu zapobiegł.

Idzie Bieda dalej, aż spotyka szlachcica na jednej ubogiej wiosce, i zauważyła, że u niego uczta za ucztą, zabawy i hulanki. Ależ było wesoło, a do tego sług kupa i jedzenia pod dostatkiem, aż Bieda krzyknęła:

– O, tu dla mnie miejsce! Przy tym dworze na pewno się utrzymam. Pan grosza nie żałuje i wcale o swoją fortunę nie dba, mądry pan.

Aż zatarła ręce z radości. Ale i szlachcic poznał swoje błędy i szybko się opamiętał się, kiedy Biedę zobaczył stojącą za płotem. Jak pomyślał tak i zrobił, grajków przegonił, i przyjaciół odprawił.

– A nuż Bieda nędzę sprowadzi i pójdę z torbami, jak ów dziad wędrowny, który rano do mojej furty stukał – tak pomyślał.

Więc część sług zwolnił, sukien sprzedał, pieniądze do szkatuły schował, a o Biedzie nawet nie chciał słyszeć.

I tak Bieda następne miejsce utraciła. Biegła dalej nie tracąc fasonu, szukając sposobnego człowieka. Jakoś trudno było kogoś znaleźć, tak się złożyło, że każdy schodził jej z drogi. Zniecierpliwiona stanęła na środku gościńca, podkasała bidną sukienkę i klasnęła w dłonie.

– Co u licha! – wrzasnęła – czy już ludzi porządnych na świecie nie ma! Przecież nie wiedzą dobrze, czego pragną, ale doskonale wiedzą, czego nie chcą!

Aż nadszedł jakiś dziad wędrowny, nędzny i opuszczony. Był to ten sam dziad, co rano do dworu zaszedł i furtą tarmosił.

Takiego ubogiego dziada jeszcze nie widziała. Wszystko co miał na sobie było dziurawe, w strzępach, a torba podróżna raczej worek przypominała, łata na łacie, a w łacie dziura.

Przerzucony przez plecy dziurawy worek, całkiem dziada upodlał w biedzie, a stare buty człapaki do kija uwiązał.

Na ile nędznie wyglądał, na tyle radość z jego twarzy biła.

Towarzyszył mu pies, też przybłęda taki jak on sam, suchy był jak gnat. Widać, że niezbyt dobrze przy panu mu się wiodło, bo boki psiny prawie przyschły do kręgosłupa, a może i ze starości chorował, młody nie był.

Ale pana swego się trzymał i na krok mu nie ustępował. Poznać było, że razem zżyli się w biedzie.

Uradowała się Bieda, że przy staruszku na pewno już zostanie, bo skoro psa nie odgania, to i na pewno ją do siebie przygarnie.

Jednak stary dziad rozumu zdobył, jak Biedę zobaczył zląkł się mocno, nie chciał mieć drugiego pasożyta na karku. Zaraz wrócił do wsi, i biegał od chałupy do chałupy cały rozżalony, nazbierał trochę grosza, i poszedł do karczmy, kupił kufel piwa i bochenek chleba.

Wlazł za piec, i zaczął jeść i popijać, jakby się obawiał, że ktoś mu chleb z rąk zabierze.

Przychodzi Bieda do karczmy, rozgląda się za dziadem, zobaczyła go za piecem i zaczęła go wołać. Tupnęła nogą raz i drugi na dziada, żeby złaził z pieca. A on jeszcze wyżej wylazł za przypiecek i figlarnie figę jej pokazał, a na dodatek dziurawym butem w nią rzucił.

Zasmucona Bieda wyszła z karczmy, cała zagniewana na dziada, bo jak mógł ją tak po dziadowsku potraktować, nie dość, że sam po proszonym chlebie chodzi, to za lepszego się uważa. Usiadała przy karczemnym płocie i dalej wygląda komu to za skórę zaleźć.

Zobaczyła pijaka, oczy jej zabłysły i już z nim plany pomalutku szykuje. Tamten był podpity, to i Biedę nawet nie zauważył. Zresztą, o wódce jedynie myślał, jak najszybciej się napić, niezmiernie go suszyło.

Poznała Bieda kompana, że zacięty do picia i lekarstwa na zatrzymanie dla niego nie było. Ucieszyła się Bieda, zerwała się spod płotu i za chłopem polazła. Idzie za nim, tam gdzie on zdąża, a wiadomo gdzie i szepcze mu do ucha:

– Mój kochany pan, będziesz mój.

Wszedł pijak do karczmy i gorzałkę zamawiół, a karczmarka do niego tak się odzywa:

– A zapłać mi za to coś napił! Rachunek podliczony na ścianie!

I pokazuje mu cyferki, tyle a tyle kwaterek, pokreśliła

i wyszło tego długu, aż kilkadziesiąt złotych.

Chłop się za głowę złapał, kopnął nogą w ławę, aż ta na pół się złamała, i zaprzysiągł, że już więcej pić nie będzie, ani jego noga w karczmie nie postanie.

– W gospodzie radość, a w domu żałość!

Słysząc to Bieda w płacz i w lament wpadła. Nie widziała już dla siebie ratunku. Cała roztrzęsiona i załamana pobiegła na rozstaje dróg kryjąc się w pobliskich bagnach. Znienawidziła ludzi okrutnie, bo nie miała dokąd już pójść, ukryła się w starej chacie pod lasem i tak samotnie siedziała, planując pomału na kogo sieci znów zarzucić.

Autorka opowiadania: Celina Rapa




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *